Witam Was na moim blogu
- niegdyś - story-the-wanted.blogspot.com !
W archiwum znajdziecie opowiadanie o The Wanted (rozdziały 1-59).
Zapraszam do czytania i komentowania!
Claudia Xyz

niedziela, 15 września 2013

51 + TVB Award

Na wstępie chciałabym podziękować wszystkim za nominacje do nagrody TVB Award, otrzymałam ich aż 6! To niesamowite, że tak wiele z Was docenia moją pracę. Suma sumarum takich nagród otrzymałam już ponad 25 w ciągu istnienia tego bloga. To dla mnie duże wyróżnienie, mimo że nie zawsze moje rozdziały są takie, jakie chciałabym, aby były, nie dodaję ich regularnie, nie zawsze się przykładam do tego wszystkiego. Mimo wszystko bardzo Wam dziękuję!
Nie będę nikogo nominowała, bo 15 osób to za mało.
Ujawnię tylko 7 faktów o mnie ;)
1) Prawie codziennie prostuję włosy.
2) Kocham Niemcy, ale nienawidzę języka niemieckiego.
3) Lubię siedzieć w nocy ze słuchawkami na uszach, słuchać Joel'a Brandenstein'a i płakać.
4) W wolnej chwili rysuję szkice ubrań i samochodów (po czym wywalam kartki do kosza).
5) Uwielbiam podróżować.
6) Zawsze w samochodzie kłócę się z nawigacją.
7) Nigdy nie rozstaję się z moim zegarkiem firmy Geonaute.

___________________________
Zaręczyny to bardzo ważny moment w życiu. Od chwili włożenia na palec cudownego pierścionka dwie osoby stają się dla siebie przyszłymi małżonkami, ich relacja jest już co raz bliższa, można by rzec, że lada moment dwoje zakochanych stanie na mecie. Jednak mecie nie ich miłości, bycia razem, lecz wygrania tego uczucia, mecie, która da początek kolejnej drodze, o wiele dłuższej i być może – trudniejszej.
Kolejne dni świąt spędziliśmy w ciepłym salonie mojego rodzinnego domu. Było cudownie. Rodzice przez cały ten czas obmyślali ślub, listę gości, jakby już była wyznaczona data ślubu, a my zostawiliśmy przygotowania na ostatnią chwilę. Trochę mi zajęło nim przyzwyczaiłam się do myśli, że ja i Max jesteśmy zaręczeni, że już niebawem staniemy się dla siebie ludźmi, przyjaciółmi, kochankami, wrogami na całe nasze życie.
Po 3 dniach bycia pod skrzydłami rodziców, spakowaliśmy rzeczy i wróciliśmy do śniegowego Londynu, do domu.
Gdy podjeżdżaliśmy pod dom, w każdym oknie zapalone było światło, co mogło oznaczać, że nasi współlokatorzy już wrócili ze swoich domów.
-Jesteśmy ! -Max krzyknął i z wielkim hukiem rzucił swoją torbę na podłogę. Odpowiedziała mu tylko cisza.
-Chyba są w kuchni. -stwierdziłam i z ogromnym koszykiem smakołyków od mamy udałam się w stronę pomieszczenia.
-Sto lat, sto lat, niech żyją żyją nam! - gdy tylko weszliśmy do kuchni wszyscy zaczęli śpiewać, a nam ukazał się wielki napis – Witamy przyszłych małżonków!, a na stole stał ogromny tort.
-No, mówcie! Macie już datę ślubu? -Siva podszedł do nas z kieliszkami szampana.
-No, jeszcze nie. -powiedziałam zerkając na Max'a.
-Ale jutro to się zmieni. -Max uniósł kieliszek do góry. Świętowaliśmy do białego rana.

-Może odpowiadał by Państwu termin... w styczniu? -młody ksiądz wertował potężną księgę i szukał dogodnego terminu ślubu.
-W styczniu? -spojrzałam na Max'a.
-Nie za szybko? -chłopak spojrzał na księdza.
-W styczniu za 2 lata.
-A... -oboje ucięliśmy. Dopiero po jakiejś godzinie wielkim cudem znalazł się termin na koniec kwietnia. Nie patrząc na przeróżne zabobony dotyczące miesiąca ślubu i innych rzeczy zdecydowaliśmy się na ten termin. Dopiero po wyjściu z kościoła uświadomiliśmy sobie, że mamy zaledwie 4 miesiące na zorganizowanie naszego „Bid Day”. Od razu o tym fakcie poinformowaliśmy rodziców, ale zaraz po nich dwóch najlepszych konsultantów z mojej firmy, którzy od a do z mieli zająć się wszystkimi rzeczami. Lawina ruszyła...

Dni mijały, a mnie wciąż męczyła jedna myśl, jedna osoba. Nie wytrzymywałam już tych wszystkich myśli, dlatego zdecydowałam się pojechać do Tom'a.
Urocza pielęgniarka powiedziała mi, że Tom wciąż jest w tym samym pokoju, więc udałam się w wyznaczone miejsce.
-Teraz, albo nigdy. -powiedziałam sama do siebie i zapukałam. Usłyszałam głośne i pewne: „Proszę”. -Cześć. -stanęłam w drzwiach ze spuszczoną głową. Bałam się spojrzeć na niego, bałam się rozmowy z nim, jego wzroku, głosu...
-Wchodź, siadaj... -usłyszałam odsuwające się krzesło. -No, siadaj. -jego głos brzmiał zupełnie inaczej niż ostatnio. Był taki jak dawno, dawno temu. Ciepły, męski, pewny... Usiadłam na krześle, wciąż nie patrząc na chłopaka.
-Przepraszam. Przepraszam Cię za wszystko. -zaczęłam wbijając wzrok w podłogę.
-Za co ty mnie przepraszasz? Przecież to ja lekceważyłem twoją troskę o mnie, to ja zachowywałem się jak gówniarz, który pozjadał wszystkie rozumy świata. To wszystko, to tylko i wyłącznie moja wina. To ja cię przepraszam, przepraszam. Wybacz mi to wszystko, proszę. Gdyby nie ty, nie byłoby mnie tutaj. W sumie to powinienem ci podziękować za to, że mnie zostawiłaś tutaj, samego. Przez cały ten czas zrozumiałem jak wiele mogę stracić. Ty, chłopaki, rodzice jesteście dla mnie wszystkim i nie warto Was tracić przez jakieś... głupoty. Przepraszam. -po moich policzkach spłynęły łzy. Nie wierzyłam w to, co słyszałam. Uniosłam wzrok do góry. Musiałam spojrzeć na niego. Tak bardzo chciałam go zobaczyć. I zobaczyłam. Silnego, wyprostowanego, uśmiechniętego chłopaka. Jego oczy były rozpromienione, mieniły się... On, mój brat nareszcie był sobą. Wrócił do nas.
-Ha! Nareszcie ci się oświadczył! -Tom wykrzyknął, gdy zobaczył pierścionek na moim palcu.
-Tak. -powiedziałam uśmiechając się.
-Czuję się zaproszony na Wasz ślub.
-Oczywiście. Tom...
-Mów, bo widzę, że coś cię męczy.
-Kiedy wracasz do domu?
-Już niedługo... lada moment i jestem z powrotem. -chłopak uśmiechnął się i usiadł na oparciu łóżka. - Opowiadaj, bardzo się jąkał jak uklęknął przed tobą? -rozmawialiśmy dobre parę godzin. Powróciły dawne czasy, gdy jeszcze siedzieliśmy na tarasie i rozmawialiśmy całymi nocami o wszystkim. Naszą pogawędkę przerwała dziewczyna, którą już wcześniej tu widziałam.
-O, Rozalia! -Tom zerwał się na równe nogi, widząc dziewczynę.
-Za 15 minut wasza grupa idzie na basen. -dziewczyna jak szybko się pojawiła, tak samo zniknęła.
-Dobra, nie zatrzymuję cię. Zadzwoń jak już będziesz wychodził. Muszę posprzątać ci w pokoju i hm, ugotować pyszny obiad. -zamyśliłam.
-Przecież ty nie umiesz gotować! -Tom spojrzał na mnie.
-To się przekonamy! -ucałowałam brata w policzek i udałam się do samochodu. Nareszcie w mojej głowie zapanował spokój, cisza...

-Witam Państwa bardzo serdecznie i gorąco na naszym Sylwestrowym Balu! -Jay stał na krześle i darł się do pustej butelki po wódce.
-Dopiero jest 19.30, a ten już wygląda jakby się zderzył z Nowym Rokiem. - Nathan stał przy wielkim lustrze i poprawiał czarną, błyszczącą się muchę przy kołnierzyku.
-No, Panowie! Ruchy, ruchy, przynieście jeszcze jakieś płyty. - biegałam z talerzami i szklankami po całej kuchni. -Wy już się wystroiliście, a ja co?! Błagam, Jay poustawiaj te krzesła. - o 20 mieli przyjść znajomi, a ja byłam w totalnej rozsypce. W końcu udało mi się ogarnąć kuchnię, za salon odpowiadała Amy i Natalia, a Sharl pilnowała, by piętro domu było wysprzątane. Pobiegłam do pokoju i w biegu wpadłam pod prysznic, potem standardowo suszarka i modelowanie włosów. Tym razem postawiłam na neonowy, niebieski cień i trochę brokatu. Założyłam „małą czarną” i niebieskie buty na obcasie. Już stałam przed lusterkiem i delikatną, czerwoną szminką malowałam usta, gdy w usłyszałam pukanie do drzwi.
-Czego tam ?! -wrzasnęłam poirytowana faktem, że ktoś ośmielił mi się przeszkodzić. Drzwi powoli się uchyliły.
-Mogę? -usłyszałam cichy głos.
-Thomas! -krzyknęłam na widok brata i rzuciłam mu się na szyję.
-Bo mnie udusisz...! -chłopak zachwiał się i po chwili wylądowaliśmy na podłodze korytarza.
-Co tu się wyprawia? - z pokoju wyszedł Nathan, a za nim Natalia. Dziewczyna rzuciła się na widok Tom'a i suma sumarum we trójkę leżeliśmy już na podłodze.
-Co w nim jest takiego pociągającego? - obok nas pojawił się Siva wraz z Amy. Jednak blondynka dołączyła się do naszej trójki, która leżała i niemalże turlała się ze śmiechu po podłodze.
-Dobra, dziewczyny, spokojnie... Dajcie mi się chociaż przebrać w jakieś odpowiednie ciuchy i do Was wracam. - Tom podniósł się i zniknął za drzwiami swojego pokoju. Wszyscy zeszliśmy na dół, bo pierwsi goście zadzwonili już do drzwi. Było nas ponad 30 osób. Pierwszy raz od niepamiętnych czasów w domu zrobiło się dosyć ciasno. Wszyscy bujali się w rytm muzyki, wygłupiali się i śmiali. Nareszcie byliśmy w komplecie.
-Wiesz, że to będzie nasz rok? -Max delikatnie całował mnie po szyi, gdy tańczyliśmy w kącie pokoju.
-Już niedługo... -powiedziałam i zamknęłam oczy, przywołując wspomnienia.
-Moja przyszła żono... -Max złożył namiętny pocałunek na moich ustach. -Kocham Cię.
-Ja też Cię kocham... -wtuliłam się w jego ramiona.
Przed północą udaliśmy się do centrum miasta, gdzie miał odbyć się pokaz sztucznych ogni. Z kilkoma butelkami szampana z niecierpliwością wyczekiwaliśmy magicznej godziny.
-5...4...3...2...1! Szczęśliwego Nowego Roku! -rozległo się dookoła odliczanie tysięcy ludzi. Korki wystrzeliły i w powietrzu uniósł się zapach alkoholu.
-Szczęśliwego Nowego Roku! Za nas... żebyśmy przetrwali do końca świata i jeden dzień dłużej! - Max uniósł kieliszek do góry. Rozejrzałam się dookoła. My nierozłączni, niezniszczalni, w zgodzie i w kłótni, na dnie i na szczycie. Nasza szurnięta rodzinka. Max, Tom, Siva, Amy, Nathan, Natalia, Jay i Sharl. My.

-Szczęśliwego Nowego Roku...

poniedziałek, 9 września 2013

50

Posiadłość o tej porze roku jest bardzo tajemnicza. Wszystko przykrywa biały puch, tylko gdzieniegdzie odśnieżone są niewielkie przejścia, podjazd i schody. Dookoła niemalże każda rosnąca choinka przyozdobiona jest w światełka lub bombki. Wszystko wygląda tak bajkowo. To jeden z nielicznych okresów, gdy w domu wszystko gotuje i rozporządza moja mama. To ona jest gospodynią i to ona przygotowuje tą wspaniałą ucztę.
Było już dosyć późno, gdy znaleźliśmy się przed domem. Niemalże we wszystkich oknach zapalone było światło, co oznaczało, że wszyscy już na nas czekali. Uporaliśmy się z kilkoma bagażami i weszliśmy do środka. Ciepło od razu otuliło nasze zmarznięte policzki, a po przedpokoju roznosił się delikatny zapach drewna z kominka.
-No nareszcie! Już się nie mogliśmy wszyscy doczekać! -moja mama wyszła do nas i ucałowała. -Pospieszcie się, zaraz zrobię Wam gorącej herbaty. Mam dla Was niespodziankę... - mama przeciągnęła i udała się do kuchni. Z salonu dobiegły nas głośne rozmowy i śmiech. Zaciekawieni weszliśmy niepewnie do środka. Naszym oczom ukazała się cała gromada ludzi.
-Synku! -nie wiadomo skąd pojawiła się mama Max'a, jego tata, młodszy brat i siostra.
-Co wy tu robicie? -chłopak stał zdezorientowany nie mniej niż ja sama. Szczerze powiedziawszy nie miałam przyjemności zostać przedstawiona rodzicom mojego własnego chłopaka.
-Jak nie Mahomet do góry, to góra do Mahometa! Tyle Max mi o Tobie opowiadał przez telefon, ale nie skłamał, mówiąc o Tobie tyle dobrego. -mama chłopaka stanęła naprzeciw mnie i wyściskała mnie równie serdecznie jak swojego syna.
-Bardzo mi miło. -chyba jeszcze nigdy w życiu nie byłam tak zawstydzona!
-Masz gust, synu. -tata Max'a poklepał go po ramieniu. Wszyscy usiedliśmy przy kominku, gdzie Xavier, Mandi i Lion grali w Scrablle. Było fantastycznie siedzieć z kubkiem gorącej herbaty, z dodatkiem konfitur pośród ludzi, którzy są twoją najbliższą rodziną. Do późna śmialiśmy się i żartowaliśmy, każdy miał do opowiedzenia jakąś historię.
-No, pora spać, bo jutro czeka nas duuużo pracy! -mama klasnęła w dłonie i zaczęła zbierać kubki od wszystkich. Skierowaliśmy się na górę, każdy do swojego pokoju.
-Max, mogę cię prosić. Chcę ci coś pokazać. -tata wskazał na drzwi swojego gabinetu i zniknęli oboje na dobrą godzinę.

Obudziłam się bardzo wcześnie. Dochodziła 6, a ja już czułam się wyspana. Max jeszcze smacznie spał. Po cichutku ubrałam dresy, spięłam włosy i lekko przypudrowałam policzki, po czym zeszłam do kuchni.
-O, już wstałaś. -mama piła kawę i przeglądała książkę kucharską.
-Tak jakoś. -wyciągnęłam filiżankę i wstawiłam ją do ekspresu.
-Zaraz bierzemy się do pracy. Z pewnością mama Max'a zaraz się pojawi i nas wesprze. Mamy dużo rąk do pomocy.
-Oj tak. Dobrze, że choinka już ubrana, tyle czasu zaoszczędzone. A tata gdzie? -oparłam się o blat.
-Pojechał po karpie. Stwierdził, że później zostaną te najbardziej ościste, najgrubsze i całkiem wychudzone.
-Cały tata. -uniosłam kubek do twarzy, by poczuć zapach świeżej kawy.
-Jak tam u ciebie? -mama z impetem zamknęła książkę i wyciągnęła z szuflady fartuszki.
-Dobrze... to znaczy, chyba jest ok. Tom siedzi w tym zakładzie, to mnie tak męczy. Nie umiem z nim rozmawiać, nie wiem co się stało, ale po prostu na samą myśl o nim wzbiera we mnie taka agresja. Może gdybym wcześniej go namówiła na leczenie, może...
-To był jego wybór. Jego mama mówiła, że powoli dochodzi do siebie, że zaczyna wracać na ten świat. Byłaś u niego, prawda?
-Tak, ale to nawet nie była rozmowa. Strata czasu. Nie wiem, nie wiem zupełnie jak mogę odbudować tą relację z nim, nie mam zielonego pojęcia. -włożyłam fartuszek na szyję.
-A Max?
-Max, Max, Max... bez niego niewiele bym zdziałała, wspiera mnie, pomaga, po prostu jest. Nie powiem ci nic więcej, bo nie chcę zapeszać. To mój facet, moja miłość, ale i przyjaciel do zwierzeń, łez, radości, do tańca i do różańca, dosłownie. No, lepiej powiedz od czego zaczynamy? -podwinęłam rękawy i rozejrzałam się po kuchni. Maszyna ruszyła. Po jakieś godzinie w kuchni niemal wszyscy mieli swoje zajęcie. Po całym domu rozchodziły się pyszne zapachy. Po południu mamy wygoniły nas z kuchni, bo stwierdziły, że nie potrzebują już naszej pomocy. Do wieczora szykowaliśmy się na kolację. Wyprostowałam włosy, upięłam grzywkę i zrobiłam delikatny makijaż. Tym razem postawiłam na coś bardziej praktycznego: jeansowe rurki oraz biała koszula z niebieskim kołnierzykiem i czarne dodatki w postaci szpilek, bransoletki i kolczyków. Max wyciągnął z walizki czarne spodnie i białą koszulę z czarną aplikacją na środku.
-Schodzimy?
-No pewnie.
Xavier, Mandi i mój tata stali przed domem i wyglądali pierwszej gwiazdki. Po niecałych 15 minutach oświadczyli, że jest już wyczekiwana gwiazdka. Xav odczytał z Pisma Świętego fragment o narodzeniu Jezusa po czym podzieliliśmy się opłatkiem. Wszyscy się umówiliśmy, że nie będziemy kupować sobie nawzajem prezentów, jednak ja wyposażyłam się w kilka drobiazgów rodzicom i Xavierowi, ale dałam je im z samego rana.
Stół wyglądał bardzo dostojnie. Ustrojony w biały obrus, zastawę i niezliczone półmiski zachęcał do skosztowania każdej z potraw. Rozpoczęła się prawdziwa uczta. Uśmiechy nie schodziły nam z twarzy.
-No to może kawka na rozbudzenie przed północą ? -obie mamy zabrały od nas puste talerze i zniknęły w kuchni. Po kilku minutach na stole stała gorąca kawa i pyszne ciasto.
-No gdzie Max i ojciec? Zaraz im kawa wystygnie. -mama spoglądała na drzwi gabinetu. Po chwili obaj panowie wyszli zadowoleni i uśmiechnięci jak nigdy. Tata poklepał Max'a po ramieniu i usiadł na swoim miejscu.
-Wiem, że miało być bez prezentów, ale... -Max sięgnął do kieszeni w marynarce.
-Nie trzeba było... -mama przeciągnęła, ale zaraz zamilkła, spoglądając na tatę. Wstałam, bo nie wiedziałam o co chodzi, nie miałam pojęcia o jakimkolwiek prezencie.
-Claudia... -Max uklęknął przede mną i z kieszeni wyciągnął niewielkie pudełko.
-O matko... -szepnęłam.
-Claudia, tyle razy składałem słowa, ale chyba nie ma takich, które opisałby to, co do ciebie czuję, bo... jesteś wszystkim, wszystkim co mam, co mnie otacza, co sprawia, że wstaję każdego dnia i... chcę żyć. Claudia, ja wiem, jestem pewien, że chcę spędzić resztę mojego życia przy tobie, wyjdziesz za mnie ? -otworzył to pudełeczko, a moim oczom ukazał się cudowny pierścionek z białego złota z dosyć okazałym, niebieskim kamieniem. Po moich policzkach spłynęła łza. Chłopak, którego kocham właśnie teraz klęczał przede mną z pierścionkiem i prosił mnie o rękę. W głowie kłębiły się tysiące myśli, ale jednego byłam pewna.
-Tak... -szepnęłam. -Tak. -Max wsunął pierścionek na mój palec.

Śnieg powoli i spokojnie przykrywał cały świat, w ogródkach drzewa mieniły się tysiącami lampek, a w oknach widać było świętujących ludzi i kolorowe choinki. Mimo późnej pory zewsząd słychać było śmiech, rozmowy i kolędy. Właśnie wracaliśmy z pasterki. Wszyscy szybkim krokiem zmierzali w stronę domu, by zbytnio nie zmarznąć, a my powoli szliśmy za nimi.
-Kocham cię. -Max zatrzymał się i przyciągnął mnie do siebie.
-Wiem. -zaplotłam swoje ręce wokół jego szyi.
-Całe wieki nosiłem ten pierścionek w kieszeni... -spojrzał na mnie rozpromienionymi oczami.
-Jest śliczny. -po raz setny tego wieczora spojrzałam na ozdobę na moim palcu.
-To po mojej babci. Dała mi go dzień przed tym jak odeszła, powiedziała żebym dał go odpowiedniej osobie.
-To duża pamiątka. Musiała być wspaniałą kobietą...
-O tak. Tak samo wspaniałą, kochaną, ciepłą, z wielkim sercem i mężną jak ty.

-Nie zawstydzaj mnie. Robi się zimno, chodźmy. -pociągnęłam go w stronę domu. Ślady naszej rodzinki już zostały przykryte świeżym puchem.
__________________
Nowa szkoła, sporo nowych twarzy - fajnie jest. Okazuje się, że są szkoły "bez spiny", co najmniej 3 razy na lekcji nauczyciel się pyta czy wszystko rozumiemy, więc nie ma obaw, że wyjdziemy z lekcji "bez wytłumaczenia". Jest pięknie i cudownie! Być może załapię się na fotografa szkolnego, dlaczego by nie ?
Co u Was Ludziska ?