Witam Was na moim blogu
- niegdyś - story-the-wanted.blogspot.com !
W archiwum znajdziecie opowiadanie o The Wanted (rozdziały 1-59).
Zapraszam do czytania i komentowania!
Claudia Xyz

piątek, 8 sierpnia 2014

Rozdział 16


/Brad/

Obudziły mnie lekkie promienie słońca. Taaaa akurat muszą świecić centralnie w twarz! Zanim rozbudziłem sie na dobre poczułem przyjemne ciepło obok siebie, odwróciłem głowę a widok, jaki zastałem był niesamowity. Obok mnie leżała Claudia, jednak nie wyglądała jak zwykle. Nie była pewna siebie i zorganizowana. Wyglądała tak niewinnie a uroku dodawał jej mały nosek, który marszczyła delikatnie pewnie pod wpływem snu. Ta dziewczyna jest niesamowita... Kurcze stary chyba wpadłeś po uszy- pomyślałem - przecież nie możesz się zakochać.  Porzucając nadzieje na ponowny sen delikatnie żeby nie obudzić Claudii wygrzebałem się z pościeli i poszedłem wziąć prysznic. Po porannej toalecie wziąłem skrypty, ubrałem się zjadłem śniadanie i udałem się na plan. Zapowiadał się świetny dzień...Przynajmniej tak mi się wydawało.

***
/Claudia/

Kiedy sie obudziłam byłam sama w pokoju. Bradley musiał pewnie wyjść na plan, bo nie było skryptów, które mu wcześniej przygotowałam. Leżakowałam jeszcze chwilę, a potem podreptałam do łazienki w celu odbycia porannej toalety. Po chłodnym prysznicu, który przypomniał mi, co sobie wczoraj obiecałam zjadłam pożywne śniadanko i ruszyłam do pracy. Najpierw ogarnęłam wszystkie spotkania i rozpisałam grafik na następny tydzień. Później wydrukowałam nowe skrypty i udałam się na plan. Kiedy dotarłam do celu, odnalazłam pokój Poora i właśnie tam postanowiłam na niego zaczekać. W międzyczasie sprawdziłam telefon, miałam kilka połączeń od mamy, i kilka sms’ów min. od Betti, jakiegoś nieznanego numeru i Damonda... Jakoś nie chciało mi się do tego wracać tak, więc zablokowałam ekran i czekałam.

***

Zdjęcia skończyły się późnym wieczorem, to dziwne, ale przez cały ten czas nie widziałem Claudii i chyba za nią tęskniłem. Nie wiem jak to nazwać, ale brakowało mi nawet jej karcącego wzroku, którym patrzyła na mnie, kiedy niszczyłem jej skrupulatnie wykonane notatki albo zmieniałem grafik. Zmęczony wszedłem do swojej garderoby i wreszcie ją zobaczyłem.  Siedziała przy oknie a jej wzrok wbity był w punkt mieszczący się daleko za szklaną szybą. Jej myśli były poza tym pokojem. Podszedłem do niej spragniony jej dotyku i już miałem skraść jej niewinnego buziaka, kiedy odwróciła się do mnie gwałtownie.  Jej oczy były puste, nie było w nich tej iskierki, która jeszcze kilka godzin temu nadawała jej oczom blask.

- Według grafiku dzień pracy się skończył, mam nadzieje, ze nie będę już potrzebna wiec udam się do siebie. – Jej głos był taki zimny, jakby wczoraj nie wydarzyło się nic.

- yy słońce wszystko do… - Tak wszystko w porządku, przemyślałam sobie wszystko i ja… to znaczy my powinniśmy zapomnieć o wczorajszym. To była nic nieznacząca chwila słabości.- Kiedy skończyła poczułem się jakbym dostał pięścią w twarz … nieeee łopatą.. tak łopata to lepsze określenie, z resztą nie ważne, czym, ale zabolało jak cholera.

-Nieporozumienie z pokojami zostało już wyjaśnione, ty zostajesz w swoim moje rzeczy czekają już w drugim. Grafiki i nowy skrypt na jutrzejszy dzień czeka na biurku w pokoju. Wyjeżdżamy jutro zaraz po zdjęciach, czyli koło 15.00, miłego wieczoru.

-Claudia, alee- nie wiedziałem, co powiedzieć, jej ton był tak oficjalny …

- Czy masz jeszcze jakieś pytania odnośnie naszej pracy?- odwróciła się przy drzwiach.

- Niee, już wszystko wiem , dziękuję-odpowiedziałem zrezygnowany, a kiedy drzwi zamknęły się z lekkim trzaskiem opadłem bezsilnie na kanapę , czując jakbym właśnie stracił jedna z najważniejszych osób w moim życiu.

***

Chyba dobrze ci poszło Claudia, mówiłam sobie w myślach. Trzymałam się ściśle określonej roli, ale wiem, że gdybym została tam jeszcze chwilę rozpłakałabym, się jak bóbr. Kiedy zobaczyłam jego rozczarowanie, wyglądał jak dziecko, które właśnie straciło coś ważnego. Musze być silna, nie chcę już cierpieć, nie teraz. Zbyt daleko doszłam żeby teraz wszystko tracić i bawić się w niepotrzebne zauroczenia.

Dalej w podłym nastroju wpadłam do pokoju, odłożyłam torebkę i postanowiłam zadzwonić do Betti…

- Hej pani menager, taka zajęta widzę ze nawet od starej znajomej nie obiera już telefonu- powiedziała niby z oburzeniem, jednak dało się wyczuć uśmiech.

-Oj no już nie przesadzaj aż taka stara nie jesteś – odpowiedziałam, na co obie się zaśmiałyśmy- po prostu mam teraz strasznie dużo na głowie, wiesz jesteśmy teraz na zdjęciach w plenerze, jutro wyjeżdżamy do domu a potem znowu w drogę i nawet nie mam telefonu, kiedy odebrać.

- ooh moje biedactwo, to w najbliższym czasie, kiedy będziesz miała chwilkę zabieram cię na zakupy..

-ale…;

 - a a a nie przyjmuję odmowy.

- a czym zawdzięczam tak świetny nastrój hmmm – spytałam.

-hmmm no wiesz…

- hmm no nie wiem – droczyłam się z nią, choć byłam pewna, że chodzi o kolejnego faceta.

- Antonio … nieziemski facet, idealne ciało, niebieskie tęczówki i te włosy…

-wiedziałam hahahahah wiedziałam – zaczęłam się z niej nabijać.

-oj no dobra masz mnie, ale wiesz myślę, że to będzie coś poważnego a nie tak jak do tej pory –powiedziała już całkiem poważnie.

-ooo to w takim razie czeka nas dłuuuuuuuga kawa i duuuuze zakupy hmmm i wtedy mi opowiesz wszystko ze szczegółami.

-yhym – przytaknęła.

Rozmawiałyśmy jeszcze dobre piętnaście minut, po skończonej rozmowie znowu wyświetlił mi się komunikat o nieodebranych sms’ach.

„Hej mała, czemu się nie odzywasz, martwię się, musimy porozmawiać daj znać ja już będziesz w domu”~ Damond

Taaaaa teraz się martwi, pffff może ten farbowany plastik mu się znudził- mlasnęłam z obrzydzeniem przypominając sobie tą scenę z pocałunkiem..

Nie odpisując przeszłam do następnej wiadomości, która była od jakiegoś nieznanego numeru.

Claudia ja będę walczył, nie wiem, jak, ale nie poddam się i znowu będzie jak dawniej.. Kocham Cię Gwiazdko….”

- Coooooooooooo!!!!- Moje oczy chyba wyskoczyły na wierzch jak w jakiejś kreskówce…

Nie musiałam oddzwaniać, doskonale wiedziałam, kto to napisał, tylko jedna osoba mówiła do mnie gwiazdko.

Popatrzyłam za okno, a w szybie odbijała się zmęczona twarz, która doskonale odzwierciedla mój dzisiejszy nastrój, który był do bani. Pogrążona w swoim świecie nawet nie wiem, kiedy odpłynęłam…
 
 
***
Hej hej hej :P
Jak tam wakacje, jakieś plany, wyjazdy ?
Na pewno domyślacie się kto jest nadawcą ostatniej widomości prawda?
Dziękuję za cierpliwość i przepraszam za długą nieobecność, ale dużo się u mnie działo :) Oficjalnie zostałam studentką :D  
Rozdział  powstał dzięki mojej przyjaciółce , która "delikatnie" zmusiła mnie do przelania go na papier i tak oto jest <3
Buziaki i do następnego < który bd już szybciej> :P
Aaa i dziękuję za poprzednie komentarze , nawet nie wiecie jaki miałam zaciesz jak się pojawiły :P
Niepoprawna romantyczka :)
 

 

piątek, 18 lipca 2014

Rodział 15


Kiedy pierwszy szok minął jego palce zaczęły sunąć po mojej talii. Bardzo spokojnie, ale zarazem brutalnie muskały delikatny materiał mojej bluzki. Drugą ręką dalej przytrzymywał moje nadgarstki, jakby bał się, że zaraz odepchnę go i zacznę krzyczeć. A ja? Ja nie zrobiłam nic, patrzyłam mu głęboko w oczy, a w mojej głowie myśli obijały się o siebie i nie dawały mi spokoju. Cały czas rozmyślałam o Paryżu, o tym jak Damond prawie wyznał mi miłość, o sytuacji spod bloku, kiedy widziałam go w objęciach tej dziewczyny, jakby tego było mało cały czas wracała do mnie sytuacja, kiedy spotkałam Charlesa i to, że teraz mogłabym być szczęśliwą mamą z uroczym synkiem, kochającym mężem przy boku i domkiem, który miałby mały ogródek z kolorowymi krzewami i gdzie mały mógłby szaleć a ja patrzyłabym na niego czytając jedno z czasopism. Czy byłam aż tak beznadziejna? Czy moja mama miała racje mówiąc mi, że nigdy nie osiągnę swoich marzeń i nie zrealizuję planów? Nie mogłam odpowiedzieć sobie na te pytania, ale w tej chwili coś we mnie pękło i przypomniałam sobie słowa mojej byłej szefowej i pierwszej znajomej tutaj, kiedy zaczynałam prace, jako menager: „Teraz poznasz naprawdę ten biznes. Szalony, pozbawiony granic i z wielkimi możliwościami, o których ci się nigdy nie śniło”. Jednak czy o takie szaleństwo jej chodziło … Z zamyślenia wyrwał mnie delikatny głos Brada:

-Claudia … Halo Claudia!! – Popatrzyłam na niego nieprzytomnym wzrokiem i uświadomiłam sobie, że leży obok mnie i wnikliwie obserwuje moją twarz – Wiesz … przepraszam, nie powinienem wykorzystywać twoich gorszych dni, chyba troszkę się zapędziłem …. Umm ja nie ukrywam, że jesteś bardzo atrakcyjna i pociąga mnie twój charakter i… - nie dokończył, bo moje usta mocno przywarły do jego miękkich pełnych warg, językiem badając każdy ich centymetr. Poor chyba zrozumiał moje zamiary i mimo jego lekkiego szoku pociągnął mnie tak, że leżałam na nim, a jego dłonie ślepo błądziły po moich plecach. Kiedy nasze języki toczyły ze sobą dziki taniec, mężczyzna zręcznie pozbawił mnie bluzki, która wylądowała gdzieś na podłodze obok łóżka, chwilę później jej los podzielił mój biustonosz. Ja również nie pozostałam mu dłużna i tak oto po chwili byliśmy zupełnie nadzy. Nasze ciała rozgrzewały się wzajemnie. Poor wchodząc we mnie był bardzo delikatny jakby bał się, ze może zrobić mi krzywdę. Mój język błądził po jego lewym obojczyku, wędrując niewidzialna ścieżką po szyi aż do linii jego szczęki, natrafiając w końcu na swój cel, którym były usta. Co chwilę z naszych gardeł wydobywały się ciche jęki i pomruki zadowolenia, byliśmy jednością. Po jakimś czasie, kiedy każde z nas spełniło swoje pragnienia, zmęczeni opadliśmy obok siebie, tonąc w mocno pomiętej, ale dalej delikatnej, satynowej pościeli i próbując ustabilizować nasze nierówne oddechy. Nagle Brad objął moją talię i delikatnie przysunął do siebie:

-Byłaś cudowna, dziękuję- powiedział i złożył czuły pocałunek na moim czole.

-Ty również- uśmiechnęłam się i lekko musnęłam jego usta. Po chwili usłyszałam jak chłopak spokojnie oddycha a jego idealnie wyrzeźbiona klatka piersiowa unosi się w równych odstępach czasu. Delikatnie wyślizgnęłam się z jego szczelnych objęć i sprawdzając jeszcze czy się nie obudził udałam się do łazienki. W mojej głowie cały czas przewijały się momenty z Bradem… Bałam się, ze to, co się dzisiaj stało nigdy nie powinno zaistnieć, postąpiłam bardzo nieprofesjonalnie uprawiając seks z moim szefem, ale z drugiej strony muszę przyznać, że poczułam coś, czego nie czułam od bardzo dawna ….czułam się piękna i pożądana tak jak kiedyś przy Charlsie. Co do Damonda nie miałam siły o tym myśleć, zbyt wiele w moim życiu wycierpiałam, żeby złamał mnie widok osoby, na której mi zależy z jakaś wytapetowaną lalą …

Ciepła woda otuliła delikatnie moje ciało a aromatyczny zapcha żelu pod prysznic ukoił moje skołatane nerwy i pomógł mi podjąć jedną z najważniejszych decyzji w moim życiu. Otóż właśnie tu, w tym hotelu postanowiłam, że stanę się jeszcze silniejsza i już nic, ale to nic mnie nie złamie. Nie będę zmieniać się w szarą myszkę dla jakiegoś gościa, przy którym muszę potulnie udawać głupszą słabszą, niedowartościowaną kobietę, żeby on czuł się dobrze. Przelotny sex –tak, długie miłosne związki – zdecydowanie nie! Z takimi postanowieniami wyszłam spod prysznica, dokładnie osuszyłam swoje ciało a następnie nasmarowałam balsamem o zapachu brzoskwini, po wykonaniu toalety udałam się z powrotem do łóżka, gdzie wtulając się w klatkę piersiową Brada zasnęłam.
 
***
Wiem, że troszkę długo czekałyście, ale już się spięłam i zaczynam pisać :) Rozdział taki sobie , wczoraj wydawał mi się lepszy, ale myślę , że do najgorszych też nie należy. Dajcie znać czy wam się podoba czy coś zmienić :P Chyba tyle więc buziaki i miłej nocy :D
Niepoprawna romantyczka :)

środa, 25 czerwca 2014

wakacyjna zmiana :)

Hej!

Na początku wypadałoby się przedstawić i może powiedzieć, co tu robię, … Więc już mówię: nasza kochana autorka musiała na chwilkę opuścić blog, ale zaraz po wakacjach do nas wróci. Jednak nie chciała zostawiać swoich czytelników tak bez niczego, dlatego poprosiła mnie, żebym poprowadziła jej blog podczas jej nieobecności , tak więc przez chwilę ja postaram się urozmaicić życie naszej bohaterki i jej przyjaciół.


Teraz coś o mnie :P
Mam na imię Aga, a na blogerze jestem „niepoprawną romantyczką „ , mam 19 lat i jest to moje pierwsze opowiadanie, albo raczej część :) , dlatego proszę o wyrozumiałość i jakieś miłe komentarze jak tylko rozdział się pojawi, no, bo wiecie – co ja powiem naszej Klaudii jak statystyka spadnie „dzięki” mojej twórczości hmmm?! :P Liczę na was :)
Rozdział pojawi się na dniach, do napisania niedługo ;P
Aaa i jeśli macie jakieś pytania albo pomysły  to możecie zostawić  je w komentarzach pod tym postem :)

Buziaki :) 
Niepoprawna romantyczka  

niedziela, 13 kwietnia 2014

Rozdział 14

„Jest 6.00. Piątek. Słoneczny poranek, po południu przelotny deszcz, wiatr południowo- zachodni, temperatura 19 stopni, temperatura wody w basenie 23 stopnie.” Otworzyłam oczy i rozejrzałam się dookoła. Rolety odsłoniły się, ukazując piękny widok za oknem. „Kawa z mlekiem już gotowa, samochód będzie czekał na podjeździe za 30 minut. Życzę miłego dnia.” Głos kobiety zamilkł - to komputer, który steruje całym domem. Siedziałam na ogromnym łóżku pośród satynowej pościeli zmęczona i nadal śpiąca. Przetarłam dłońmi twarz. Byłam cała obolała po wczorajszym spacerze, po wylanych łzach i wszystkich emocjach, które towarzyszyły mi minionego dnia. Nie gramotnie zeszłam z łóżka i udałam się do łazienki. Moje odbicie w lustrze było dosyć smutne. Opuchnięte oczy, zaczerwienione policzki, potargane włosy i resztki makijażu gdzieś na skroniach i szyi. Zrzuciłam męską koszulkę i spodnie z siebie, po czym weszłam pod prysznic. Struga zimnej wody szybko mnie pobudziła, dała chwilowe ukojenie i relaks. Zapach owocowego balsamu unosił się w całej łazience. Chwyciłam włochaty ręcznik i owinęłam się nim. Na komodzie leżały moje ubrania, włożyłam je. Uczesałam włosy.
-Witaj.- powiedziałam sama do siebie, wciąż przyglądając się swojemu odbiciu w lustrze. Ono odpowiedziało mi to samo.- Pora wziąć się w garść. Racja.- moje odbicie miało to samo zdanie. O dziwo nigdy się ze mną nie kłóciło, wręcz przeciwnie, przytakiwało mi. Nie czekałam już dłużej, złożyłam koszulkę i spodnie Brad'a w staranne kosteczki i odłożyłam na półkę pod ręcznikami. Zaścieliłam łóżko i zabrałam kluczyki od swojego mieszkania z komody, które ulokowałam w kieszeni siwych, dresowych spodni. Zeszłam na dół. Brad właśnie wkładał swoją walizkę do bagażnika samochodu.
-Jak się spało?- uśmiechnął się i zamknął bagażnik.
-Świetnie.- szkoda tylko, że tak krótko. Niestety, sama sobie byłam winna całemu, wczorajszemu zajściu.
-Więc jedziemy teraz do ciebie po twoje rzeczy i od razu ruszamy na północ. Zgoda?- otworzył mi drzwi limuzyny.
-Chyba nie mam innego wyjścia.- powiedziałam i wsiadłam do samochodu.
Nie byłam spakowana, więc wrzucałam do torby pierwsze, lepsze rzeczy, które wpadły mi w ręce. Szybko zapełniłam walizkę, zabrałam jeszcze laptopa, kilka teczek z dokumentami, telefon i byłam gotowa już do drogi.
-Tylko tyle?!- Brad spojrzał rozbawiony na walizkę i setki mniejszych walizeczek.
-No chyba...
-Jedziemy tylko na trzy dni!
-To nie moja wina, że muszę wozić za tobą wszystkie dokumenty, zachcianki i tysiące innych niepotrzebnych rzeczy.
-Zachcianki?- spojrzał na mnie roześmianymi oczami.
-A kto chce nowo wydrukowany scenariusz na każdy rozpoczęty plan zdjęciowy?
-No, ale po jednym dniu to wszystko jest tak pomazane...
-Albo zapasowy dysk?
-No nigdy nie wiadomo co się wydarzy... Ale ty wcale jesteś nie lepsza!- naburmuszył się jak małe dziecko. Spojrzałam na niego złowrogo.- Dobra, już nic nie mówię. Będę twoim tragarzem. Jakoś to zniosę.- z obrażoną miną chwycił walizki i udał się z nimi do samochodu. Ja wzięłam dwie mniejsze torby, zamknęłam drzwi i dołączyłam do niego.
-Może ci pomóc?-Brad stał przed schodami i przyglądał się, jak nieumiejętnie usiłuję walczyć z drzwiami i dwiema niewielkimi torebkami.- Jak ty sama sobie dajesz radę?- podszedł do mnie rozbawiony i zabrał mi walizeczki.
-Daję sobie daję.- uniosłam ręce jakbym się broniła.- O nie! Zapomniałam notesu!- uderzyłam ręką o czoło i udałam się z powrotem na schody.
-O nie, nie, nie.- Brad złapał mnie za rękę.- Poradzimy sobie i bez tego. Wsiadaj już, bo nigdy stąd nie wyjedziemy.- Objął mnie w pasie. Tak rozbawieni w końcu mieliśmy wsiąść do samochodu. Nagle z kamienicy naprzeciwko wyszedł Damond w towarzystwie tajemniczej blondynki, którą widziałam poprzedniego dnia. Wszystko jakby się zatrzymało. Wbiłam swój wzrok w jego postać. Przed oczami miałam nas na przedmieściach Paryża, stojących pośród zakochanych ludzi i właśnie on chciał wyznać mi
miłość. A teraz? On stał u boku wyidealizowanej, boskiej blondynki, a ja? W objęciach, według nowojorskiego, prestiżowego magazynu i kilku innych gazet, najprzystojniejszego aktora i biznesmen'a. Czy to był jakiś szczególny moment? Czy to chwila, którą będę wspominała jako kolejny, nowy rozdział w moim życiu? Tak po prostu, bez słów pożegnałam Damond'a? Ale jeszcze nie tak dawno... kochałam go? Nie. To nie możliwe, to bolałoby bardziej. On spojrzał na mnie, na nas, nic nie powiedział, nie przywitał się. My wsiedliśmy do samochodu i minęliśmy ich. Siedziałam otępiała i usiłowałam przypomnieć sobie jego głos, kolor oczu i uśmiech- nie mogłam.
-To ktoś... ważny?- Brad spojrzał na mnie.
-Nie.- odpowiedziałam szybko i bez namysłu. Spoglądałam na mijane za oknem kamieniczki, sklepy i ludzi, spieszących się o tej porze do pracy. Gdzieś pośród nich szedł on z boską blondynką i być może rozmawiali o upojnej nocy, którą razem spędzili, może tylko uśmiechali się do siebie porozumiewawczo, może umawiali się na kolejne spotkanie, może zatrzymali się gdzieś pomiędzy goniącym tłumem i zastygli w namiętnym pocałunku, może... może rozstali się tuż za pierwszym rogiem i poszli, każde w swoją stronę, może już zapomnieli o sobie, może już o sobie nie pamiętają... Ukradkiem otarłam łzę, która spływała po rozgrzanym policzku. Jednak boli. Rozdziera moje serce i powoduje dreszcze na całym ciele. A jednak. Kocham go? W jednej chwili przed oczami widziałam jego twarz, oczy z płonącymi iskrami, czułam zapach perfum i dotyk. Wszystko w jednej chwili powróciło. Nagła fala rozpaczy trafiła prosto w moją głowę, w moje serce. Czułam, że coś straciłam, kogoś. To dzięki niemu nie zagubiłam się w nowej rzeczywistości, w obcym kraju, w obcym mieszkaniu, w łóżku. Był moim wsparciem, codziennym elementem, który nie nazywał się rutyną, lecz elementem dzięki któremu czułam się bezpiecznie i pewnie. To prawda, że ludzie doceniają kogoś, coś dopiero wtedy, gdy to stracą. Właśnie teraz zdałam sobie sprawę jak wiele dla mnie znaczył... znaczy.

Nasza podróż była bardzo męcząca i niesamowicie długa. Zrobiliśmy sobie tylko kilka postoi, by rozprostować kości, a nasi dwaj kierowcy dosyć sprawnie pokonywali kolejne kilometry. Z każdą godziną krajobraz za oknem przybierał inną postać. Dopiero późnym wieczorem dotarliśmy do niewielkiego miasteczka nad samym wybrzeżem. Mimo że było to dosyć kameralne miejsce znalazło się miejsce na ekskluzywny hotel z raczej domową atmosferą. Większa część ekipy była już na miejscu i wszyscy świetnie się bawili w barze, popijając drinki i zajadając się koreczkami z serem i oliwkami.
-Jutro zdjęcia zaczynamy o 9 na plaży!- producent krzykną, gdy niektórzy zaczęli rozchodzić się do pokoi. My tylko przywitaliśmy się i poszliśmy do recepcji, by dostać klucz do pokoi.
-Zacznijmy od pokoju dwuosobowego na pierwszym piętrze. Proszę bardzo.- sympatyczna pani wręczyła jednemu z kierowców kartę do pokoju.
-Jakby co, jesteśmy w 203, albo dzwońce.- drugi z nich przyłożył palce w złożone w a'la telefon do ucha i pomachał nam, wchodząc do windy.
-Dla państwa mam apartament na ostatnim piętrze.
-Miał być apartament i jeden jednoosobowy pokój.- zerknęłam do smartfona, w którym miałam potwierdzenie rezerwacji na dwa pokoje.
-Na nazwisko pana Cooper'a widnieją dwa pokoje: jeden dwuosobowy i apartament.- pani podała nam kartę i wskazała drogę do windy.
-Nie patrz tak na mnie!- Brad uniósł ręce w geście obrony.- Przecież apartamenty zawsze mają co najmniej dwie sypialnie.- pokój okazał się przepiękny i przytulny. Był urządzony w bardzo nowoczesnym stylu, ale jego domowemu charakteru dodawały kwieciste zasłony i poduszki poukładane w setkach ilościach na kanapie i łóżku. Jedynym mankamentem tego pokoju był fakt, że nie był to standardowy apartament o jakich wspominał Brad. Zawsze taki pokój składa się z salonu, sypialni, czasami nawet z dwóch sypialni i przestronnej łazienki. Tym razem było inaczej. Zupełnie inaczej. Ten apartament to jeden duży pokój z kanapą, kawowym stolikiem, biurkiem i dwoma krzesłami, plazmowym telewizorem na ścianie, dużą łazienką z prysznicem i wanną, i jednym jedynym łóżkiem małżeńskim.
-Nie no, nie jest tak źle.- Brad usiadł na łóżku.
-Ty chyba oślepłeś!
-Och damy radę! Mogę spać na kanapie.- położył się na niej, jakby chciał mi udowodnić, że będzie mu tam bardzo wygodnie. Jednak okazało się, że była tak mała, że nie był wstanie się tam nawet porządnie wyciągnąć.
-I co? Jak ci tam?- leżałam w poprzek łóżka i spoglądałam na Brad'a, który walczył z poduszkami i usiłował ułożyć je w dogodnej pozycji względem jego głowy.
-Cudnie...- wymamrotał zażenowany tym, że nie był wstanie dać sobie rady z głupimi poduszkami.- Claudia... ja ci dopłacę tylko błagam, pozwól mi się z tobą przespać!- klękną przed łóżkiem z miną a'la kot z scherek'a. Wybuchnęłam śmiechem, zdając sobie sprawę, że nikt mi nie uwierzy, że jeden z najprzystojniejszych mężczyzn chodzących po tym globie, klęcząc przede mną błagał mnie o to, bym się z nim przespała.
-No wiesz, ale to cię będzie bardzo dużo kosztowało.
-Pieniądze nie grają roli.
-Nie chodzi o pieniądze.- chwyciłam jego koszulę i rozpięłam kilka guzików. On klęczał tak przede mną nieco osłupiały i mocno zdziwiony.

-Wiedziałem, wiedziałem!- nagle chwycił mnie za nadgarstki i teraz siedział na mnie okrakiem, i patrzył mi prosto w oczy. Pomyślałam, że to z pewnością będzie wyjątkowa i dziwna noc.
__________________________________________________________
Opowiem Wam co działo się u mnie ostatnio. Zwątpiłam. Zwątpiłam we wszystko, we wszystkich, a co najgorsza, zwątpiłam w samą siebie. Przez cały tydzień nie chodziłam do szkoły, bo nie potrafiłam się pozbierać. Wszystko co robiłam nie przynosiło żadnych rezultatów, było dobrze, ale wiedziałam, że mogę dać z siebie więcej. Nie chęć do wszystkiego opanowała mnie od stóp po czubek głowy. Miałam chwilę, gdy wszystko było mi obojętne, ale wiecie co? Przeszukując internet w poszukiwaniu ciekawej muzyki natrafiłam na pewien filmik, na całą serię filmików, które sprawiły, że głos mówiący z głośnika laptopa stał się wysportowanym, napakowanym, czarnoskórym człowiekiem, moim trenerem, który stoi tuż obok mnie i wykrzykuje mi te słowa, gdy ja, po zdobyciu i osiągnięciu tak wielu rzeczy w życiu, teraz chcę się poddać. Zamknęłam oczy i czułam oddech tego mężczyzny na swojej szyi, każde jego słowo docierało do mojej głowy z siłą. Po moim ciele przechodziły setki dreszczy. On krzyczał, gestykulował. Za wszelką cenę chciał bym się nie poddała, ale wiedział, że to wszystko zależy tylko ode mnie i właśnie te słowa mają sprawić, że podniosę się, otrzepię i stanę do kolejnej walki. Płakałam. Mało powiedziane. Wyłam. Wyłam tak głośno, tak rozpaczliwie. Gdy on pytał "rozumiesz mnie?!", ja przytakiwałam mu. Łapałam się za głowę, łzy zalały całą koszulkę, a moje ręce się trzęsły. Najbardziej zapadły mi w pamięci  jego słowa: If it was easy, everybody will do it!. Zdałam sobie sprawę, że jestem wyjątkowa, jedyna i niepowtarzalna, i że nie wolno poddawać mi się podczas gdy przeszłam już tak wiele i tak wiele bitew wygrałam. 
Zrozumiałam, że te filmy mnie zmotywowały. Nie robię tu nikomu reklamy, po prostu na własnym doświadczeniu wiem, że to pomaga, przynajmniej mi pomogło. Włączcie ten filmik, jeden, dwa, może wszystkie. Siądźcie w ciszy i spokoju. Niech nikt wam nie przeszkadza, miejcie swobodę, by móc nawet krzyczeć czy zalać się łzami. Zamknijcie oczy i wyobraźcie sobie, że wasz autorytet mówi to do was (trener, idol, ktokolwiek, ja nie uprawiam żadnych sportów, ale postać rosłego trenera zrobiła na mnie największe wrażenie) i każde słowo dokładnie analizujcie. 
Ja zaczęłam od tego, ale to równie mocno mną wstrząsnęło w połączeniu z całą sytuacją na filmiku. Uwierzcie mi, wyłam jak nigdy przedtem. Mama wieczorem pytała czy przypadkiem uczulenia nie mam, bo miałam takie oczy spuchnięte od płaczu. 
Poskutkowało. Wzięłam się za naukę, ogarnęłam się w prowadzeniu samochodu, szukaniu pracy na wakacje i... zaczęłam pisać książkę. 
Oj, rozpisałam się. Pozdrawiam Was cieplutko! Co u Was?

środa, 2 kwietnia 2014

Rozdział 13

Przebudziłam się z samego rana, ale Brad'a już nie było. Pozostała po nim starannie zapisana kartka: 'Dzisiaj poradzę sobie sam, spakuj się i do zobaczenia jutro rano.” Przeciągnęłam się i spojrzałam za okno. Poranna mgła powoli ukazywała zaspane jeszcze miasto, a w oknach kamienic gdzieniegdzie odsłaniały się żaluzje. Damond najwidoczniej jeszcze spał. Jego okna zasłonięte były ciemnymi zasłonami i tylko okno w kuchni było nieco uchylone. Włączyłam ekspres i przyglądałam jak tworzy moje ulubione Latte Macchiato. Najpierw wlał aromatyczną kawę, odrobinę mleka, które spienił, a na uwieńczenie szklanki dołożył nieco śmietanki. Wsypałam kilka łyżeczek cukru i zburzyłam trzy warstwowy napój. Usiadłam na parapecie i spoglądałam na ulicę. Sąsiedzi wychodzili z domów, wsiadali w samochody i odjeżdżali, inni wybierali rower, a pozostali szli po prostu pieszo. Jeszcze raz zerknęłam w okna przyjaciela- zasłon już nie było, widocznie wstał, być może pije kawę tak samo jak ja. Nagle drzwi jego kamienicy otworzyły się, a on wyszedł z niej w towarzystwie długonogiej blondynki. Wyglądała jak ósmy cud świata! Była szczupła, a wręcz przesadnie chuda, miała na sobie shorty, koszulkę mgiełkę i wysokie szpilki. W ręce trzymała czarną kopertówkę, a na nosie znajdowały się okulary a'la Paris Hilton. Była po prostu atrakcyjna. Oboje wsiedli do jego sportowego auta i odjechali. W jednej chwili poczułam jakbym utraciła całą swoją siłę, coś, co do tej pory trzymało mnie na nogach i motywowało do wstawania z łóżka, funkcjonowania, życia... Sama nie rozumiałam siebie. Przecież kilka dni temu on chciał wyznać mi miłość, a ja... odrzuciłam go? Czy mógł się tak poczuć- odrzucony? Straciłam miłość swojego życia, przyjaciela i kompana? Jednym łykiem dokończyłam picie kawy. Spojrzałam na zegarek- zbliżała się ósma. Przypomniałam sobie, że miałam rozmawiać z mamą przez Skypa, więc włączyłam laptopa i czekałam na połączenie. Siedząc naprzeciwko ściany ze zdjęciami spoglądałam na Damond'a, który uśmiechał się do mnie. Przecierałam łzy z policzka i modliłam się w duchu, abym go nie straciła. Nagle na monitorze pojawiła się ikonka „Dom”, nacisnęłam zieloną słuchawkę i zobaczyłam mamę.
-Cześć.- powiedziałam, uśmiechając się przy tym szeroko.
-Jak ja dawno cię nie widziałam!- mama rozpoczęła prowadzić swój wywiad na temat mojej pracy, sukcesów i dalszej kariery menagera. Jednak nie obyło się bez kłótni, byłoby zbyt pięknie.- A jakiegoś chłopaka masz?- łzy zapełniły moje oczy na myśl o Damond'zie, którego najprawdopodobniej straciłam.
-Ni... nie.- powiedziałam niepewnie.
-W Polsce nie mogłaś sobie nikogo znaleźć i tutaj też nic?! Weź ty się jakoś ogarnij! Twoje koleżanki już śluby biorą, dzieci rodzą, a ty nawet faceta nie masz?! Zarabiasz, weź zapisz się na jakąś siłownię, nie wiem, zamów dietetyczny catering, zrób coś z sobą! Zobacz jak ty wyglądasz! Oczy podkrążone, twarz okrągła, no może schudłaś ciut, ale nie na tyle, żeby być młodą i atrakcyjną kobietą! Zostaniesz starą panna i tyle!
-A co z zasadą, że nie warto brać pierwszego lepszego, że dziecko mogę mieć z probówki i wychować je sama?! Już nie pamiętasz jak mówiłaś, że facet to nie wszystko, że najpierw szkoła, potem praca, a na końcu rodzina? Już nie pamiętasz?
-Pierwszego lepszego nie każę ci brać, ale żeby żadnego nie brać?! Co ja, babcią zostanę jak już bliżej mi do grobu będzie?!
-Daj mi spokój z tymi dziećmi! Ja mam dopiero 19 lat!
-I nie miałaś nawet chłopaka!
-Miałam! Dobrze o tym wiesz, że byłabyś już babcią od dwóch lat!
-Byłabym gdybyś nie puszczała się z pierwszym francuzikiem na horyzoncie!
-Ha, widzisz! Czyli jednak miałam faceta! Ja miałam wszystko. Miałam, tylko wy mi to wszystko odebraliście!
-Dziecka nikt ci nie zabierał!- zamknęłam laptop i wybuchnęłam płaczem. Cały świat się zatrzymał. Nic innego nie liczyło się jak tylko płacz i łzy. Nic nie mogło nie powstrzymać, nic nie mogło mi pomóc, nic nie mogło uleczyć mój ból. Siedziałam jak bezbronne dziecko i płakałam. Moje ręce trzęsły się, ból w klatce piersiowej był nie do zniesienia, a w głowie panował wielki chaos. Wyciągnęłam z szafy siwe spodnie dresowe i białą koszulkę z nadrukiem, do tego założyłam adidasy i, zabierając ze sobą wyłącznie klucze i wyszłam z domu. Sama nie wiedziałam gdzie pójść, co zrobić. Chodziłam wzdłuż Tamizy i co chwilę zatrzymywałam się, i przyglądałam płynącej wodzie.
Godziny mijały, a ja bez celu szłam prosto przed siebie. Mijałam domki na wodzie, a w ich oknach widziałam swoje odbicie. Może faktycznie to wszystko przez mój wygląd? Jestem gruba, nazywajmy rzeczy po imieniu, ale nie na tyle, że fałdy tłuszczu wylewają się spod spodni i koszulek. Mam tu i tam nieco więcej niż inni, ale nie pocę się po wejściu na 2 piętro i jazda na rowerze nie sprawia mi kłopotu. Odkąd pamiętam, zawsze miałam kilka nadprogramowych kilogramów i chyba tak pozostanie. Chyba usiłuję się usprawiedliwiać, ale z drugiej strony nikt nie nazwał mnie grubasem, pulpetem czy czymkolwiek innym. Nie. Jestem gruba i to wszystko. Mama ma racje.
Słońce powoli kryło się za horyzontem, a ja zawędrowałam w jakieś odległe zakątki Londynu. Zorientowałam się, że minęło prawie osiem godzin od wyjścia z domu, a ja wciąż szłam i nie odczuwałam zmęczenia. Kompletnie nie wiedziałam jak mam wrócić do domu, nie wzięłam też pieniędzy i nie miałam telefonu, by zadzwonić po taksówkę. Dopiero po kilku godzinach zaczęłam rozpoznawać budynki i dzielnice. Niebo zaczęły pokrywać ciemne chmury, które zapowiadały ulewę, ja jednak powoli zmierzałam w kierunku domu.
-Co ty tu robisz?- czarny jeep zatrzymał się obok mnie, a za kierownicą siedział Brad.
-Spaceruję.- szłam ze spuszczoną głową.
-Dzwoniłem do ciebie.- wysiadł z samochodu i szedł za mną.
-Zostawiłam telefon w domu.- nie zatrzymałam się nawet na chwilę.
-Wszystko w porządku?- złapał mnie za rękę i zatrzymał. Chwycił mój podbródek i spojrzał mi w oczy.- Płakałaś...
-Wydaje ci się.- odsunęłam jego dłoń i powstrzymywałam się, by nie wybuchnąć płaczem.
-Aha... to może wpadniesz do mnie na kubek gorącej czekolady, a potem odwiozę cię do domu?- w mojej głowie panowała tylko jedna myśl „usiąść i odpocząć”. Sama nie wiem czemu, ale zgodziłam się. Po kilku minutach byliśmy już na miejscu. Obolała wysiadłam z auta i weszłam do domu.
-Betti, zrobisz nam gorącą czekoladę?
-Claudia? Jak miło cię widzieć! Już robię.- kobieta uścisnęła mnie serdecznie i zniknęła za drzwiami kuchni. Tym razem, wyjątkowo nie siedzieliśmy w salonie, lecz w jego salonie połączonym z sypialnią, garderobą i łazienką, w której kilka dni temu wspólnie się suszyliśmy. Kubek czekolady był ukojeniem całodniowego wędrowania po mieście.
-Mogę cię o coś spytać?- Brad usiadł na stoliku przede mną.
-Tak.- odsunęłam kubek od ust.-Pytaj.
-Kto cię zranił tak bardzo, że cały dzień przepłakałaś?
-Ja wcale nie płakałam.- wysiliłam się na uśmiech.
-Jesteś tak zmęczona, że nawet nie czujesz jak łzy spływają po twoich policzkach.- w tym momencie otarł kilka z nich.
-Mama...- wyszeptałam.
-Nie możliwe. Z pewnością jest z ciebie dumna, bo to, co ty osiągnęłaś w tak młodym wieku zasługuje na jakąś nagrodę! Na pewno tęskni za tobą i nie może doczekać się twojego ślubu, wnuków...
-Ty też uważasz, że powinnam mieć faceta i dzieci?!
-Nie, ja...
-Myślałam, że ty mnie jakoś zrozumiesz, że najpierw praca, kariera, a potem...- odstawiłam kubek i skierowałam się do wyjścia.- Jesteś taki sam jak ona.- rzuciłam i wybiegłam z domu. Na dworze rozszalała się burza. Wiał silny wiatr i padał gęsty deszcz- normalne o tej porze roku. Nareszcie nie było widać moich łez, nie było słychać mojego szlochu i rozdzierającego bólu. Biegłam przed siebie i czułam jak moja bezsilność bierze górę. Silniejszy podmuch wiatru mógł mnie przewrócić na ziemię.
-Claudia!- usłyszałam za sobą wołanie. Nie zatrzymałam się, chodź wiedziałam, że i tak mnie dogoni, bo słabłam z każdym pokonywanym metrem. Przed moimi oczami miałam Chris'a, pierwsze usg naszego maluszka i moment wypadku, w tym momencie czułam tylko ból jaki towarzyszył mi po utracie dziecka. Pozostał mi po nim tylko ból i stłumiony krzyk. No tak, i łzy.
-Przepraszam, ja nie chcia...- Brad chwycił mnie i przycisnął do latarni stojącej obok.

-On miałby teraz dwa lata. On biegałby i grał w piłkę. On chciałby słuchać moich bajek i śpiewać razem ze mną piosenki. On płakałby i śmiałby się razem ze mną. Jednego dnia straciłam wszystko. Rodziców, chłopaka i dziecko. A teraz własna matka oczekuje ode mnie wnuków, chce mojego ślubu, dla niej tamto nie miało znaczenia, nie istniało, ale to ja nosiłam go przez siedem miesięcy pod sercem, to ja czułam jego każdy, najmniejszy ruch, to ja z nim rozmawiałam i śpiewałam mu. Od tamtej pory nie mam nikogo... nikogo. Własna matka stała się moim wrogiem...- Brad stał cały przemoczony i wpatrywał się we mnie z niedowierzaniem.- Wracajmy do domu.- wyszeptałam. Wróciliśmy. Zasnęłam w jego sypialni, w jego piżamie, w jego łóżku, a on- na kanapie.
______________________________
Nawet nie wiecie jak wiele radości sprawiają mi Wasze mail'e i komentarze z prośbą o kolejny rozdział. 
Pisany pod wpływem chwili.Wybaczcie, jeżeli Was zawiodłam. 

sobota, 22 lutego 2014

Rozdział 12

Z samego rana przyjechałam do posiadłości Brad'a.
-Jest na basenie.- Betti otworzyła mi drzwi i poczęstowała jeszcze ciepłymi ciastkami z czekoladą.
-Pyszne jak zawsze.- powiedziałam i udałam się do ogrodu za domem, gdzie również znajdował się ogromny basen ze zjeżdżalnią, brodzikiem i osobnym jaccuzi. Rzuciłam torbę na jeden z leżaków a sama usiadłam przy stoliku i nalałam sobie odrobinę lemoniady w oczekiwaniu na Brad'a. Po kilku minutach usiadł na brzegu basenu i przetarł twarz dłońmi. Jego wszystkie mięśnie były teraz świetnie widoczne, napięte i ponętne. Zaczesał włosy i spojrzał na mnie.
-Jak tam w Paryżu?- wziął ręcznik i przetarł nim swoje opalone ciało po czym usiadł na fotelu obok mnie.
-Fantastycznie...- uśmiechnęłam się i zamoczyłam usta w napoju.
-Ok, nie chcesz nie opowiadaj, racja, nie mój interes.- uniósł ręce, jakby się poddawał i sam nalał sobie soku.
-A co ci mam opowiadać?- spojrzałam na niego, nie do końca rozumiejąc o co mu chodzi.- Dobra, nie ważne. Przywiozłam ci wszystkie dokumenty do podpisania. Aha, i pod koniec tego tygodnia musimy pojechać na północ, bo tam odbędą się zaledwie dwudniowe zdjęcia do filmu. Wszystkie spotkania są już poprzekładane.- wstałam, by wyciągnąć z torby wszystkie dokumenty jak i tablet, na którym miałam wszystko skrupulatnie zanotowane.- Jutro o 10 masz wywiad w radio i o 12 musisz być już na planie zdjęciowym do samego wieczora, a po ju...
-Wyluzuj!- Brad niewiele myśląc wstał, wyrwał mi z rąk tablet i wrzucił go do basenu.
-Coś ty zrobił?!- wrzasnęłam.
-Znając ciebie masz jeszcze ze trzy kopie dysku z tego tableta, nie mylę się?
-Nie...- spuściłam wzrok i tak o to stałam przed tym boskim ciałkiem i wpatrywałam się w jego umięśnienie.- Aha, bo jeszcze musisz podpisać mi zgodę na...- wyciągnęłam z teczki kartkę.- O nie, nie! To oryginał!- szatyn już wyciągnął rękę, by zabrać mi dokument, ale ja w obawie przed jego marnym losie w basenie, szybko go schowałam.
-Umiesz pływać?
-No... tak.- w pośpiechu pakowałam do torby dokumenty, by nie zginęły w odmętach basenu. Niestety nie było mi to dane, bo po chwili Brad złapał mnie w pasie i z impetem wrzucił do wody, a sam bez pośpiechu udał się do domu. Wściekła jak nigdy wygramoliłam się z basenu. Woda spływała po mnie jak po kaczce. Bez żadnych zahamowań pobiegłam na piętro domu, gdzie ogólnie rzecz ujmując miałam wstęp wzbroniony, bo tam też znajdowała się sypialnia Brad'a, ale w tym momencie wszystko było mi obojętne. Wpadłam jak torpeda, rozglądając się po ogromnym pokoju. Usłyszałam dźwięk wody dochodzący z łazienki. Bez zastanowienia i bez pukania weszłam do niej, i chwyciłam pierwszy, lepszy ręcznik.
-Mogłabyś mi go oddać...- Brad wyciągnął rękę zza kabiny prysznica.
-Nic z tego. Radź sobie sam.
-Będziesz narażona na oglądanie mnie nagiego... kompletnie nagiego.
-Czy ty myślisz, że ja nigdy nie widziałam gołego fac...- w tym momencie bez żadnego ostrzeżenia wyszedł spod prysznica, a ja oddałam mu ręcznik szybciej niż myślałam.- Poor jesteś idiotą!- wrzasnęłam ściągając z siebie przemoczone ubranie.
-Jak wymawiasz moje nazwisko wtedy czuję się taki winny.- uśmiechnął się szyderczo i włożył na siebie t-shirt i spodnie, a ja stałam tak w mokrej bieliźnie.
-Poor, zamknij się i przynieś mi coś na zmianę!- chwyciłam suszarkę do włosów i włączyłam ją na najwyższe obroty, by nie słyszeć gadaniny chłopaka. Po chwili moje włosy były suche.
-Winslet! Oto moja ULUBIONA koszulka i UKOCHANE spodnie. Pamiętaj.- podał mi starannie złożone ubrania, które rad nie rad musiałam założyć. On sam zaś zniknął, w którymś z pokoi w swojej posiadłości, a ja udałam się do suszarni, gdzie rozwiesiłam mokre ubrania.
Siedziałam na kanapie w salonie z laptopem na kolanach i odpisywałam na mail'e, gdy do pokou wszedł Brad, usiadł naprzeciwko mnie w fotelu i przyglądał mi się bez słowa.
-O co chodzi?- zapytałam nie spoglądając na niego.
-Nic...- uciął krótko i sięgnął po czekoladowe ciastko, leżące na dużym półmisku, na stole po czym dalej kontynuował wlepianie swoich oczu w moją osobę. Siedziałam, więc spięta jak za ciasne gatki na tyłku i usiłowałam skupić się na pisaniu, jednak przebywanie tego osobnika w tym samym pokoju wywoływało u mnie paraliż intelektualny. W mojej głowie padały bluzgi w stronę Brad'a, ale zachowywałam kamienną twarz.
-Może umówiłabyś się ze mną na kolację?- wypalił jak raca w sylwestra.
-Poor! Czy mógłbyś zabrać swoje cztery litery i opuścić to pomieszczenie!? Ja tu pracuję!- wrzasnęłam, pokazując mu drzwi.
-No tego jeszcze nie było, żeby mnie z własnego salonu ktoś wywalił...- mruknął pod nosem i posłusznie opuścił pokój. Wygodnie usadowiłam się na kanapie i kontynuowałam swoją pracę. Godziny mijały, a końca wiadomości nie było widać. Miałam wrażenie, że ktoś specjalnie wysyła kolejne mail'e tylko po to, bym zapuściła korzenie w tej kanapie i nigdy stamtąd nie wyszła. Dopiero późnym popołudniem zobaczyłam magiczne „0” na poczcie i z wielką ulgą zamknęłam komputer, zebrałam wszystkie papiery i udałam się do samochodu.
-To jak? O której mam wpaść po ciebie?- już miałam zamykać drzwi samochodu, gdy pojawił się Brad.
-Wiesz... chyba dzisiaj chciałabym założyć dres i usiąść przed telewizorem z puszką piwa...- przekręciłam kluczyk w stacyjce- sama.- dodałam i zamknęłam drzwi samochodu.

Każdy ma taki dzień, taki wieczór, kiedy zamyka się w sobie, wkłada słuchawki na uszy i bez powodu płacze jak małe dziecko. Nagle miałam taką potrzebę. Niewyobrażalna chęć wylania łez ogarnęła mnie już w drodze do mieszkania. Po drodze zawitałam do sklepu, gdzie na ukojenie zakupiłam armię pudełek lodów i całe mnóstwo truskawek, i winogron. Już od dawna nie czułam się tak beznadziejnie, tak bezsilnie, tak... okropnie. W ułamku sekundy zatęskniłam za wszystkim, co było w przeszłości. Chciałam wrócić do dzieciństwa, do podstawówki, do gimnazjum, chciałam wrócić nawet do poprzedniego dnia, bo wydawał mi się o wiele lepszy niż ten wieczór. Usiadłam na miękkim dywanie w salonie, oparłam się o kanapę i spoglądałam na ścianę ze zdjęciami, która podświetlona była kolorowymi lampkami. Od mojego przyjazdu tutaj tych zdjęć przybyło. Nowe doświadczenia, nowi ludzie, nowe miejsca- to wszystko było na tym małym skrawku ściany. Przyglądałam się każdemu zdjęciu, usiłowałam przypomnieć sobie okoliczności w jakich było zrobione. Czułam się tak nieswojo, tak obco... Tęskniłam. Tak cholernie tęskniłam za każdą spotkaną osobą na mojej drodze, za każdym miejscem, za każdym porankiem i zachodem słońca, za spadającą gwiazdą i smakiem urodzinowego tortu. Uświadomiłam sobie jak wiele poświęciłam i wciąż poświęcam w swoim życiu. Porzuciłam rodzinę, bliskich, przyjaciół tylko po to, by zarabiać, a nie jak inni dopiero studiować, uczyć się. Oni wszyscy zaczynali studenckie życie, pełne śmiechu, łez troski o sesje, zaliczenia, pijańskie wieczory w akademikach, dorywcze prace i życie na słoikach od rodziców, a ja? Praca, praca, bo nawet dom nie znaczy nic. Gdzie śmiech, gdzie młodzieńcze szaleństwo? Jest tylko obowiązek, odpowiedzialność, dorosłość, jak to wszystko brzmi w ustach 19-latki? Rozumiem- pełnoletność, odpowiedzialność za swoje czyny, ale żeby do razu niezależność, pełna odpowiedzialność za własne życie, zdrowie, czy to nie jest rzucenie się na głęboką wodę? Dlaczego nie zostałam w domu? Dlaczego nie puściłam mimo uszu narzekań mamy, że już wystarczająco dużo utopiła we mnie pieniędzy, dlaczego nie biorę od niej pieniędzy na jedzenie, mieszkanie, dlaczego? Usłyszałam dźwięk dzwonka do drzwi. Założyłam kaptur na głowę i modliłam się, by ta osoba poszła sobie, jednak dzwonek wciąż wygrywał melodię. Przetarłam rękawem oczy i powoli udałam się do drzwi.
-Wszystko w porządku?- Brad stał ubrany w dres z czteropakiem piwa w ręce i reklamówką pełną chipsów i ciepłych hot-dog'ów. Nie odpowiedziałam nic, tylko powróciłam na swoje stanowisko przy kanapie i jak gdyby nigdy nic skrobałam kolejną łyżkę lodów.- Widzę, że wieczór dresa na całego.- usiadł obok mnie i zaczął przyglądać się zdjęciom. Tym razem nie potrzeba było nam nic więcej niż jedzenie, picie piwa i milczenie. Taki wieczór...
______________________________________
Moi Kochani - zdałam teoretyczny na prawko! Za pierwszym razem!
Byłam przerażona, bo na liście widniało zaledwie 7 osób, w tym 6 panów i ja jedna. Z naszej grupy zdałam tylko ja! :) Jednak moja radość znika, gdy uświadamiam sobie, że praktykę będę zdawała co najmniej 4 razy... eh.
Co tam u Was? 

                     http://zycienaklawiaturze.blogspot.com/

środa, 12 lutego 2014

Rozdział 11

Kiedyś ktoś powiedział mi, że mężczyźni boją się być z takimi kobietami, jak ja. Żaden z nich nie lubi mieć przy sobie dziewczyny o silnym charakterze, pewnej siebie, niepokazującej słabości i takiej, która sama kieruje całym swoim życiem. Trzeba dobrze mnie poznać, by dowiedzieć się o moich słabych stronach i przekonać się, że ja też potrzebuję silnego ramienia, które dawałoby mi schronienie i wsparcie. Czy to znaczy, że już na zawsze będę sama? Czy dla mnie nie ma mężczyzny, który mógłby odważyć się, zadać sobie trud poznania mnie? Nie. Nie dość, że mój charakter jest tak poprany to Bóg nie dał mi nawet szczupłej i smukłej sylwetki bym mogła kusić mężczyzn swym wyglądem. Utrudnił mi jeszcze bardziej życie.
Bóg nigdy nie był dla mnie łaskawy. Wszystko co osiągnęłam w swoim życiu było tylko moją ciężką pracą okupioną łzami, nerwami i nieprzespanymi nocami. Nigdy nikt nie wyciągnął pomocnej dłoni, wręcz przeciwnie, to jeszcze ja sama musiałam ratować świat. Czemu? Dlaczego jednym Bóg daje i urodę, i talent, i szczęście, innych każe tak jak mnie, a jeszcze innym zabiera zdrowie, skazuje na śmierć? Wiem, że niektórzy mają gorzej ode mnie, zdaję sobie z tego sprawę, ale jak trudno jest samemu przeżyć każdy dzień, stawić czoła wszystkim przeciwnościom.
Miałam wtedy 13 lat. To był czas, kiedy nic się w moim życiu nie układało. Kontakt z rodzicami się zacierał, wokół tylko kłótnie i pretensje. Jedna jedyna kąpiel. Zamknięte drzwi łazienki. Maszynka do golenia. Długo obracałam ją w dłoniach. Łzy spływały po moich policzkach i skapywały wprost do wanny. Chwyciłam ją mocno i przycisnęłam do nadgarstka. Upuściłam ją i roztrzęsiona schowałam twarz w dłonie. Nie wierzyłam, że życie sprowadziło mnie do tego. Chwyciłam ją ponownie z większą odwagą. „Przecież mama będzie rozpaczać...”- pomyślałam, ale przecież byłam tak na nią wściekła. „Jak ona sobie poradzi?” Odłożyłam maszynkę i zobaczyłam mocno fioletowe żyły. Roztrzęsiona wyszłam z wanny, próbowałam opanować łzy. Do dzisiaj, gdy patrzę na nadgarstek widać blizny i uświadamiam sobie, że mam mocny charakter, że jestem silna, bo odważyłam się przeciwstawić życiu, losowi i walczę z nim, a przecież miałam szansę, próbowałam pozbawić się życia. Nawet gdybym przez mój charakter, mój wygląd i Bóg wie co jeszcze, miała całe swoje życie przeżyć sama, bez „silnego ramienia” to... było warto. Było warto odłożyć maszynkę i spróbować zmierzyć się ze wszystkim, a nie wybrać drogę na skróty.
-Wiesz... było warto.- szliśmy powoli do hotelu w blasku ulicznych latarni.
-Zawsze jest warto.- Damond zdjął marynarkę i położył ją na moich ramionach. Zatrzymaliśmy się.- Żałujesz?
-Odkąd mieszkam w Londynie niczego nie żałuję...- uśmiechnęłam się i dotknęłam dłonią jego policzka.
-A ja żałuję...- chwycił moją rękę i przyciągnął mnie do siebie.- Żałuję, że jeszcze nigdy cię nie pocałowałem.- czułam jego szybki i krótki oddech. Staliśmy z opartymi o siebie czołami i spoglądaliśmy na siebie.
-Żyj tak, żeby niczego nie żałować...- szepnęłam i pocałowałam go. Cały świat wokół zatrzymał się, nic innego nie liczyło się jak tylko ta chwila, ten moment, to uczucie, które towarzyszyło naszemu pocałunkowi. Tacy piękni, w eleganckich strojach staliśmy na przedmieściach Paryża, w tle wieża, a dookoła nas atmosfera jak nie z tego świata.
-Koch...- przyłożyłam palec do jego ust.
-Nie warto... nie teraz... nie już. To zobowiązuje.- powolnym krokiem odeszłam od niego, pozostawiając go samego w tym cudownym miejscu.
-Masz rację.- podbiegł do mnie i chwycił mnie za rękę.- Może kiedyś.- spojrzał na rozgwieżdżone niebo i uśmiechnął się. Wróciliśmy do hotelu i zasnęliśmy... każdy w swoim pokoju.

Z samego rana udaliśmy się na śniadanie. Siedzieliśmy na przepięknym tarasie hotelu, z którego mieliśmy widok na całe miasto. Wokół porozstawiane były wielkie donice z pelargoniami i cudownymi różami, a wszystko to dopełniała fontanna pośrodku balkonu przystrojona tymi samymi kwiatami, z której dzieci wychlapywały wodę. Delektowaliśmy się świeżo pieczoną bagietką i wszelakimi serami pleśniowymi oraz pysznym sokiem ze świeżo wyciśniętych pomarańczy. Zerkaliśmy na siebie, nie mówiąc nic. To właśnie byliśmy my. Każde z nas myślało o drugim, jednak nikt się nie odezwał, nawet nie udawał, że zależy mu na rozmowie, jednak żadnemu z nas nie przeszkadzała ta cisza. Nasze spojrzenia nie były zobowiązujące. Nie musiałam odwracać wzroku za każdym razem, gdy on przyłapałam mnie na tym, że patrzę na niego, nie, on robił to samo. W tych momentach nie musieliśmy się uśmiechać, bo tylko w naszych głowach roiły się różne pytania, odpowiedzi, myśli, o których wiedzieliśmy tylko my.

-Idziemy do Notre-Dam, potem zahaczymy o dworzec i wrócimy na obiadokolację.- Damond stał z folderami przy recepcji i z wielkim skupieniem je przeglądał.
-Tak jest, panie pilocie.- oparłam się o jego ramię.
-W takim razie nogi za pas i idziemy.- starannie złożył niewielką mapę i pociągnął mnie w stronę wyjścia. Tego dnia było wyjątkowo gorąco. Ukojenie przyniosły nam zimne mury katedry, w której przez dłuższą chwilę przyglądaliśmy się surowemu wnętrzu. Potem wedle planów weszliśmy na stary dworzec, który przepełniony był atmosferą z poprzednich lat. Jakby czas zatrzymał się w tym miejscu. Z wielką łatwością można było sobie wyobrazić podróżnych w brązowych płaszczach i kapeluszami na głowach, niosących wielkie, skórzane walizki, spieszących się na pociąg, który właśnie ustawiał się przy pierwszym peronie. Gdzieś w górze, można usłyszeć było głos sympatycznego pana, który oznajmiał odjazd pociągu. Wszystko to sprawiło tylko zamknięcie oczu, głęboki oddech i chwila w tym niecodziennym miejscu.
-Claudia?- usłyszałam znajomy mi głos. Otworzyłam oczy i rozejrzałam się dookoła.
-Charls?- zobaczyłam chłopaka tuż przed sobą. To musiał być sen. Po raz kolejny widziałam go przed sobą, ale to nie mogło być prawdą! Tak wielkie miasto i jedna moja wycieczka tutaj nie może zaraz spowodować, że tak przez przypadek się spotkaliśmy!
-Damond!- krzyknęłam i zaczęłam rozglądać się za chłopakiem. Po chwili pojawił się z mapą i z zaciekawieniem przyglądał się blondynowi. Myślałam, że szatyn zaraz stanie się prywatnym detektywem i to tylko będzie oznaczało sen, ale nie. Damond stał i pytająco spoglądał na mnie, i na chłopaka.
-Co ty tu robisz...- wydusiłam z siebie.
-Moja firma ma biura na górze...ale, co ty tu robisz?
-Nie ważne. Fajnie było cię spotkać i pogadać.- ominęłam go i udałam się do wyjścia.
-Claudia!- chłopak pobiegł za mną.- Błagam cię, nie traktuj mnie tak. Nie udawajmy, że nigdy nic nas nie łączyło.
-Łączyło, ale już nie łączy.- pchnęłam mocno drzwi.
-Ja nic nie mogłem zrobić, rozumiesz? Twoi rodzice tak szybko cię zabrali, mnie wywieźli do ciotki na południe, nie miałem z nikim kontaktu przez wiele miesięcy. Przez ten czas byłem przekonany, że... że on żyje, że zabrałaś go do Polski, ale dopiero ojciec powiedział mi prawdę. Wiem, wiem, że nie tak to powinno się skończyć... ale ty wciąż jesteś dla mnie ważna. Nie jestem w stanie z nikim się związać, myślę o...
-Czy ty myślisz, że mi jest łatwo?! Straciłam dziecko, które przez tyle miesięcy nosiłam pod sercem! Nie ma dnia żebym o nim nie myślała, nie ma nocy bez łez! A na dodatek ty mnie zostawiłeś! Nie zadzwoniłeś, nie napisałeś, nic! Tyle miesięcy, lat... jak mogłeś? Wierzyłam, miałam nadzieję, że przyjedziesz, że zabierzesz mnie, a ty nawet nie napisałeś?! Zniknij, zapomnij o mnie i uwolnij się od tego! Ty skończyłeś ze mną w chwili gdy mnie zostawiłeś w szpitalu. Nic nie jest w stanie cię usprawiedliwić.
-Wiem...
-Obyśmy już nigdy więcej się nie spotkali.- odwróciłam się i odeszłam. Łzy spływały po moich policzkach, a w głowie panował chaos.
-Claudia...- Damond biegł za mną. Złapał mnie w talii i mocno przytulił do siebie. O nic nie pytał tylko trzymał mnie silnymi ramionami.
-Wracajmy do Londynu.- wyszlochałam.

Po kilku godzinach byliśmy już w „domu”. Nasze mieszkania nic się nie zmieniły. Wszystko jakby zastygło do czasu naszego przyjazdu. Tylko sekretarka przy telefonie swoim czerwonym światełkiem oznajmiała, że wielu ludzi usiłowało złapać ze mną kontakt.

-Masz 36 nieodebranych wiadomości.- usłyszałam i bezsilnie opadłam na kanapę, by w skupieniu wysłuchać ich wszystkich. Siedziałam z notesem i zapisywałam do kogo mam zadzwonić, do kogo pojechać, komu jakie papiery przygotować. Powróciłam do rzeczywistości, skończył się Paryż, skończyło się leniuchowanie, czas wracać do pracy.
______________________________________
Nowy rozdział się pojawił co oznacza, że... zdałam egzamin wewnętrzny na prawko! Co prawda wczoraj i to za pierwszym razem, ale czas nie pozwolił mi zajrzeć tutaj nawet na chwilkę. Dzisiaj miałby być gotowe papiery do zabrania, ale jeszcze jakiś podpisików brakuje i z pewnością już w następnym tygodniu czeka mnie egzamin teoretyczny w WORD'zie. 
Zapraszam Was na nowego bloga, który powoli będzie nabierał moich prywatnych notek :) 

poniedziałek, 10 lutego 2014

Tym razem bez rozdziału - tym razem coś od siebie

Miałam zamiar zakładać nowego bloga, by dzielić się z Wami moimi różnymi przemyśleniami, doświadczeniami, coś na zasadzie pamiętnika i nie tylko, ale "swój pierwszy raz" dodam tutaj, by usłyszeć, a raczej przeczytać Wasze opinie na ten temat - czy zakładać nowego bloga, czy robić takie oto przerywniki między rozdziałami, bo jak zauważyłam nie tylko moje rozdziały wywołują różne emocje, ale i krótkie notatki, które piszę na koniec. Miło mi otwierać pocztę i czytać mail'e od Was, które przeradzają się w rozmowę osób, które znają się niemal "od pieluchy".

Od razu zaznaczam, że mój humor od kilku dni jest w wielkiej depresji. Z tego wszystkiego rozbolała mnie głowa i odpuściłam sobie edukację na dzień dzisiejszy, bo nie nadaję się na ten moment do niczego innego jak tylko siedzenia i patrzenia w szklany ekran (takie dni zdarzają mi się bardzo rzadko, bo zazwyczaj tryskam energią). W jednej chwili wszystko straciło sens...

Pochłaniam właśnie kolejne strony jakiś nakazów, zakazów, artykułów i paragrafów, i zastanawiam się nad tym wszystkim. To, co do tej pory wydawało się oczywiste, prawe i normalne, okazuje się zakazane, a wręcz karalne. Zaczynam co raz bardziej nie rozumieć, nie dostrzegać sensu we wszystkim co robię. Śmiem twierdzić, że wszystko o co walczę, o co się staram jest pustym do dążeniem do niczego, bo po osiągnięciu jednego szczytu zaraz okazuje się, że stoimy u podnóża kolejnej góry i tak w kółko, i w kółko, i w kółko... Rozumiem, że życie to splot wyzwań, ale czy kiedykolwiek będziemy mieli poczucie spełnienia, poczucie najwyższego szczytu w swoim życiu, a może wtedy to nie będzie szczyt tylko dół, a na jego zwieńczeniu zostanie wbity krzyż?
Walczę o jakiś kawałek plastiku. Muszę przemierzyć setki stron, setki pytań, na które nawet specjaliści nie znają odpowiedzi. Muszę zapamiętywać setki cyfr i wyjątkowych sytuacji, gdy wiem, że moja wiedza sięga 98% tego wszystkiego, mój test okazuje się wiadomościami właśnie z tych 2%, których nie przerobiłam, nie doczytałam. Walka z wiatrakami.
Walczę o oceny, a i tak gdy stoję pośród ludzi z „wyższych sfer” nikt nie pyta mnie o wzór na sinus czy zależności trójkątów, a ocenia mnie przez pryzmat mojej aparycji, gestów, mimiki, kultury i poglądów. Tylko skąd my mamy się tego nauczyć?! Na geografii, na matematyce czy może na chemii? Tak, zaraz powiecie przecież jest polski, jest religia, jest wos – tutaj wyrabiamy swoje poglądy i umiejętności interpersonalne! Guzik prawda! Na polskim uczymy się pisania „pod wzór” rozprawek i analiz, piszemy tylko to, co chce przeczytać nauczyciel, co wypada napisać, co jest zawarte w kluczu. Czy to jest nauka poprawnej wypowiedzi i przedstawiania swoich racji? Gdy na religii powinniśmy rozmawiać o naszym stosunku do religii we współczesnym świecie, o tym jak nie stracić wiary pośród telefonicznego kontaktu z duchownym i jeżdżącym konfesjonałem, rozmawiamy o oczywistych sprawach – miłości, małżeństwie... tylko nikt nie pyta i nikt nie odpowiada czy każdy z nas zaznał miłości pośród gier, portali społecznościowych i telefonów. Na wos'ie tylko poznajemy suche fakty. To jest prawo, to jest lewo, oni byli dobrzy, a tamci byli źli. Rządzimy według takich praw, a nie innych, żyjemy na takich zasadach, a nie innych. Wszystko przedstawiane jest tylko z ogólnej strony, bez pokazywania, że ludzie ogólnie przyjęci za narodowych bohaterów też byli „nie fair” wobec ojczyzny, współpracowników i przyjaciół.
Wszyscy chcieliby wyeliminować technologię pośród młodzieży, ograniczyć dostęp do portali, gier, ale nikt nie stara się pogodzić globalizacji z nauką, przydatną nauką, która dawała by więcej pożytku, doświadczenia, praktyki, a nie tylko suchej teorii. Tak, niektórych rzeczy musimy się uczyć, bo tak wypada, bo zasada zakuć, zdać, zapomnieć musi istnieć, ale sprawmy, aby w naszym życiu było więcej nauki przydatnych rzeczy do społecznego życia, a nie nauki tylko po to, by świadectwo było dobre, by zaliczyć sprawdzian, by umieć to, bo tak jest w książce, ale kompletnie nie wiedzieć jak użyć to w życiu.
Wiem, może powiecie, że zaraz i tak pójdę do książek liczyć bezsensowne wzory, ale nie mamy wyjścia, taki jest system. Jednak nie przejmujmy się tym. System taki jest i koniec, a my i tak nie umielibyśmy wytłumaczyć i przedstawić swoich racji przed ludźmi, bo przecież na polskim zastanawiamy się nad modelem romantycznego poety i stanem emocjonalnym bohatera, który opisuje niebieskie firanki w oknach, a nie zajmujemy się tak błahymi rzeczami jak przedstawianie swoich racji i poglądów.
Z pozdrowieniami od samouka wypowiedzi własnego zdania.  

Zaczynam doświadczać pełnoletności. Nigdy nie powiedziałam rodzicom " jestem już dorosła", "jestem prawie pełnoletnia", ciągle słucham ich i pytam o zdanie, a dziś usłyszałam od mamy: "rób jak chcesz, jesteś już dorosła". W tym momencie zdałam sobie sprawę, że mama wcale nie chce mnie wprowadzić w to "drugie" życie tylko (z resztą jak zwykle) rzuca mnie na głęboką wodę. No cóż, jestem dorosła i muszę sobie radzić sama, a rodzice stają się tylko osobami, które mogą mnie tylko wysłuchać, doradzić, zganić, ale nie ingerować w moje życie, decydować...
Dziwnie się z tym czuję, bo wydawało mi się, że usłyszę "to, że masz 18-ście lat, nie znaczy, że jesteś już dorosła!". Myliłam się. 
Idę więc przygotowywać się do urodzin, które już za 18 dni...

PS. Kolejny rozdział dodam jak uda mi się zdać egzamin wewnętrzny na prawko, więc może w tym miesiącu się wyrobię :-)

wtorek, 4 lutego 2014

Rozdział 10

Nagle ze zwykłej dziewczyny, która tylko na chwilę wpadła do Paryża, stałam się mamą. Tesim zachowywał się tak, jakbym wróciła tylko z kilkudniowej nieobecności. Jego zasób słownictwa nie był za bogaty, ale pokazał mi cały ośrodek, swoich kolegów i ulubione zabawki. Za każdym razem, gdy spoglądał na mnie, obdarowywując mnie wspaniałym uśmiechem, tak bardzo przypominał mi Charls'a.
-Jedziemy do taty?- kucnęłam przed nim, a jego oczy roześmiały się.
-Tata, tak! Tak!- zaczął podskakiwać i klaskać w swoje malutkie dłonie. Jego śmiech rozniósł się po pustych korytarzach ośrodka, wypełniając to miejsce po same futryny okien, a nawet cały ogród wokół swoją dziecięcą miłością.
To było jak wyzwanie. Przebranie dziecka, ubranie, nakarmienie. Chłopiec wciąż się uśmiechał, mimo że wkładanie koszulki wcale mi nie wychodziło, ale on jakby to rozumiał. Siedział cierpliwie i machając nóżkami wciąż wpatrywał się we mnie.
-Mama...- pociągnął mnie za szyję tak, że teraz mówił do mojego ucha, cichutko i spokojnie.- Tesim wiedział, że mama przyjdzie.- pocałował mnie w policzek i zszedł z krzesła po swoją zabawkę- Pana Królika.
Pojechaliśmy do szpitala. Po cichu otworzyliśmy drzwi sali 12 i weszliśmy do środka.
-Mój Boże...- mama Charls'a spojrzała na nas. Skryła twarz w dłoniach i wybuchnęła płaczem.
-Charls...- spojrzałam na chłopaka.- Chciałam ci kogoś przedstawić.
-On jest tutaj?- chłopak usiłował podnieść głowę, by zobaczyć maluszka, stojącego za oparciem łóżka.
-To jest nasz synek, Tesim.- wzięłam chłopca na ręce. Charls rozpłakał się.
-To Tesim.- malec wskazał na siebie.- To ma-ma, to ta-ta.- pokazał kolejno na mnie i na Charls'a. Wszyscy płakaliśmy ze wzruszenia, bo ten mały człowieczek był dla nas najważniejszy przez tyle lat, a teraz okazało się jak bardzo wszyscy za nim tęskniliśmy i... niestety, jak wiele straciliśmy. Już po chwili mały siedział obok Charls'a na łóżku wraz z Panem Królikiem i opowiadał o różnych rzeczach. Moja rodzina.
Nagle wszystko się skończyło. Poczułam jak tracę równowagę, powoli osuwam się na podłogę, a wszystko wokół mnie się rozmazuje. Przed oczami tylko szarość... ciemność...koniec.
-Claudia, wstawaj, bo zaraz kończą się śniadania, ale się dobrze spało, ha, kto, by pomyślał!- nagle otworzyłam oczy. Damond zmieniał koszulkę i krzątał się po łazience w pośpiechu poprawiając włosy i myjąc zęby. Ja leżałam na kanapie przykryta kocem. Czułam jak moje serce mocno biło, a policzki miałam mokre od łez. Rozglądałam się po pokoju, nie wiedziałam co się dzieje, co się wydarzyło.
-Damond...- spojrzałam na chłopaka.
-No laska, zbieraj się, no! Śnia-da-nie!- rzucił we mnie mokrym ręcznikiem. Przetarłam nim twarz i spojrzałam na widok za oknem.
-To tylko sen.- szepnęłam sama do siebie. Wciąż byłam roztrzęsiona i z niemałym trudem powstrzymywałam się od łez. To musiał być sen.

Siedzieliśmy w malutkiej kawiarence na rogu kamienicy z widokiem na wieżę. Siedzieliśmy w ciszy, popijając latte i delektując się pysznym kokosowym ciastem. Spoglądałam na Damond'a. W mojej głowie panował wielki chaos.
-Chciałeś kiedyś być...- zaczęłam. Spojrzał na mnie rozweselony i przysunął się do stolika.- detektywem?
-Detektywem?!- wybuchnął śmiechem, trzymając się za brzuch.- Nigdy nie przestaniesz mnie zaskakiwać. Haha, detektywem, dobre. Skąd ty w ogóle na to wpadłaś?
-Tak jakoś...eh, mniejsza oto.- zamieszałam łyżeczką w szklance i oblizałam ją. Przed oczami wciąż miałam Charls'a. Usilnie przekonywałam sama siebie, że wcale za nim nie tęsknie, że nawet gdybyśmy się spotkali to z pewnością nie rzucilibyśmy się sobie w ramiona, że nic już nas nie łączy. Fakt, przeżyliśmy wspaniałych kilka miesięcy, nie wiadomo jak potoczyłoby się nasze życie gdyby nie ten wypadek. Może gdybyśmy zawalczyli o nas, rodzice pozwoliliby nam być razem, ale zbyt zmęczeni byliśmy tęsknotą za dzieckiem. Wszystko się zmieniło, wszystko się rozeszło, wszystko się skończyło.
Siedzieliśmy tam dobrych kilka godzin. Zjedliśmy obiad i wciąż napawaliśmy się widokiem na miasto. Dopiero po deserze zdecydowaliśmy się na zwiedzenie Luwru.
Wspaniałe miejsce wypełnione po brzegi historią, którą można poczuć, dotknąć, zobaczyć. Obrazy, rzeźby, eksponaty. Przesyt, skromność, prostota i ogrom. Wszystko to w jednym miejscu. Od mumii po zwierzęta, od prehistorii do współczesności, a w tym wszystkim my. My z tabletami i smartfonami. Przyglądamy się, usiłujemy na własny sposób zinterpretować postacie, malowidła i co robimy? Pstrykamy fotkę i … noga za nogą przesuwamy się do przodu po drewnianej podłodze, która swój wiek określa pojedynczymi skrzypnięciami. Muzeum.
Gdy wyszliśmy już z tego cudownego miejsca, bogatsi o znajomość nowych dzieł i historii na dworze się ściemniało. Ludzie wciąż jednak spacerowali po ulicach i podziwiali to miasto.

-Obowiązują stroje oficjalne.- Damond wyciągał z torby koszulę.
-Oficjalne?- spojrzałam na niego zdziwiona.
-O nic nie pytaj tylko się szykuj, bo wychodzimy za... pół godziny.- uśmiechnęłam się pod nosem i niespiesznie udałam się do łazienki. Wzięłam prysznic, wysuszyłam włosy, zrobiłam lekki makijaż i udałam się po sukienkę, która cierpliwie czekała na odpowiedni moment w mojej torbie.
-Gotowa?
-Daj mi chwilę!- krzyknęłam z łazienki, wkładając sukienkę. Niestety zamek z tyłu w ogóle nie chciał ze mną współpracować.- Dobra, spokojnie.- powiedziałam sama do siebie i spryskałam się perfumami. Wyszłam do pokoju, by włożyć szpilki i wróciłam do łazienki, by rozprawić się z zamkiem.
-Pomóc?- Damond stanął w drzwiach. Wyglądał nieziemsko w idealnie skrojonym garniturze i białej koszuli rozpiętej pod szyją. Jego włosy były starannie ułożone, a mankiety perfekcyjnie zwieńczone spinkami. Podszedł do mnie i delikatnie pociągnął zamek ku górze. Poczułam zapach jego perfum, które były dosyć wyraziste. Świat na chwilę zwolnił bieg, rozpłynął się w atmosferze zmieszanych damskich i męskich perfum, naszych niepewnych spojrzeń i uśmiechów. Jego silne, ale tym razem delikatne i czułe dłonie pociągnęły leciutko zamek, jednak nie zamierzały odejść, spoczywały teraz na moich biodrach, a my spoglądaliśmy w swoje odbicie w lustrze. -Jesteś...- Damond przysunął się do mnie i chwycił mnie dłońmi w talii.- Fan... fajna babka.- uśmiechnął się pod nosem.
-Babka?- spojrzałam, unosząc brwi do góry.- Babka... no to chodźmy już... dziadku.- pociągnęłam go za rękę w stronę wyjścia.

Podążałam według wskazówek mężczyzny, moje oczy zasłonięte były czarną chustką, która dokładnie dbała o to, bym nie widziała nic przed sobą. Trzymałam go za ręce i miałam nadzieję, że bezpiecznie dotrzemy do celu, jednak nie ukrywajmy się, byłam cholernie ciekawa gdzie idziemy. Moje wszystkie myśli uśpił widok na nocny Paryż z pierwszego piętra wieży Eiffla. Wszystko skąpane było w ciemnych chmurach i jasnych światłach latarni, a nad wszystkim górował wspaniały księżyc, który dumnie, pełnią tarczy oświetlał tę noc, to miasto, najmniejsze zakątki okolicy. Staliśmy. On stał tylko kilka milimetrów za mną i obejmował mnie w pasie, czułam jego oddech na mojej szyi i woń jego wspaniałych perfum. Mogliśmy tak trwać wiecznie. Przymknęłam na chwilę oczy i przypomniałam sobie Damond'a, gdy pierwszy raz zobaczyłam go tańczącego w jego mieszkaniu. Uśmiechnęłam się pod nosem. Zaledwie kilka tygodni sprawiło, że stał się dla mnie kimś wyjątkowym. Próbowałam znaleźć odpowiednie słowa, by nazwać to, co nas łączyło. Jednak nic nie przychodziło mi do głowy. Miłość? Czy to nie za dużo? Przyjaciel? Czy to nie za mało? Co chwilę ściskałam jego dłoń, by upewnić się, że jest tu, że wciąż przy mnie jest... był. Odwróciłam się do niego i spojrzałam w jego wspaniałe oczy. Przyglądał mi się, moim oczom, policzkom, szyi, dekoltowi, po prostu pochłaniał każdy kawałek mojego ciała. Oto przede mną stał idealny mężczyzna, o którym chyba nigdy nie śniłam. Nie chciałam, by ta chwila się skończyła, chciałam stać tak już do końca życia, patrzeć w jego rozpromienione oczy i zastanawiać się o czym myśli. Pokochałam go? Zauroczyłam się? Czy właśnie tak wygląda miłość? Czy mam szansę ją odnaleźć, poznać na nowo? Znów mieć nadzieję, mieć szczęście i czułe, bezpieczne ramiona, które ochroniłyby mnie przed całym złem? Czy to możliwe? Tak... nie... tak... nie... A może jednak?

______________________________________
Moje życie zaczyna wyglądać jak jakaś telenowela ;-/ i do tego całkiem słaba...
W niedzielę byłam na stoku. Z wielką nadzieją, że wreszcie ogarnę deskę siedziałam sobie po pierwszym zjeździe na dole i już miałam się podnosić, a tu jakiś frajer na nartach wjechał celowo na mnie. Upadłam na prawą rękę, bolało, ale było ok, dzisiaj spuchnięta i do lekarza... oby tylko gipsu nie zakładali ;p 
Ah, po południu jeszcze mam sesję i chyba na dzisiaj wystarczy tych wrażeń.
Jednak co do tej telenoweli to... Napiszę tylko "powierzchownie". Mam kolegę- żonaty (nazwijmy go pan Y) i spotkaliśmy się na pogaduszki. Wszystko było ok, pięknie i wgl. Wróciłam do domu i mama przynosi mi newsy (czyt. plotki) z pracy i mówi, że jest jakaś "akcja", bo jakaś "pani" zdradziła swojego męża i wgl no plotki, plotki, plotki. Mnie to nigdy jakoś nie ciekawi, ale cóż... Przychodzi następnego dnia i mówi, że ja znam tego faceta. Okazało się, że to chodzi o Y i jego żonę. Wmurowało mnie w podłogę, w kuchni... dodatkowo wiele plotek mówi, że Y jest bardzo poważnie chory. Tutaj dla mnie świat się na chwilę zatrzymał. Y sam zadzwonił do mnie kilka dni później i znowu się umówiliśmy. Nie wiedziałam jak się zachować. Chciałam udawać, że o niczym nie wiem, ale nie potrafiłam. Patrzyłam tylko jak wypala papierosa za papierosem. Rozmawiając o jakiś pierdołach doszliśmy do wniosku, że niektóre rzeczy trzeba załatwiać "klin klinem" - "jak Kuba Bogu, tak Bóg Kubie". Sama nie wiem jak to się stało, no, ale się normalnie całowaliśmy... Sama nie wiem jak mogłam dopuścić do tego. Y powiedział, że jest w kropce. Mają jakieś ogromne długi, jego lekarstwa kosztują setki złotych i nie ma pojęcia co robić. Najbardziej boi się tego, że choroba może go w każdej chwili przykuć do wózka. Nie mogę sobie z tym wszystkim poradzić. Cały czas o nim myślę... Najgorsze jest to, że jego żona, zdradziła go z moim dobrym kumplem. Paranoja!
Wy też macie tak "pochrzanione" życie?