Witam Was na moim blogu
- niegdyś - story-the-wanted.blogspot.com !
W archiwum znajdziecie opowiadanie o The Wanted (rozdziały 1-59).
Zapraszam do czytania i komentowania!
Claudia Xyz

środa, 30 października 2013

55

Tego dnia za oknem nie padał śnieg, wręcz przeciwnie, słońce ogrzewało wszystko dookoła i śnieg powoli znikał z ulic i chodników. Słychać było ptaki, które wesoło oznajmiały, że kończy się już zima. Koniec lutego, początek marca. Na termometrze temperatura na plusie. Spojrzałam na śpiącego Max'a. On jeszcze nie wiedział, że właśnie dzisiaj przyszła wiosna, spał i beztrosko jeszcze hasał po krainie snów. Co chwila na jego twarzy malował się uśmiech. Na biurku leżała już pięknie obłożona moja praca magisterska w aż czterech egzemplarzach. Teraz pozostało mi tylko oddać ją do konsultacji i przygotować się do ewentualnych pytań.

Na uczelni było jak zwykle mnóstwo ludzi. Każdy biegł gdzieś i z czymś. W ksero jak zwykle kilometrowa kolejka. Co chwilę ktoś przewracał się na schodach i rozrzucał wszystkie swoje papiery. Studenckie życie, ah. Skierowałam się do gabinetu profesora. Akurat siedział przed komputerem.
-No witam, witam! -uśmiechnął się do mnie i wskazał na krzesło koło biurka. -No to zabieramy się za sprawdzanie i zobaczymy co tu z tego wyjdzie. -bez żadnych ceregieli wziął się za szczegółowe sprawdzenie mojej pracy. W moim mniemaniu trwało to wieczność. Każda minuta dłużyła się niesamowicie. W końcu skończył. Nareszcie!
-No, no. Dobrze, dobrze. Tutaj zaznaczę parę kwestii do ewentualnej poprawy i to wszystko.
-Jakich pytań mogę się spodziewać na egzaminie?
-No to w każdej kwestii może coś Pani usłyszeć. -no to mi pomógł. Znów dostałam tajemniczą teczkę, którą otworzyłam zaraz na korytarzu. Były tam różne szczególiki, które mogły świetnie uzupełnić magisterkę oraz cała pula pytań, które mogą mi zadać. Od razu udałam się do biblioteki, by wprowadzić poprawki i pozostałe szczegóły, po czym zaczęłam wypisywać sobie odpowiedzi na pytania. Znów zastała mnie noc na uczelni.

Mój mózg już się przegrzewał. To był kolejny tydzień pod tytułem „zdobądź magistra!”. Musiałam zrobić sobie chwilę przerwy. Coś mnie podkusiło, by odwiedzić brata zaledwie dwa pokoje dalej. Zapukałam do drzwi i nacisnęłam klamkę.
-Mogę? Spojrzałam na chłopaka, który siedział z laptopem na kolanach.
-No jasne, siadaj. -zrobił mi miejsce na fotelu, na którym wygodnie się usadowiłam. -Co tam słychać u ciebie bracie?
-Czy to jakieś podchwytliwe pytanie?
-A skąd! Po prostu chcę pogadać. -Tom nie odrywał wzroku od komputera.
-Wszystko jest spoczko. -uśmiechał się do monitora jak mysz do sera.
-Ehe, jasne, jasne. Z kim tak romansujesz?
-Ja?! Z nikim. Wydaje ci się. To takie tam, koleżanka. -spojrzałam na niego z niedowierzaniem. Dawno nie widziałam go tak rozradowanego jak teraz.
-Ok. Pogadamy innym razem. -zebrałam się i wyszłam. Nie zatrzymywał mnie co oznacza, że naprawdę pisał z kimś ważnym, bardziej ważnym od koleżanki.

Wieczór zapowiadał się naprawdę cudownie. Niebo było rozgwieżdżone, a księżyc dostojnie się prezentował. Postanowiliśmy z Max'em przejść się na spacer. Powietrze było dosyć chłodne i wiał lekki wiatr. Co chwilę musieliśmy omijać większe i mniejsze kałuże, pozostałości po śniegu. Już w niektórych ogródkach gdzieniegdzie widać było przebiśniegi, a krokusy wyjątkowo licznie zdobiły trawniki.
-To nie Tom? -Max zatrzymał się i spoglądał na dwoje ludzi całujących się przy fontannie.
-No coś ty... -odepchnęłam lekko chłopaka, by się upewnić. -To on i... -przymknęłam oczy, by móc lepiej zobaczyć twarz tajemniczej, drugiej postaci.
-Rozalia! -Max spojrzał na mnie.
-Faktycznie. Dobra, chodź, zmywamy się. Niech się tam nacieszą sobą. -powiedziałam.
-No nie, tylko nie wy! -usłyszałam głos Tom'a, który zorientował się, że ich obserwujemy. Poczułam się jakbym nakryła własne dziecko na całowaniu się ze swoją drugą połówką.
-Tak sobie przechodziliśmy... -Max zaczął nerwowo gestykulować.
-Jasne. Wy się już znacie. -Tom złapał w pasie Rozalię i przytulił ją do siebie. Uśmiechnęłam się do dziewczyny. Głupia sytuacja, no, ale cóż, bywa. Przez chwilę rozmawialiśmy, ale w końcu rozeszliśmy się w swoje strony. Tom jak nigdy promieniał na kilometr. Widać było, że ta dziewczyna, to odpowiednia kandydatka dla niego.
Wróciliśmy tuż po północy do naszych ciepłych czterech ścian. Nie chciało nam się spać, siedzieliśmy na parapecie i patrzeliśmy w niebo. Było cudownie milczeć tak we dwoje. Co chwilę spoglądaliśmy na siebie i uśmiechaliśmy do siebie. Na kalendarzu, stojącym na biurku czerwonym markerem wykreślone były dni, wielkie odliczanie trwało. Właśnie tak spędziliśmy całą noc. Na horyzoncie pojawiły się pierwsze promienie słońca. Przebraliśmy się i zeszliśmy na dół, na śniadanie. Zapowiadał się piękny dzień.

W kuchni już czuć było świeżo mieloną kawę, ciepłe croissanty i konfitury. Nasi domownicy już ucztowali przy syto zastawionym stole. Nasza wielka Rodzina, jak szybko się zorientowałam, powiększyła się o jedną, nową osobę – Rozalię. Dziewczyna siedziała obok Thomasa i spoglądając na ludzi dookoła uśmiechała się. Nagle zrozumiałam, że każdy z nas nareszcie znalazł ukojenie w poszukiwaniu swojej drugiej połówki. Tyle wydarzeń, radości, łez, spotkań i nieprzespanych nocy zaowocowały namiętnymi romansami, przyjaźniami na całe życie i radością. Właśnie w tym momencie zamknął się pewien rozdział naszego życia. Jednak ważniejsze jest to, że jednocześnie otwieramy kolejne, niezapisane strony naszego życia, którym my sami kierujemy. Ciekawe co przyniosą nam kolejne dni, miesiące, lata...

Po południu siedziałam zamknięta w pokoju i, jak w transie, pisałam kolejne strony pracy magisterskiej. Była już prawie na ukończeniu, prawie. Ogrom informacji jakie ładowałam do swojego mózgu w tak krótkim czasie był niesamowity. Sama dziwiłam się, że tak wiele rzeczy umiem, rozumiem i potrafię je nazwać, podczas gdy przed każdym kolokwium obawiałam się, że czegoś zapomnę, coś pominę... Moją zaciekłą walkę z książkami przerwał dzwonek do drzwi. Miałam cichą nadzieję, że ktoś w domu jest oprócz mnie i uda się, by otworzył, jednak dzwonek uporczywie wydzwaniał melodyjkę. Z książką i kilkoma długopisami pobiegłam na dół, wciąż nie odrywając wzroku od magicznego wykresu.
-Kate?! -spojrzałam na dziewczynę za progiem. -Gdzieś ty się tyle czasu podziewała!?
-Eh, długo, by opowiadać. Mam nadzieję, że jeszcze o mnie nie zapomniałaś? -blondynka weszła do salonu. Ostatni raz, gdy się widziałyśmy, było to w szpitalu, zaraz po całej przygodzie z Marc'iem.
-Siadaj i opowiadaj! -postawiłam na szklanym stoliku kubek z kawą i wygodnie usadowiłam się na fotelu.
-To wszystko jest nieco skomplikowane. -Kate spuściła wzrok i zaczęła lekko kręcić kubkiem z napojem.
-Nie rozumiem. Stało się coś? -spojrzałam na nią. Teraz zobaczyłam, że po jej policzkach spływają łzy. -Nie no, Kate, nie płacz, mów, co się dzieje? -usiadłam obok niej i objęłam ją ramieniem.
-Ja nie chciałam... -wyszlochała.
-No mów do cholery! -zaniepokoiłam się. Nie miałam pojęcia czego się spodziewać, co ona zaraz mi powie. Bałam się tego, co za chwilę usłyszę.
-To ja, to przeze mnie Marc odszedł.
-Co ty mówisz? -spojrzałam na nią z niedowierzaniem.
-Spotykaliśmy się, to trwało kilka miesięcy. On mi obiecał, że się z tobą rozstanie, że będzie tylko ze mną. Tygodnie mijały, a on wciąż był z Tobą, w końcu kazałam mu wybierać. Ja nie wiedziałam, że on..., że on tak cię potraktuje, myślałam, że on to zrobił tylko po to, by się z tobą rozstać, ale... kiedy wyszedł z więzienia, przyszedł do mnie, wrócił, jednak i mnie pobił. Ja wierzyłam, że on jest dobrym człowiekiem, że wtedy, cała ta sytuacja z tobą, to pobicie to tylko jeden, jedyny wybryk! Ja nie chciałam... to wszystko to moja wina. Gdybym tak nie naciskała, gdybym się z nim nie umawiała... bylibyście nadal razem... - nie wierzyłam w to, co ta dziewczyna do mnie mówiła. Moja najlepsza przyjaciółka odbiła mi faceta, ba, ona zmusiła go do rozstania ze mną. Opadłam na kanapę i próbowałam to sobie jakoś poukładać. Nie byłam na nią zła. Przecież całe tamto zdarzenie dało mi się wyrwać z rąk tego nienormalnego człowieka. Gdybym z nim została, być może teraz byłabym zwykła kurą domową, którą mąż biłby za najmniejsze przewinienie. Spojrzałam na nią. Ją też bił, znęcał się, katował. Skoro ją kochał, a może wciąż kocha, dlaczego tak postąpił, jeszcze nie tak dawno wydawało mi się, że jego uczucie do mnie nie wygasło, jednak nie musiałam długo czekać, by przekonać się o jego prawdziwej naturze. Czemu kilkanaście dni temu zapewniał mnie, że żałuje tego, po czym zwyzywał mnie? Teraz jej współczułam. Zakochała się w facecie, który przez siniaki i rozbitą wargę wyrażał do niej swoje uczucia.
-Kate, bardzo ci współczuję. Może i jestem trochę zła, że „teoretycznie” mi go odbiłaś, ale gdyby nie ta sytuacja ja wciąż bym z nim była... Rozumiem, że już z nim nie jesteś... Trafiłyśmy na złego faceta...
-Na prawdę nie jesteś zła? -blondynka spojrzała na mnie.
-Nie. Może gdybym teraz była sama z pewnością miałabym do ciebie pretensje, ale mam wspaniałego faceta, który, jestem tego pewna, nie podniesie na mnie ręki. -mocno ją przytuliłam.
-Przepraszam cię... -dziewczyna otarła łzy.
-No, koniec tego mazania! Poczekaj chwilę, ubiorę się i skoczymy na jakieś zakupy, nie ma nic lepszego niż wydać kupę kasy! -pobiegłam na górę i zarzuciłam pierwsze lepsze ubrania. Po godzinie byłyśmy już w centrum handlowym, gdzie spędziłyśmy kilka dobrych godzin.

_______________________
Komentujcie Robaczki Kochane ! ;-)

poniedziałek, 14 października 2013

54

Szybko wyswobodziłam się z uścisku. Miałam ochotę zacząć krzyczeć, jednak po chwili rozpoznałam dobrze znaną mi osobę.
-Marc... -szepnęłam na widok chłopaka. -Co ty tu... -zaczęłam, miałam ochotę go ominąć i udać się z powrotem do domu, jednak jakaś nieznana mi siła mówiła mi, żebym została. Stałam teraz przed facetem, który nie tak dawno był moją wielką miłością. Chyba na zawsze pozostanie kimś ważnym w moim życiu, to na pewno. Tyle lat, które razem przeżyliśmy, bez względu na to jak to zakończyliśmy, były piękne i wspaniałe. Tylko czy wciąż stoi przede mną mężczyzna o takim charakterze, o takim poczuciu humoru, który urzekł mnie jakiś czas temu? Raczej nie, zmienił się w chwili, kiedy bił mnie, mimo tego że leżałam zakrwawiona na podłodze. Zmieniał się z każdą rzeczą, którą rzucał o podłogę w naszym wspólnym gniazdku. Czy kiedykolwiek powróci mój Marc? Może właśnie taki teraz stoi przed mną, a może taki sam, jak w dniu naszej kłótni? Czemu mi tak zależy, żeby się tego dowiedzieć?
-Kilka dni temu wyszedłem z aresztu. Wynająłem mieszkanie kilka ulic dalej. -spojrzałam na niego przestraszonym wzrokiem.
-Spokojnie. Za kilka miesięcy lecę do Nowego Jorku, na zawsze. - uśmiechnął się.
-To... fajnie... -wbiłam wzrok w zaśnieżony chodnik.
-Dużo o tobie myślałem, o nas...
-O nas? -spojrzałam na niego. Jego oczy były inne. On był inny. Dziwnie spokojny, wyciszony.
-Ja chciałbym żebyś wiedziała, że ja... ja wtedy nie chciałem. Przepraszam. Błagam cię, wybacz mi. Ja wiem, że popełniłem wielki błąd, ja to wszystko wiem. Nawet nie wiesz jak bardzo tego żałuję. Już nigdy nie spotkam takiej dziewczyny jak ty, już nigdy nie będę kochał tak, jak kochałem ciebie. Tylko przez swoją własną głupotę zmarnowałem szansę na bycie z tobą.
-Po co mi to mówisz?
-Chcę żebyś wiedziała, że... przepraszam. Ja chciałbym...
-To jest nie ważne czego ty chcesz! Nic cię nie usprawiedliwi, nic! Kopałeś mnie nawet wtedy, gdy już leżałam , nawet wtedy, gdy polała się krew! Nic i nikt nie jest w stanie cię wybronić! Chciałabym żebyś poczuł się tak, jak ja wtedy! Tak, życzę ci wszystkiego... najgorszego! -ominęłam go i szybkim krokiem skierowałam się w stronę domu. Nie gonił mnie, nie krzyczał za mną, nie dorwał mnie i nie pobił do nieprzytomności. Zlitował się nade mną. Dał mi po prostu odejść. Próbowałam się opanować, uspokoić, ale na nic się to zdało. Rzuciłam reklamówkę na kuchenny blat i pobiegłam do pokoju. Max właśnie wkładał koszulkę gdy wpadłam do pokoju. Rzuciłam się mu na szyję i zaczęłam płakać. Moje serce rozdzierał wielki ból, niewiarygodny ból, nie mogłam złapać oddechu, zaczęłam się dusić, a miałam jeszcze większą ochotę płakać.
-Ciii... -Max trzymał mnie mocno. Po kilkunastu minutach byłam wstanie normalnie oddychać. -Co się stało? -Max usadowił mnie na łóżku.
-Marc... -wyszlochałam. -On prosił mnie żebym mu wybaczyła, ale ja... ja nie umiem. -łzy same spływały mi po policzkach.
-Nie masz takiego obowiązku. Nie musisz mu wybaczać. -Max przytulił mnie do siebie.

Do samego południa męczyłam się nad magisterką. Sharl i Amy siedziały w pokojach i również zakuwały do ostatnich egzaminów, a Natalia męczyła się na uczelni od samego rana. Tom i Jay pojechali do studia, a Nathan, Siv'a i Max obijali się w domu.
-Zamawiamy coś? -Max usiadł za mną na łóżku i zaczął przeglądać ulotkę z restauracji.
-No, czemu nie. -mruknęłam pomiędzy jedną książką a drugą.
-To może spaghetti z krewetkami ?
-Yhy... -gryzłam ołówek.
-I do tego świeża bazylia?
-Yhy... -nawet smaczny był ten ołówek.
-To może jeszcze kufel piwa i schlejemy się do nieprzytomności ? -Max oparł głowę o moje ramię.
-Co, coś mówiłeś ?- spojrzałam na niego i przetarłam oczy.
-Nie ważne. Spaghetti ?
-Tak, tak. -wróciłam do swoich zajęć. Tego dnia w domu było wyjątkowo cicho. Każdy zamknięty w swojej fortecy siedział zajęty swoimi sprawami. Tylko dźwięk dzwonka wyrwał wszystkich z pokoi i zwabił na dół.
-Obiad! -Max wrzasnął na cały dom. Chwila odpoczynku wszystkim dobrze zrobiła. Siedzieliśmy przy stole i zajadaliśmy pyszny makaron. Naszą rodzinną sielankę przerwał kolejny dzwonek do drzwi.
-Pewnie chłopaki kluczy zapomnieli. - Siv'a poszedł otworzyć. Po chwili wrócił z wielkim koszem wypełnionym po brzegi czerwonych róż.
-To dla mnie? Skarbie nie musiałeś! -Amy ucałowała swojego męża, który stał nieco zdziwiony.
-No właśnie, nie dla ciebie. -Siva postawił przede mną ten wielki bukiet.
-Dla mnie?! -spojrzałam zdziwiona na chłopaka. W środku znalazłam malutką karteczkę. -”Będę robił wszystko, żebyś mi wybaczyła” - przeczytałam na głos.
-No może jeszcze ku.wa do mnie wróciła?! -Max zerwał się, zabrał kwiaty, wyszedł z domu i z impetem wrzucił je do kosza. Stał tam przez chwilę oparty o śmietnik. Włożyłam kurtkę i podeszłam do niego.
-Nie warto. -wzięłam go za rękę. -Chodź bo się przeziębisz. -pociągnęłam go w stronę domu.
-Co, trudno jest taką szma.ę utrzymać przy sobie, co?! -nie wiadomo skąd pojawił się Marc. Stał przed naszym domem i z głupim uśmieszkiem przyglądał się nam.
-Nie wytrzymam. -Max zacisnął pięści.
-Ona taka jest, pierwszy lepszy i hyc do łóżka! Zobaczysz, że do mnie wróci!
-Zabiję gnoja. -Max rzucił się na Marc'a. Zaczęli okładać się pięściami. Siva i Nath'an próbowali ich jakoś rozdzielić, jednak nie dawali sobie rady z dwoma napakowanymi chłopakami.
-Dzwoń po policję !-krzyknęłam do Amy. Po kilku minutach przyjechała policja. Zabrała ich do radiowozu i odjechali. Ja i Siva pojechaliśmy za nimi. Na komisariacie siedzieliśmy dobrą godzinę za nim wypuścili Max'a. Był zmęczony i cały posiniaczony.
-Pan Marc wróci do aresztu, złamał zakaz zbliżania się do Pani. -funkcjonariusz poinformował mnie.
-Chodźmy do domu. -Max wziął mnie za rękę i pojechaliśmy. Do końca dnia nikt nie był w nastroju do żartów i wygłupów. Siedzieliśmy w salonie, w ciszy i skupieniu. Każdy spoglądał na siebie i nic nie mówił. To była beznadziejna sytuacja, powróciły wspomnienia i ból towarzyszący tamtym czasom. Zamykając oczy, przypominałam sobie nasze wspólne podróże, wieczory przed telewizorami. Uśmiech sam malował się na twarzy, jednak ostatnie miesiące naszego związku były zbyt bolesne, by móc z roześmianą twarzą wspominać nasze życie. Długo zastanawiałam się, co by zrobił, gdybym powiedziała, że mu wybaczam. Może lepiej nie wiedzieć?


Dni mijały, a my pogrążeni byliśmy albo w planowaniu wesela, albo Max z chłopakami jeździli na wywiady, koncerty, a ja skrzętnie pisałam pracę magisterską. Znów powróciliśmy do normalności. Dom pełen ludzi. Od nowa zaczęły się dziwne sytuacje i zdarzenia, jak na przykład pranie ubrań w zmywarce czy suszenie ubrań na wiatraku przy żyrandolu. Nasze, rodzinne, normalne życie.
_______________________________________
Bardzo nie ładnie, oglądalność spora, a komentarzy tyle co kot na płakał, nie ładnie. 
Pisałam wcześniej, że już niebawem koniec, jednak powoli, powili mnożą się mi te rozdziały, jeszcze trochę Was pomęczę moimi tekstami ;)
Co u Was Robaczki ?

środa, 9 października 2013

53

Od samego rana padał śnieg. Przez okno nie było widać nic, tylko tysiące małych, śnieżnych gwiazdek tańczących w powietrzu. Siedziałam na kuchennym blacie z kubkiem kakao w ręce i przyglądałam się jak bezbronna śnieżynka uderzała w szybę i po chwili stawała się malutką kroplą wody. Tak działo się z każdą, bez względu na to czy była piękna, bardziej wymyślna czy też prosta i piękna. W skroniach poczułam silny ból. To z pewnością od tych nocnych pogaduszek w towarzystwie alkoholu. Sięgnęłam do szafki po zielonkawą tabletkę i wciąż przyglądając się śniegowi za oknem, czekałam aż farmaceutyczny specyfik zacznie działać. Tego dnia nigdzie mi się nie spieszyło, nie miałam żadnego zaproszenia w gości, a wszystkie koperty na ślub zostały już wręczone.
-Wszystkie loty zostały odwołane z powodu śnieżycy. -usłyszałam komunikat dobiegający z telewizora.
-Oby do jutra to się zmieniło. -powiedziałam sama do siebie i poszłam poszukać ulotki z restauracji, by zamówić coś pysznego.
Po godzinie siedziałam już nad styropianowym pudełkiem, w którym uśmiechał się do mnie kurczak z warzywami w sosie słodko – kwaśnym, ryż i surówka. Było pyszne! Po południu musiałam zacząć się pakować. Okazało się, że torba zamiast lżej się zapiąć, za żadne skarby nie chciała dojść do jakiegoś porozumienia z zamkiem. Ponad 100 tysięcy kombinacji ułożenia ubrań i innych szpargałów, w końcu poskutkowały i wypchana walizka stanęła w przedpokoju.
-Adrian, nie, bez picia. Błagam. -chłopak punktualnie pojawił się w moich drzwiach.
-Spokojnie. Dzisiaj mam soczek z pomarańczy i ciasto. -bez żadnych ceregieli wszedł do kuchni i zaczął kroić placka. -Jutro wyjeżdżasz?
-No, o ile ta pogoda się poprawi.
-Poprawi, poprawi. Czyli widzimy się na ślubie?
-Oczywiście, Twoja obecność jest obowiązkowa! -tym razem przegadaliśmy zaledwie pół nocy. Nareszcie miałam okazję się wyspać.
Z samego rana przyjechał pan z salonu i zabrał samochód,a kilka minut po nim zjawił się Darek z Natalią. Zapakowaliśmy się do samochodu i pojechaliśmy na lotnisko. Na całe nasze szczęście loty przywrócono do harmonogramu i punktualnie o 12.15 samolot odleciał.
-No, to wracamy do naszych przystojniaków. -Natalia wierciła się w fotelu.
-Ano wracamy. -spojrzałam na wyświetlacz telefonu, na którym widniało zdjęcie Max'a.

Londyn zaśnieżony jak nigdy. Z tej okazji nawet pozamykali szkoły. Niestety zimowa sesja na uczelni nie mogła nas ominąć. Kilka zarwanych nocy i trzeba było stawić się w sali, gdzie przy wielkim biurku zawalonym papierami siedział on, profesor, człowiek, któremu trzeba było nadskakiwać i modlić się, by miał w tym dniu dobry humor. Usiadłam na krześle i czekałam aż zada mi pierwsze pytanie.
-Pani ma swoją firmę, prawda? -spojrzał na mnie znad swoich okrągłych, grubych jak denko od kufla do piwa, okularów.
-Tak. -zdziwiłam się tym pytaniem.
-Czy mogłaby mi Pani powiedzieć jak radzi sobie Pani z kadrami, podziałem obowiązków w firmie? -w tym momencie usłyszał wykład na ponad 15 minut. -Słyszałem, że była Pani menadżerem zespołu, mogłaby mi Pani przybliżyć zakres Pani obowiązków, podejmowanych działań i decyzji? - tutaj również moja wypowiedź trwała grubo ponad kwadrans. Profesor zaczął bazgrać po moim schludnym indeksie, gdzie najgorszymi ocenami były zaledwie dwie trójki z plusem.
-Jutro się Pani do mnie wstawi i podam Pani temat pracy magisterskiej. -wyciągnął rękę z książeczką w moją stronę.
-A licencjat?! Przecież miałam zaczynać go pisać... - ze zdziwieniem spojrzałam na tego przedziwnego mężczyznę.
-Decyzją wszystkich wykładowców oraz dziekana stwierdziliśmy, że Pani wyniki w nauce, frekwencja na zajęciach, zaangażowanie oraz sam fakt, że pracuje już Pani, a wręcz ma swoją firmę, daje Pani przepustkę do otrzymania tytuły magistra w przeciągu niecałych dwóch miesięcy.
-Dwa miesiące?! -spojrzałam na niego z niedowierzaniem.
-Dobra, albo dwa miesiące i ma Pani całe te studia z głowy, albo jeszcze pół roku do licencjatu i i całe 2 lata magisterki, to jak?
-Ale dlaczego?
-Przecież Pani już wszystko wie o tym, czego my tutaj uczymy, a nawet lepiej, Pani zna to z praktycznego punktu widzenia. Co my mamy Panią uczyć jak zarządzać kadrami, finansami podczas gdy Pani firma konsultingowa jest jedną z najlepszych chyba w całej Brytanii !
-Jutro będę na pewno. -zdezorientowana wyszłam z sali i udałam się na parking.
-No i jak? Piąteczka? -Max stał zniecierpliwiony przy samochodzie.
-Za dwa miesiące mam magisterkę. -powiedziałam i wsiadłam do samochodu.
-Dwa miesiące?! A ślub? -spojrzał na mnie nieco zaniepokojony.
-Musimy się po prostu nieźle z tym wszystkim ogarnąć. -skwitowałam i zapięłam pas. Wciąż nie docierało do mnie jak wiele pracy muszę teraz włożyć, by napisać pracę magisterską i zorganizować ślub.

Od samego rana sterczałam przy pokoju profesora i czekałam aż ten pojawi się z moim tematem. Po chwili pojawił się z wielką, skórzaną torbą w ręce, a w drugiej trzymał jakieś dokumenty.
-Proszę. -wręczył mi teczkę i zniknął za drzwiami pokoju. W środku znalazłam tylko jeden temat, jeden, jedyny, nawet żadnej szansy wyboru! Jednak na kolejnych kartkach widniały różne, przydatne zagadnienia do napisania tej pracy, jakby... plan wydarzeń. Uśmiechnęłam się pod nosem i poczułam, że gdzieś za tymi wielkimi binoklami kryje się prawdziwy człowiek, który chce mi dać szansę. Od razu popędziłam do biblioteki i zaczęłam pisać. Książki i dokumenty piętrzyły się wokół mnie. Nawet nie zauważyłam jak minął niemal cały dzień. Z tego transu wyrwał mnie dzwoniący telefon.
-Halo?
-No laska my tu czekamy na ciebie, no! -usłyszałam głos Sharl.
-Co, gdzie?! -wyprostowałam się i przeczesałam palcami grzywkę.
-No nie mów, że zapomniałaś! Miałyśmy wybrać czy tam zaprojektować suknie! Ogarnij się! Za 20 minut widzę Cię w salonie! -wykrzyczała mi do słuchawki. Szybko spakowałam moje naukowe pomoce i popędziłam do samochodu. Na całe szczęście salon był zaledwie kilka przecznic od uczelni.
Porozstawiane manekiny, setki sukien i sukieneczek, białe, czerwone, beżowe, czarne, do wyboru do koloru.
-Nareszcie. -dziewczyny siedziały zniecierpliwione przy stoliku i piły kawę.
-Sorki, ale zaczęłam pisać i tak jakoś się przed...- nagle z przymierzalni wyszła moja mama ubrana w przeogromną suknię balową.
-Tadam ! -wykrzyknęła.
-Czy ty... -spojrzałam na nią z lekką dezaprobatą.
-Oh, już starej matkowinie nic się od życia nie należy? Wskakuj teraz ty. -kiwnęła głową w stronę przymierzalni, a sama usiadła niczym księżniczka na swoim tronie.
-Claudia, w ogóle jaką ty byś chciała suknię, co ? -Natalia podała mi kilka gazet.
-Hm, myślałam o kilku wersjach. No nie wiem, na przykład do kościoła chciałabym taką bardziej balową, szerszą z długim trenem, a na wesele coś bardzo prostego i skromnego.
-Chyba mam kilka projektów, które się Pani spodobają, zaraz przyniosę podobne suknie. -ekspedientka zniknęła za drzwiami magazynu. Przymierzanie setek sukni zajęło nam sporo czasu. Na szczęście opłaciło się to. Obie suknie zostały zaprojektowane, a wykonanie ich miało zająć nieco ponad miesiąc. Również wybrałam buty, bieliznę i wszelkie inne dodatki.
-To co, chyba wybierzemy się na jakiegoś drinka, żeby opić twoją suknię? -Amy oparła się o Sharl.
-Wiecie co, ja muszę iść pisać dalej. Idźcie beze mnie. Wypijcie chociaż za mnie z jednego głębszego! -wsiadłam do samochodu i pojechałam do domu. Od razu popędziłam do pokoju i rozłożyłam się na całym łóżku z papierami. Szczerze to nawet szybko sklecałam słowa, znajdowałam potrzebne mi fragmenty czy wykresy. Max wrócił grubo po północy, a ja wciąż ślęczałam nad książkami. Byłam tak skoncentrowana, że nawet nie zauważyłam, kiedy wybiła 5.00 na zegarku. Spojrzałam za okno. Znów padał śnieg. Jacyś ludzie powolnym krokiem zmierzali przez nasze osiedle, z pewnością szli do nowo otwartej piekarni w pobliżu. Naszła mnie ochota na pyszną, chrupiącą bułeczkę z pomarańczowym dżemem i szklanką świeżego soku. Ubrałam dresy, zarzuciłam na siebie sportową kurtę, czapkę i rękawiczki, i wyszłam z domu najciszej jak to się dało. Rześkie powietrze od razu pobudziło mnie, moje oczy stały się wyraźniejsze, zaczęłam głęboko oddychać. Na ulicach jeszcze zapalone były latarnie. Wyciągnęłam rękę przed siebie i łapałam spadające śnieżynki, co chwila zatrzymywałam się, by móc każdą z nich obejrzeć za nim roztopi się na moich ciepłych rękawiczkach. Po chwili ujrzałam ciemną kamienice. Na dole znajdowały się różne sklepy, tylko w jednym z nich zapalone były światła. Już z daleka czuć było zapach świeżego pieczywa, które wabiło do piekarni okolicznych mieszkańców. Pchnęłam lekko drzwi, jednocześnie usłyszałam dzwoneczek, który oznajmiał kolejnego klienta więcej. Spojrzałam na gabloty, w których pięknie poukładane były ciastka, rogaliki, bułeczki. Stanęłam w kolejce i z niecierpliwością czekałam na swoją kolej. Po kilku minutach miałam już pełną reklamówkę przysmaków.
-Claudia... -właśnie zamykałam drzwi tego pełnego życia miejsca mimo wczesnej godziny, gdy ktoś złapał mnie za rękę. Serce zaczęło mi mocniej bić.

_______________________________
Nogi mi z tyłka odpadają, niespodziewanie musiałam fotografować zagraniczną delegację, a potem uczestniczyć w rozmowach z władzami i oprowadzać ich po szkole. Hah, no i ta epicka rozmowa z przystojnymi panami z zagranicy, z których jeden umiał w miarę po polsku, a drugi ni hu hu :p
-Panowie długo będą w Polsce?
-Do końca tego tygodnia.
-To wspaniale.
-Byłoby lepiej, gdybyś nas odwiedziła w pokoju 112.
-To wy macie razem pokój!? 
-But I don't sleep with this men. -tu nastąpiła długa przerwa na niekontrolowany śmiech ;) 

wtorek, 1 października 2013

52

*Ten rozdział napisałam około 16 września tego roku, mój dziadek zmarł w tą niedzielę... Dodaję dzisiaj ten rozdział (w dniu pogrzebu), właśnie taki, bez zmian, bo właśnie taki był mój dziadek - cichy, spokojny, zamknięty w sobie... zmarł tak, jak chyba każdy z nas, by chciał - po cichu, bez bólu, we śnie... *
Nowy rok, nowe wyzwania, wydarzenia, przeżycia, emocje... wzloty... i upadki. Nasz nowy rok rozpoczął się od wizyty w restauracji, gdzie miało odbyć się wesele.
-Dobrze, w takim razie w jakich kolorach wyobrażacie sobie salę? -właściciel i konsultant siedzieli przed nami ze stertą papierów.
-No... myśleliśmy o bieli. Samej bieli. -powiedziałam rozglądając się po sali.
-Jakie kwiaty do dekoracji? Róże... tulipany, jakie będziesz miała w bukiecie?
-Róże?! -Max wyprostował się i spojrzał na mnie. -Róże?! To mają być białe oleandry, zatrzęsienie oleandrów! Wszędzie oleandry!
-Oleandry? -obaj panowie spojrzeli na nas z niemałym zdziwieniem.
-Tak. -Max wziął mnie za rękę. -Białe oleandry. -wiedział jak bardzo kocham te kwiaty. Praktycznie zawsze stały u nas w pokoju w szklanym wazonie wypełnionym po brzegi mlekiem.
Rozmowy dotyczące wyglądu sali i menu trwały całą wieczność.

Zaproszenia do rodziny z Polski postanowiłam zawieźć osobiście. Jednak Max nie mógł ze mną pojechać, bo z zespołem mieli dużo pracy nad nowym klipem. Natalia postanowiła wybrać się ze mną i przy okazji odwiedzić rodziców.
Samolot wzbił się w powietrze i już byłyśmy w drodze do Polski. Ojczystego kraju, ale czy wciąż naszego? Nie wiem. Ale czy mogę traktować ten kraj jako mój? Jestem... człowiekiem, zawieszonym pomiędzy dwiema narodowościami. Zamknęłam oczy i wygodnie ułożyłam się w fotelu klasy biznes. Wspomnienia wróciły. Wakacje spędzane w Polsce, ludzie, przyjaźnie, miłości... Wylane łzy w tęsknocie za rodziną i znajomymi.
Wylądowałyśmy. Brat Natalii już na nas czekał. Wsiedliśmy w samochód i pojechaliśmy do dziadków.
Dom był zupełnie inny. Bardziej szary, może nawet i mniejszy. Grządki, które kiedyś zajmowały niemal ¾ działki koło domu, teraz były malutkimi powierzchniami. Tylko niegdyś małe orzechy i jabłonie urosły i zasłoniły dom, podwórko. Teraz w to styczniowe popołudnie w oknach świeciły się światła, a wszystko dookoła wydawało się ciemne. Wreszcie stanęłam przed ciemno fioletowymi drzwiami i nacisnęłam klamkę. Moje policzki otuliło ciepłe powietrze i od razu usłyszałam „pykające” grzejniki. Od progu czuć było zapach pieczonego ciasta, rodzynek.
-Claudia! -Babcia uśmiechnęła się do mnie. Była zupełnie inna. Zgarbiona, siwiutka, tylko jej oczy wciąż błyszczały. -Szybko się rozbierajcie i siadajcie do stołu. -na talerzu starannie poukładane były obarzanki i rogaliki. -Zagrzeję Wam kakao. Zaraz wstawię zupę, ale musicie chwilę poczekać. -babcia od razu stanęła przy kuchence i postawiła garnek na gazie. Z pokoju wyszedł dziadek. Pochylony, pomarszczony, biały...
-Cześć Dziadek! -uścisnęłam mu dłoń. Zawsze się tak witaliśmy. Jego oczy były zgaszone, nieobece. Usiedliśmy do stołu. Jedząc pyszne bułeczki przyglądałam się im. Babcia powolutku mieszała zupę w garnku, wsparta jedną ręką o blat stołu. Dziadek trzęsącymi rękami wyciągał sztućce. Tak wiele przegapiłam, tak wiele czasu straciłam. Powstrzymywałam się, by nie wybuchnąć płaczem.
-Mam dla Was zaproszenie na mój ślub. -powiedziałam, gdy babcia postawiła przed nami gorący talerz zupy.
-Mama już dzwoniła i mówiła nam wszystko. -dziadek siedział na krześle oparty o parapet.
-Ale my dziecko się nie nadajemy już na takie wyprawy. -babcia zniknęła w pokoju. -Masz tutaj, tyle ile mogliśmy, ale dziękujemy za zaproszenie. -babcia położyła kopertę przede mną.
-Nie, nie trzeba. -odsunęłam papier od siebie i zajęłam się zupą.
Przed oczami pojawiły się wspólne wakacje, spędzane u nich. Ja z rodzeństwem, bawiący się w ogrodzie, w same południa, gdy było najgoręcej siedzieliśmy pod niewielkimi orzechami i lipami, i słuchaliśmy opowiadań dziadka. Wspominał swoje lata dziecięce, młodość i czasy, gdy był cenionym murarzem w całej okolicy. On zawsze wypytywał nas o szkołę, znajomych, nasze zainteresowania, albo po prostu rozmawialiśmy o życiu. Najciekawsze były opowiadania z jego młodzieńczych lat, gdy musiał pracować na polu, nie raz znajdował niewypały z wojny, albo wręcz pistolety rozrzucone po polu. Czasami Jego jedno zdanie, wyraz twarzy, skinienie wyrażało więcej niż cały wykład profesora czy wizyta u psychologa. Nigdy nie lubił oglądać programów na żywo, albo tych z typu: reality show, bo jak twierdził "bawią się za nasze pieniądze". Wspólnie oglądaliśmy mecze, ale zawsze dziadek rezygnował po pierwszej połowie, a następnego dnia dopytywał mnie o szczegóły drugiej. Ah, a gdy w telewizji nie było nic konkretnego, oglądał programy przyrodnicze albo też westerny. Tak, taki był. Nigdy się nie złościł, nie krzyczał...
Do późnego wieczora siedzieliśmy w ciepłej kuchni dziadków. Dużo rozmawialiśmy, ale tego straconego czasu już nigdy nie nadrobię. Nie usłyszę wszystkich wspomnień dziadka, historii babci, już nigdy.

Darek i Natalia zwieźli mnie do mieszkania, w którym kiedyś pomieszkiwaliśmy z rodzicami w trakcie wakacji, a teraz zajmują się nim nasi sąsiedzi. Malutkie mieszkanko było takie samo jak zawsze. Nic się nie zmieniło, niczego nie przybyło, ani nie ubyło. Stwierdziłam, że pójdę do sąsiadów i przywitam się.
-Dobry wieczór. -uśmiechnęłam się na widok sąsiadki.
-Claudia, co za niespodzianka! -zostałam od razu usadowiona w salonie przy stole, który w minutę zapełnił się przysmakami.
-Zaraz przyjdzie Adrian. Poleciał gdzieś ze znajomymi. -sąsiadka rozkładała talerze. Przypomniałam sobie Adriana. Tak. Jak to chłopak z sąsiedztwa. Wiele wspomnień, wygłupy, miłostki. Nasz kontakt stopniowo zanikał. W końcu większość dzieciństwa przeżyłam z Anthonym.
-No kogo ja widzę?! -do pokoju wszedł wysoki, wysportowany chłopak.
-Nie no, gdzie się podział umorsany w błocie Adrian?! -wykrzyknęłam na widok przystojniaka.
-Gdzie się podziała ta smarkula, z którą całowałem się w krzakach tuż za garażami? -od zawsze podkreślał to, że jest ode mnie zaledwie 2 lata starszy. Wtedy czuł się po prostu odpowiedzialny za mnie, prawie jak starszy brat. Przegadaliśmy całą noc. On również otrzymał zaproszenie na ślub.

Obudziłam się w fotelu, w pokoju Adriana. Bolały mnie plecy i kark. Chłopak spał oparty o łóżko.
-Z czego się tam chichrolisz? -spojrzałam na jego twarz, na której malował się uśmiech.
-Żebyś ty siebie teraz zobaczyła. -zaczął się śmiać i turlać po całym pokoju.
-O jezu no, jeden włos w tą drugi w tą. Daj spokój. -poprawiałam włosy w ekranie komputera. Sąsiadka przygotowała śniadanie, na które zostałam zaproszona po czym wróciłam do swojego mieszkanka. Wzięłam szybki prysznic i się przebrałam. Miałam do rozdania jeszcze kilkanaście zaproszeń, nie zwlekając zadzwoniłam do salonu samochodowego i wypożyczyłam autko na kilka dni. Po niecałej godzinie samochód z pełnym bakiem stał już pod blokiem i czekał na mnie. Na obiad zostałam zaproszona do ciotki, co było jednoznaczne z tym, że większość rodziny już tam będzie. Po zapakowaniu zaproszeń i kilku butelek alkoholu od taty do bagażnika mogłam ruszyć w niedaleką drogę. Po niecałych 30 minutach wjechałam na żużlówkę, która prowadziła wprost do domu cioci. Na podwórku stało całe mnóstwo samochodów. Wcisnęłam gdzieś pomiędzy wielką gruszką, a budynkiem gospodarczym moje autko i z torbami udałam się do domu. Nikt nawet nie usłyszał, że wchodzę. W przedpokoju słychać było głośne rozmowy i śmiechy. Nagle drzwi od pokoju się otworzyły i ukazał się mój brat cioteczny – Wojtek, który z pustym półmiskiem miał donieść wędliny.
-Siostrunia! -złapał mnie za szyję i mocno do siebie przyciągnął.
-Och, nigdy z tego nie wyrośniesz! -wyswobodziłam się z jego uścisku i otworzyłam mu drzwi do kuchni. Cała rodzinka już spoglądała na mnie z rozpromienionymi twarzami.
-Dzień dobry. -powiedziałam i niepewnym krokiem weszłam do salonu.
-No nareszcie! Już się doczekać nie mogliśmy! -ciocia podstawiła krzesło do stołu, niemalże w samym centrum tak, aby każdy mógł mnie dobrze obejrzeć. -Siadaj, siadaj. Już ci podaję zupkę, zaraz będą sznycelki. -wujek podstawił mi kieliszek i nalał wódki aż po same brzegi.
-Siostra, a gdzie ten szczęśliwiec? - Grzesiek, brat rodzony Wojtka z wielką uwagą czytał etykietkę na butelce wina.
-Musiał zostać w Londynie.
-No nie ładnie, nie ładnie. -Wojtek mruknął pod nosem.
-Wy już byście chcieli go tutaj oblukać od stóp do głów. -skwitowałam.
-No, musimy w końcu wiedzieć czy dobra z niego partia, czy też nie. -Wojtek i Grześ oparli się obaj o blat stołu i wbili we mnie swoje oczyska.
-Ma nagranie z zespołem.
-Z zespołem?! -spojrzeli po sobie.
-Oj wy to się nadajecie! Jej chłopak, a w sumie to już narzeczony jest wokalistą w tym zespole no... yy, cholera te zagraniczne nazwy, no! The Wanted! O, widzisz. Max, prawda? -ciotka postawiła przede mną dymiący półmisek z mięsem i ziemniakami.
-Racja. -uśmiechnęłam się i zaczęłam konsumować te wszystkie przysmaki. Siedziałam tam do samego wieczora. Najadłam się i napiłam chyba na cały tydzień! Z tego wszystkiego Grzesiek musiał odwieść mnie do domu, a sam stwierdził, że odwiedzi kilku znajomych.
Cisza i spokój w mieszkaniu były dla mnie zbawcze. Usadowiłam się wygodnie w sypialnie rodziców na dużym łóżku, włączyła telewizor i laptopa, i czekałam na połączenie od Max'a.
-Cześć Łysolku. -uśmiechnęłam się na widok zmęczonego chłopaka, który tak samo jak ja leżał już w łóżku.
-Nie zaczynaj, nawet nie mam siły się bronić.
-Aż tak źle?
-Źle. Na planie nas wymęczyli i to jeszcze nie koniec! Źle, bo nie ma tutaj Ciebie... usycham, chyba widać. -zrobił smutną minę.
-No, widać. Jeszcze kilka dni i jestem z powrotem. -w tym momencie usłyszałam dzwonek do drzwi. -Czekaj, ktoś się do mnie dobija.
-Pogadamy jutro, padam na twarz.
-Kocham Cię, pa. -zamknęłam laptop i popędziłam do drzwi. -Nie, nie, tylko mi nie mów, że masz jakieś jedzenie! -krzyknęłam na widok Adriana.
-Eee, nie. Tylko zgrzewkę piwa. -wyciągnął zza siebie paczkę puszek.
-Uf, całe szczęście. Wchodź. -rozłożyliśmy się na łóżku i rozpoczęliśmy sączenie piwa. Godziny mijały bardzo szybko, a nam nie kończyły się tematy do rozmów. Siedzieliśmy tak aż do samego świtu, w końcu zasnęliśmy spici alkoholem i nieco zmęczeni wielogodzinną konwersacją.


Wstałam koło południa. Adrian ulotnił się z samego rana, ale przed pracą zdążył przynieść mi świeże pieczywo, jogurt, topiony serek i pyszne powidła. Uraczyłam się takim oto śniadanio – obiadem i po odświeżeniu się pojechałam do Natalii. Ciocia, niestety, przygotowała wielką ucztę. Darek z politowaniem patrzył na moją skacowaną twarz, gdy po raz kolejny wujek usiłował namówić mnie na niezobowiązujący kieliszek wina. Na szczęście zwyciężyła moja obrona – przyjechałam samochodem. I tak o to znów minął mi kolejny dzień. Wieczorem znów przyszedł Adrian i znów siedzieliśmy przy browarze, i znów zastał na ranek.