Witam Was na moim blogu
- niegdyś - story-the-wanted.blogspot.com !
W archiwum znajdziecie opowiadanie o The Wanted (rozdziały 1-59).
Zapraszam do czytania i komentowania!
Claudia Xyz

wtorek, 30 kwietnia 2013

44


Czyżby nasze życie nagle się uspokoiło? Wpadliśmy w rutynę? Chyba nie, ale jest inaczej. Rozpoczął się rok szkolny. Ja, Natalia, Amy i Sharl wróciłyśmy na uczelnię. Przybyło mi nowych obowiązków: szkoła, firma, zespół. W naszym życiu pojawili się nowi ludzie. Lee stał się naszym dobrym przyjacielem, Jason był częstym gościem w naszym domu, przez co było zamieszanie w domu, Xavier co jakiś czas przychodził do nas po treningu i wygłupiał się z chłopakami. No właśnie, nasi chłopcy zaczęli pracować nad nowym krążkiem.

-Musisz zrobić to tak... -Nathan po raz setny powtórzył, jego zdaniem, banalny krok Jay'owi.
-Nathi, wolniej! -Loczek zawzięcie powtarzał kroki, jednak z marnym skutkiem.
-Panowie, jedziemy do Berlina! -weszłam na salę i wyłączyłam muzykę.
-Berlin? - chłopaki podeszli do mnie.
-No tak. Wytwórnia zasponsorowała nagrania do nowego teledysku w najnowszym studio w Berlinie. - w tym momencie po pomieszczeniu rozległ się wielki okrzyk radości.
-To kiedy wyruszamy?!
-Jutro z samego rana. - zadeklarowałam.

-Jak dobrze, że jedziesz tam ze mną. -Max przyciągnął mnie do siebie, obejmując w pasie.
-Jestem waszym menadżerem i jadę tam z WAMI. -uścisnęłam mocniej dłoń chłopaka.
-Ale i tak będziesz przy mnie... nie wytrzymałbym bez ciebie nawet godziny...minuty...sekundy...-zaczął całować moją szyję i kark. Leżałam i czekałam na jego dalszy ruch, niestety ktoś ośmielił się zapukać do naszych drzwi.
-O tej porze? -spojrzałam na Max'a i na zegarek. Otworzyłam drzwi. -Co się stało?! -Nathan zdyszany wpadł do pokoju. Usiadł na łóżku i zasłonił twarz dłońmi. Przez chwilę siedział nieruchomo, ale po kilku sekundach po pokoju rozległ się cichy szloch.
-Coś z Natalią?! Gdzie ona jest?! -kucnęłam przed chłopakiem. Nath pokręcił przecząco głową.
Przez chwilę zrobiło mi się słabo. Kolejne problemy, kłopoty, nie ma, jej nie ma. Wszyscy zastygliśmy. Ona, młodziutka, piękna blondyneczka, która nie do końca zna to miejsce, nie do końca zna ten język, gdzieś, tu, może blisko, może daleko jest... sama. Ale dlaczego!? Uciekła? Może po prostu wyszła, tak, z pewnością wyszła na spacer, tak, jak to robiłyśmy we dwie. No właśnie. Przyszłaby, wyciągnęłaby i mnie. Dlaczego jej nie ma?
-Po zajęciach miała pojechać do biura. Była taka zadowolona, bo miała organizować jakiś obóz. Biuro zamykają o 17, a teraz jest 1.30! Co ja mam robić? Byłem już wszędzie, we wszystkich klubach, parkach i ulicach, wszędzie, gdzie kiedykolwiek byliśmy. Przecież nie mogła się rozpłynąć! Dzwoniłem, pisałem! Kamień w wodę!
-Policja...-wymamrotałam w zamyśleniu.
-Na nich nie mamy co teraz liczyć. 48 godzin i dopiero się nią zainteresują. Nawet nie mam numeru telefonu do kogoś z tego biura, nie wiem...- chłopak wbił swój wzrok w zdjęcie Natalii na telefonie.
Przecież to nie w jej stylu, by wyjść i nikomu nic nie powiedzieć. Gdyby chociaż pokłóciła się z Nath'em, ok'ej, rozumiem, to dałoby się wytłumaczyć, ale...
-Chyba nie będziemy tak siedzieć...-Max włożył bluzę i spodnie.
-Bierz kluczyki. -Nath poszedł do pokoju po kurtkę.
-Gdzie jesteś...?-usiadłam na łóżku i uniosłam głowę do góry. W głowie miałam tysiące myśli. Jakoś nie mogłam uwierzyć, że to wszystko dzieje się naprawdę. Chłopaki pojechali na miasto, jeszcze raz, a ja postanowiłam znaleźć jakiś numer do szefa tego biura, by dowiedzieć się czy Natalia w ogóle była w pracy.
-Mam! - krzyknęłam sama do siebie, gdy w jej laptopie znalazłam prywatny numer do kobiety, która była właścicielką biura podróży. Pierwsze trzy próby połączenia był nie udane, za czwartym razem w słuchawce usłyszałam damski, zaspany głos. Wytłumaczyłam kobiecie o co chodzi, w odpowiedzi usłyszałam: „Umawiała się z Eric'em na wieczór, ale nie wiem gdzie mieli iść i co robić”. Uzyskałam numer telefonu do owego „Erica”. Nie odbierał. Po kilku godzinach wrócili chłopcy.
-Dzwoniłam do biura, rzekomo umówiła się na wieczór z jakimś Eric'em. -powiedziałam, załamującym się głosem. Nathan opadł bezsilnie na fotel. Jego oczy wydawały się puste, bez emocji, bez … życia.
-Poszła na randkę...? Zdradziła mnie? Poszła się zabawić? To nie możliwe. -Nath po chwili w furii opuścił pokój. Bezsilnie spojrzałam na Max'a, który tak jak ja, nie pojmował o co w tym wszystkim chodzi.
Na niebie już zaczynało wschodzić słońce. Dopakowałam walizkę z ubraniami i zeszłam na dół, by zrobić jakieś śniadanie.
Wszyscy w pośpiechu jedli kanapki i w podekscytowaniu oczekiwaliśmy na przyjazd taksówki. Dziewczyny ze łzami w oczach żegnały nas. W końcu pojechaliśmy na lotnisko.
-Claudia, ja muszę, muszę się dowiedzieć dlaczego to zrobiła. -Nathan stał w bramce do odprawy i chciał się wycofać, jednak nie mogłam pozwolić mu na to, by został w Londynie.
-Wiesz ile wysiłku włożyłam w ten projekt, teraz chcesz tak po prostu zrezygnować?! Przylecisz za trzy dni i wtedy ją sobie „przesłuchasz”, teraz do odprawy! -chwyciłam chłopaka za ramiona i lekko nim wstrząsnęłam. Poprawił swoją grzywkę, odwrócił się i powłóczywszy nogami udał się do jednego z celników. Gdy samolot wzbił się w powietrze, wiedziałam, że ich problemy muszą poczekać, niestety.

Berlin to cudowne, nietuzinkowe miasto. Wszędzie pełno ludzi, ale każdy może znaleźć swoją oazę spokoju gdzieś na uboczu, obserwując tłum zabieganych, ale rozpromienionych ludzi. Siedzieliśmy w naszej ulubionej kafejce, gdzie omawialiśmy ostatnie szczegóły teledysku. Po południu zrobiliśmy sobie wolne, by zregenerować siły na kolejny, pełny wrażeń dzień.

-Poproszę o Wasze telefony, smartfony i te wszystkie inne pierdoły. - wyciągnęłam w stronę chłopaków swoją torebkę. Panowie bez większych oporów oddali swoje gadżeciki i posłusznie udali się do wizażystki. Rolę dowódcy przejął reżyser, a ja w spokoju siedziałam na kanapie i przyglądałam się poczynaniom chłopaków. Godziny mijały w nieubłagalnym tępie. Ledwo rozpoczęli zdjęcia, a pojawiła się telewizja, która chciała nakręcić materiał o nowych dokonaniach zespołu. Pracę na planie zakończyliśmy późnym wieczorem. Na ostatni dzień zostawiliśmy wywiad w radio i telewizji śniadaniowej.

-Pójdę oddam to chłopakom. -Max wyciągnął z mojej torebki telefony chłopaków.
-Zapomniałam zupełnie o … -na wyświetlaczu telefonu Nathan'a pojawiło się zdjęcie Natalii i rozbrzmiał dźwięk melodii.
-Odbierzesz?
-To moja siostra, chyba należą mi się jakieś wytłumaczenia.
-Cioteczna siostra.
-Ale jednak siostra. -nacisnęłam zieloną słuchawkę i niepewnie przyłożyłam telefon do ucha. Max za pomocą gestów pokazywał mi, bym nie krzyczała na nią i starała się zachować spokój. Nie dało się. -Gdzie ty się podziewasz?! Myślisz, że jak już twoich rodziców nie ma przy tobie to możesz sobie hasać gdzie tylko chcesz i z kim chcesz?! Halo...halo! -w słuchawce słyszałam czyjś oddech, ale nikt się nie odezwał. Z zaniepokojeniem spojrzałam na Max'a.
________________________________
Proszę i nie krzyczcie, bo właśnie finalizuję przeprowadzkę do domu ;) kupa sprzątania i wgl 

poniedziałek, 22 kwietnia 2013

43


Uwaga !
Do tych wszystkich "zdesperowanych" Anonimków, które zawzięcie upominają się o kolejne rozdziały. Szczerze, to płakać mi się chce, ze szczęścia, bo to naprawdę przyjemne, gdy kogoś interesują moje "wypociny". Któryś z Anonimków napisał o swoim śnie. I powiem tak: rozdział poniżej jest ostatni... który mam napisany, ale! Ale! To nie znaczy, że nie napiszę kolejnych! Właśnie, że je napiszę! Obecnie muszę ogarnąć szkołę, ale może jeszcze dzisiaj, gdy uporam się z angielskim, informatyką, pp i polskim, to zasiądę i wydziergam dalszą część. 
Dziękuję Wam za obecność i wszystkie komentarze! ;* 
_____________________
Po śniadaniu chłopaki pojechali na próbę, ale nie w pełnym składzie, ponieważ Tom nie mógł dojść do siebie. Zostałam ja, Sharl, Natalia, Xav i Jason. Siedzieliśmy koło basenu i graliśmy w państwa miasta. W oknie balkonowym zobaczyłam Tom'a, postanowiłam, że porozmawiam z nim. Bez zbędnego pukania weszłam do pokoju i usiadłam na parapecie, bo tylko tam był kawałek wolnego miejsca.
-Co? -chłopak próbował upchnąć rzeczy do szafy, która za żadne skarby nie chciała się domknąć. W końcu drzwiczki się otworzyły i na pokój wyleciało mnóstwo ubrań. Brat zaklnął pod nosem i zaczął składać ubrania w prowizoryczną kostkę.
-Może ty mi powiesz, co? -machałam nogami jak mała dziewczynka.
-Nie wiem o co ci chodzi. Jak chcesz się wykazać jako siostra to mi pomóż. -wskazał mi na stertę ubrań na podłodze.
-W życiu. Ale mam inną powinność względem ciebie.
-Boże, co znowu?
-A no to. -rzuciłam w jego stronę torebeczką z proszkiem.
-Skąd to masz? -chłopak schował pakunek do kieszeni spodni i stanął przede mną.
-Znalazłam, nie pamiętasz? Wtedy jak gonił cię Hefalumpy. -skrzyżowałam ręce na piersi.
-Co ty chrzanisz?!
-Ja? No wiesz, z nas dwojga to tylko ty widzisz hasające słonie w okolicy. Bierzesz regularnie? -spojrzałam w jego błędne oczy.
-Nie. Myślisz, że jestem uzależniony? Nie, nie jestem. To tylko dla frajdy.
-Martwię się o ciebie... nie widzisz tego? Ciągle pijesz, chodzisz na haju, z tobą nie można normalnie porozmawiać! -chwyciłam go za rękę. -Daj sobie pomóc.
-Nie potrzebuję ani twojej troski, opieki, pomocy ani niczego innego. Daj mi po prostu żyć, siostro. Nie potrzebuję cię ani jako siostry, ani jako koleżanki. Daj mi święty spokój! -wyrwał swoją rękę z mojego uścisku. Zabolały mnie te słowa. Do końca nie byłam pewna czy mówi je w pełni świadomie, ale w końcu je powiedział, powiedział na głos i do tego prosto w oczy. Spuściłam swój wzrok i opuściłam jego pokój. Będąc na korytarzu spotkałam Natalię, która zaciągnęła mnie do pokoju.
-Co się stało? -spojrzałam na jej rozradowaną minę.
-Dostałam pracę! -krzyknęła i zaczęła podskakiwać.
-To świetnie, ale gdzie?
-Będę pracowała w biurze podróży. No wiesz, w końcu studiuje hotelarstwo, więc to idealna robota dla mnie.
-Gratuluje. Od kiedy zaczynasz? Za tydzień rozpoczyna się rok szkolny...-przeciągnęłam, uświadamiając sobie, że trzeba będzie wrócić na uczelnię.
-Jutro mam się stawić i pokażą mi co będę miała tam robić. Kurcze... mam trochę pietra przed tą uczelnią...
-Daj spokój! Przecież tam będzie mnóstwo polaków, w końcu przyjechało was tu ponad 300 osób!
-Racja...- siostra została w pokoju, a ja z powrotem udałam się na leżak koło basenu. Chłopaki wrócili dopiero późnym popołudniem.

Leżałam na łóżku i przeglądałam internet. Max brał prysznic. Czułam dziwny spokój. Nic nie było wstanie w tym momencie mnie poruszyć. Było tak cicho. Po kilkunastu minutach mój Łysolek wyszedł z łazienki owinięty ręcznikiem w pasie. Otworzył szafę i wyciągnął garnitur.
-Idziesz gdzieś? -standardowe pytanie.
-IdzieMY. -podkreślił. Spojrzałam na niego ze zdziwieniem. -Zapraszam Cię na kolację. Jeden wieczór tylko we dwoje, z dala od tego wariatkowa.
-Ty mi mówisz dopiero teraz?! -zerwałam się z łóżka i rzuciłam się do łazienki. W trybie ekspresowym wyprostowałam włosy, zrobiłam makijaż i włożyłam sukienkę odcinaną pod biustem w kolorze kości słoniowej, do tego skórzaną marynarkę i czarne czółenka. W rękę mała torebka. Zamówiliśmy taksówkę i pojechaliśmy.
Po kilkunastu minutach znaleźliśmy się pod jednym z najwyższych wieżowców w Londynie. Zdziwiłam się nieco, ale cóż, powinnam się już przyzwyczaić do „dziwnych” rzeczy. Wsiedliśmy do windy i pojechaliśmy na samą górę, a potem jeszcze kilkoma schodkami weszliśmy na dach.
-To jest legalne? -złapałam chłopaka za rękę, gdy ten mocno pchnął drzwi.
-Trochę adrenaliny nikomu nie zaszkodzi. -metalowe wrota otworzyły się. Poczułam mocny podmuch świeżego powietrza. Wszystko było teraz u moich stóp. Z daleka widać było jeszcze słońce, które powoli chowało się za horyzontem.
-Chodź, umieram z głodu. -Max chwycił mnie za rękę i udaliśmy się na drugą stronę dachu. Tam poustawianych było kilkadziesiąt lampionów, a pośrodku stolik przykryty białym obrusem, nakryty dla dwóch osób. Nagle pojawił się kelner z tacą, na której spoczywały same przysmaki.
-Co to za okazja? -usiadłam na krześle i dalej rozglądałam się wokoło.
-Bez okazji. Po prostu spędzam ze swoją piękną dziewczyną wieczór taki, na jaki ona zasługuje. -nalał do kieliszków czerwone wino. Przyglądałam mu się uważnie.
-Coś kombinujesz? -zakręciłam palcem po brzegu kieliszka.
-Nie. Po prostu już od dawna nie mieliśmy nawet minuty prywatności. To wszystko.
-Aha...-zamilkłam. Oboje zamilkliśmy na cały ten wieczór. Tylko od czasu do czasu, któreś z nas się odezwało, ale słowa były zbędne. Wystarczał nam świst wiatru wokół oraz odgłos samochodów dochodzący z samego dołu. My wydawaliśmy się być gdzieś poza otaczającym nas światem, rzeczywistością. Po wyśmienitym posiłku jeszcze długo siedzieliśmy oparci o siebie na brzegu dachu i spoglądaliśmy na miasto. Dopiero koło 2 zjechaliśmy na dół. Zdecydowaliśmy się, że do domu wrócimy na pieszo. Co prawda droga była dosyć długa, ale nie zniechęciło nas to. Dopiero po jakieś godzinie znaleźliśmy się w naszym pokoju. Szybko zasnęliśmy, ogrzewając się własnymi ciałami.

Nie dane nam było długo się nacieszyć snami, bo o 6 ktoś zawzięcie dobijał się do drzwi. Max pobiegł na dół, bo reszta domowników najzwyczajniej w świecie udawała, że nie słyszy dzwonka. Schodząc po schodach zobaczyłam Sivę i Amy. Nie wiedziałam czy blondynka jest na mnie obrażona, że zostawiłam ją w tak trudnym momencie w jej życiu, ale cóż. Zatrzymałam się w połowie drogi. Dziewczyna na mój widok podbiegła do mnie i rzuciła mi się na szyję. Od razu pokazała mi pierścionek zaręczynowy.
-Piękny! -na jej palcu mienił się mały brylancik w towarzystwie złota. -Już wszystko dobrze?
-Teraz jest dobrze. -uśmiechnęła się do mnie porozumiewawczo. -A skąd tu tyle narodu?! -Amy spojrzała na górę, gdzie była już reszta naszej ekipy.
-Oj, pozmieniało się tu trochę. -powiedziałam, spoglądając na górę. W domu znowu zapanował chaos, a może lepiej powiedzieć, on wciąż trwał. Wszyscy uśmiechnięci, zadowoleni. Znów wróciły wygłupy, śmiech i krzyk. Już po niecałych 30 minutach ktoś zalał łazienkę na dole, zepsuł mikrofalówkę, spalił tosty i włączył się alarm, spadł ze schodów, wyjął drzwi z zawiasów, zrobił zwarcie, zgubił buty, poparzył się mrożonką, znalazł Tośka kąpiącego się pod prysznicem i tak dalej...
Cały dzień wszyscy sprzątaliśmy nasz metraż, a wieczorem urządziliśmy imprezę we własnym towarzystwie.

poniedziałek, 15 kwietnia 2013

42


-Niech ktoś otworzy...-Nathan leżał na podłodze przykryty dywanem.
-Idę...-mruknęłam pod nosem i powoli skierowałam się do drzwi. Wszyscy spaliśmy poupychani na kanapie, fotelach i gdzieś w okolicy telewizora. Gdy nacisnęłam klamkę od razu poczułam świeże powietrze i rosę, która jeszcze zdobiła trawę.
-Ileż można tu sterczeć. -zobaczyłam Tom'a, który siedział oparty o ścianę domu, a na schodach leżał Jay.
-Gdzie wy się podziewaliście? Co mu się stało? -podeszłam do Loczka, ale ten po prostu zasnął na schodach.
-Aj tam, trochę poszwędaliśmy się po okolicy. -brat chwiejnym krokiem wszedł do domu.
-Niech ktoś weźmie Jay'a do środka.- stanęłam w progu i wrzasnęłam na śpiącą ekipę.
-Przecież tu jestem. -ze schodów zobaczyłam schodzącego Loczka.
-Aaa! -zaczęłam drzeć się jak opętana. Wszyscy zerwali się na równe nogi i po chwili znów wylądowali na podłodze, turlając się ze śmiechu.
-Hah, dobrze to wykombinowaliśmy! -Nathan trzymał się za brzuch, pokładając się ze śmiechu na fotelu.
-Żebyś zobaczyła swoją minę. -Max pocałował mnie w policzek i dalej się śmiejąc podszedł do zapitego chłopaka. -Wstawaj Jason.
-Jason?! -zrobiłam duże oczy.
-To brat bliźniak Jay'a. -Łysol wytłumaczył mi.
-Ja...ja...jestem...ten sta...starszy. -wybełkotał Jason.
-Ale tylko o 20 sekund! -Jay pomógł bratu wygramolić się na górę. Ja nadal stałam w progu i usiłowałam to jakoś ogarnąć. Wszystko zaczynało składać się do kupy. Jason to widocznie urodzony kucharz i dlatego przez cały poprzedni dzień raczył nas pysznościami, a gdy spotykałam prawdziwego Jay'a zupełnie nic nie wiedział i wypierał się gotowania.
Wszyscy już udali się do swoich pokoi, by przebrać się i wziąć poranną toaletę.
-Może byś mi pomogła!? -usłyszałam znajomy mi głos za sobą i odgłos toczących się kółek walizki. Odwróciłam się i zobaczyłam przed schodami Natalię.
-Co ty tu robisz?! -rzuciłam się blondynce na szyję.
-Niespodzianka! -powiedziała dobitnie. Zobaczyłam, że ma dwie potężne walizki i torbę.
-A ty co, cały dom tu przywiozłaś? -podniosłam jedną z walizek.
-No, jak mam tu mieszkać przez całe studia, to czemu nie?
-Co?!
-Słuchaj, byłam u dziekana na mojej uczelni i zapytałam czy mogę się przenieść teraz już natychmiast. On powiedział, że w tym roku rozpoczynają współpracę z uczelnią w Londynie. Powiedział, że jeżeli chcę to mogę dołączyć do ponad 300 rezydentów w Wielkiej Brytanii i dostanę wszystkie papiery! -mówiła podekscytowana.
-Nathan wie?
-A skąd. Nic mu nie mówiłam, bo dopiero wczoraj dostałam papiery z uczelni. Słuchaj. On ma kogoś?
-Dziewczyno, on szaleje za tobą! Cały pokój w twoich zdjęciach! Świata poza tobą nie widzi. -siostra przeżegnała się, jakby miało jej to dodać odwagi. Wniosłyśmy walizki do domu.
-Hej ludzie! Gościa mamy! -wrzasnęłam. Po chwili można było usłyszeć trzask drzwi i wielkie poruszenie mieszkańców. Wszyscy byli już na dole. Tradycyjnie nastąpił czas witania się, całowania i płaczu ze szczęścia. Nathan cały promieniał, od razu zabrał rzeczy Natalii i oboje zniknęli na górze.
-To co, Jason, robisz dzisiaj na obiad? -Sharl poklepała Loczka po ramieniu.
-Ja nie jestem Jason! -Jay zbulwersował się.
-Claudia, wychodzę. -Xavier zszedł wystrojony z góry.
-Gdzie?! -spojrzałam na niego ze zdziwieniem.
-No, z kumplami się umówiłem. -w tym momencie po domu rozległ się dzwonek.
-Będzie dzisiaj spokój czy nie!? -otworzyłam drzwi i zobaczyłam dziewczynę. Miała jakieś 15 lat, wyglądała jak anioł. Kręcone, blond włosy i zielone, duże oczy. Ubrana była w biało-różową sukienkę.
-Yy, jest Xavier? -wydukała.
-Z kumplami powiadasz? -spojrzałam na brata podejrzliwie.
-To jest Melani, a to moja siostra. -Xav poznał mnie z tą nieziemską istotką.
-Miło mi. -uścisnęłam jej dłoń. No fakt, była cudowna, ale mój brat i randki?
-Wrócę wieczorem, nie czekajcie z obiadem i kolacją -brat wziął dziewczynę za rękę i udali się w stronę centrum. Aż się bałam pomyśleć co jeszcze tego dnia się wydarzy.
Cały dzień wyglądał jak jakiś cyrk. Wszyscy mylili Jay'a i Jason'a przy czym było mnóstwo śmiechu. Nathan biegał rozradowany faktem, że ma przy sobie swoją ukochaną. Ten nastrój udzielił się nam wszystkim. Wieczorem postanowiliśmy udać się do klubu, jedynym problemem był fakt, że Xav miałby zostać sam w domu. Jednak koło 19 chłopak wrócił z 4 kolegami, którzy błagali mnie na kolanach, by mogli u nas nocować. W związku z tym iż obiecali, że będą grzeczni musiałam obdzwonić ich rodziców i zostać w domu. Cała reszta wybyła na potańcówkę, a ja siedziałam z piątką nastolatków. Postanowiłam przyrządzić im trochę przekąsek oraz pokwapiłam się o zrobienie pizzy domowej roboty. Chłopaki siedzieli przed telewizorem i grali na konsoli.
-Claudia, masz gościa. -Xav krzyknął z salonu. Zobaczyłam tam Lee.
-O hej.
-Chłopaki są? -zapytał.
-Wiesz co, już poszli. -powiedziałam wycierając ręce w fartuch.
-A ty nie idziesz?
-Mam gości. -wskazałam na młodzieńców.
-No dobra, to w takim razie życzę udanego wieczoru. -Lee popędził do klubu. Przez cały wieczór siedziałam w kuchni i dopracowywałam wszystkie szczegóły imprezy Lee. Chłopaki na zmianę grali, coś oglądali i gadali. Powiem wam, że nie wiedziałam, ze faceci to tacy plotkarze. Obgadali wszystkie dziewczyny jakie znają, skomentowali wszystkie rozgrywki tenisistów z ostatniego półwiecza chyba i ocenili wszystkie komputerowe gry z ostatnich 10 lat! W końcu koło 2 poszli do pokoju Xav'a, gdzie jeszcze rajcowali do jakieś 4.30. Całą noc tylko sprawdzałam czy nie popijają alkoholu albo nie puszczą domu z dymem. Koło 5 wróciła nasza ekipa z imprezy. Wszyscy byli wstawieni do tego stopnia, że położyli się w przedpokoju jedno na drugim i zasnęli.

Obudziłam się o 6.30, przebrałam się i zeszłam na dół, by zrobić śniadanie, jednak na schodach spał Max i Jason.
-Zjeżdżać stąd! -krzyknęłam na gromadkę pijaków.
-Ciiiichooo. -Jason przekręcił się na drugi bok i dalej spał.
-Haha, stary, co ty masz za dom. -z pokoju wyszli już ubrani chłopcy.
-Nawet nic nie mówcie. -Xav przeskoczył tych dwóch obiboków, śpiących na schodach i resztę porozwalaną po przedpokoju. Dopiero po jakieś godzinie wszyscy się pozbierali i przyszli na śniadanie.
-Dziękujemy bardzo, my się będziemy już zbierać. Xav będziemy w kontakcie. -koledzy brata udali się do wyjścia. Xavier poszedł do pokoju odespać tą noc. Zauważyłam, że w kuchni nie było Tom'a, coś mi mówiło bym poszła do niego i sprawdziła co się z nim dzieje. Drzwi pokoju były uchylone, więc lekko je pchnęłam. Chłopak leżał w poprzek łóżka w ubraniu.
-Tom? -podeszłam do niego i lekko szturchnęłam go za ramię.
-Hefalumpy... -wybełkotał.
-Co?
-Gonią mnie...
-Hefalumpy?! -przypomniałam sobie bajkę Kubuś Puchatek. -Brałeś coś?
-Hefalumpy mi dały. Teraz mnie gonią... pier.ole, idę spać. -przekręcił się na drugi bok i zasnął. Chciałam przykryć go kocem, ale zobaczyłam jakieś małe zawiniątko wystające z jego spodni. Był to malutki, plastykowy woreczek z białym proszkiem.
-Tylko nie to... -powiedziałam sama do siebie. Powąchałam substancję. To były jakieś tanie narkotyki zakupione od słabego dealera. Znam się trochę na tym, bo akurat na lekcji chemii pokazywali nam różne „proszki”, na tych tematach baaardzo uważałam. Postanowiłam, że porozmawiam z bratem na ten temat, gdy tylko wybudzi się z krainy Hefalumpów.  
__________
Jak miło, gdy czyta się komentarze - kiedy next?
Dla spragnionych Anonimków ;)

wtorek, 9 kwietnia 2013

41


Od samego rana w domu panował chaos. Chłopaki szykowali się na próbę, a ja i Xav do wyjazdu na mecz. Tego dnia było wyjątkowo gorąco. Zdecydowałam się na zwykłe szorty z beżowym paskiem oraz zwiewną, białą koszulkę pod którą założyłam czarny biustonosz. Do tego zestawu wybrałam białe, zwykłe trampki.
Zeszłam na dół, Xav siedział już na schodach przed domem i popijał jakiś energetyk.
-Gotowy? -udałam się do samochodu.
-Jak zawsze. -wrzucił torbę i rakietę do bagażnika. Droga na stadion była dosyć długa, a wszystko przez korki. Tuż przed całym kompleksem sportowym była niesamowita kolejka na parking oraz do kas biletowych. Zwątpiłam, że dostaniemy się tam na czas.
-Czemu mi nie powiedziałeś, że to aż taki mecz? -marudziłam, szukając wolnego miejsca.
-Yh no jakoś. Siostra, to są najważniejsze rozgrywki sezonu. Jeżeli wygram to mogę wysoko awansować. Zaraz po mnie gra Lee z jakimś Australijczykiem, więc zostajemy.
-Dobra, dobra, tylko ja nie mam gdzie stanąć!
-Masz i nie jęcz. -brat podał mi złotą kartę z jego imieniem i nazwiskiem, a przede mną zobaczyłam strzałkę „dla vip'ów”. Zaraz podążyłam za nimi i dotarliśmy do wyznaczonej strefy dla zawodników, organizatorów oraz specjalnych gości. Potem poszło już z górki, Xav udał się do szatni razem ze swoim trenerem, a ja na specjalne miejsce na trybunach. Siedziałam i prażyłam się na słońcu.
-Proszę. -nade mną zobaczyłam Lee, który trzymał w ręce dwa bidony. -Zimne. -podał mi jedną z butelek.
-Dzięki. -uśmiechnęłam się i od razu przyssałam się do bidonu.
-Twój brat jest naprawdę świetny.
-Wiem. -uśmiechnęłam się pod nosem i rozglądałam po trybunach. Chłopak cały czas mi się przyglądał.
-Skąd ja cię znam?
-Nie mam pojęcia. -powiedziałam.
-Boże, wiem! Ha, już wiem! Ty jesteś tą organizatorką imprez, ah no tak! -klasną w dłonie.
-Heh, zgadza się. -czułam się nieco zawstydzona w jego towarzystwie. Na szczęście po chwili na korcie pojawił się Xav wraz ze swoim rywalem. Rozpoczął się mecz. Obok nas usiadł również trener brata. Siedziałam jak na szpilkach, obaj szli łeb w łeb. Po niecałych 2 godzinach Xav przegrał.
-Cholera... -powiedziałam pod nosem. Było mi bardzo przykro, bo wiem jak ważne jest to dla młodego.
-Ej no,przecież piłka ewidentnie wyszła za linię! -Lee wstał z miejsca i udał się do głównego sędziego. Obaj z trenerem zawzięcie kłócili się z mężczyzną. Jak się okazało mieli rację. Jeszcze raz obejrzano ostatnie odbicie na komputerze. To sprawiło, że chłopaki musieli zrobić powtórkę. Tym razem wynik był pozytywny dla mojego brata. Po trybunach rozległy się gromkie brawa. Nastąpił moment wręczania nagród. Xav zgarnął ogromny puchar i awansował na 3. miejsce w rankingu w swojej kategorii. Brat usiadł obok mnie ze swoim trofeum. Był bardzo zmęczony, ale uparł się, by zobaczyć Lee w akcji. Struchlałam, gdy okazało się, że przeciwnikiem tego niebieskookiego chłopaka będzie Roger Federer. Mecz był wielkim wydarzeniem. W końcu zakończył się wygraną Lee. Była to ogromna niespodzianka, ponieważ po raz pierwszy do wielu lat ktoś pokonał mistrza. Wszyscy dziennikarze i fotografowie rzucili się na bruneta i przez dobrych kilka minut męczyli go.
-Chodźmy do szatni. -Xav kazał mi nieść ten cholernie ciężki puchar. Siedziałam na jednej z ławek w niewielkim pomieszczeniu, w którym znajdowało się kilka metalowych szafek, lustro oraz łazienka. Nagle do pokoju wszedł Lee owinięty wyłącznie ręcznikiem w pasie.
-Młody jest? -spytał spoglądając na drzwi łazienki.
-Tak. -powiedziałam. Jak zahipnotyzowana wlepiłam swoje gały w jego umięśniony tors. Jakbym prawie nagiego faceta nigdy nie widziała!
-Może pójdziemy gdzieś oblać te zwycięstwa? -zaproponował.
-Ok-ej. -ledwo co wydusiłam z siebie.
-To widzimy się na parkingu. -odwrócił się i wyszedł. Ja siedziałam jeszcze przez chwilę, mając w pamięci jego „klatę”. „Przecież ty masz chłopaka!”- mój mózg wrzeszczał sam na siebie. Ten facet powodował jakieś dziwne odruchy mojego organizmu, jakkolwiek, by to nie brzmiało. Po kilkunastu minutach udaliśmy się na parking.
-Jesteś samochodem? -Xav szedł z ręcznikiem na głowie, torbą w ręce i bidonem w drugiej. Ja zaś taszczyłam puchar.
-Coś ty, taxi to najlepszy środek transportu. -Lee wyjął telefon z kieszeni.
-Mówi ten, który ma 3 modele nowiuśkiego BMW. -brat zaczął się śmiać, a ja po prostu szłam przodem do samochodu.
-To twój? -Lee przyglądał się jeep'owi.
-Ta.-zamknęłam bagażnik.
-Lubisz takie duże bestie?
-Wszystko co duże to bardzo lubię. -uśmiechnęłam się i usiadłam za kierownicą. Udaliśmy się do knajpki w centrum miasta. To znany lokal, ponieważ cała jego atmosfera utrzymywana jest w stylu tenisa. Koszulki najlepszych tenisistów z autografami na ścianach, rakiety, piłki i takie tam. W lokalu było już mnóstwo ludzi. Lee i Xav najpierw rozdawali autografy i udzielali wywiadów, a dopiero potem mogli spokojnie imprezować. Brat bardzo dobrze czuł się w tym towarzystwie. Byli tam jego koledzy z klubu i koleżanki. Poznałam kilku tenisistów, ale szczerze powiedziawszy nic nie mówiły mi ich rzekomo „znane” nazwiska. Po prostu się uśmiechałam.
-Claudia, czy mógłbym mieć do ciebie sprawę? -Lee usiadł koło mnie na barowym stołku.
-No, to jeszcze zależy o co chodzi. -zakręciłam słomką w szklance.
-Chciałbym urządzić wielką imprezę na zakończenie moich rozgrywek w tym sezonie. I czy podjęłabyś się organizacji tego przedsięwzięcia?
-Dam ci namiary do moich konsultantów i już. -wyciągnęłam smartfona z torebki.
-A tak osobiście byś nie mogła się tym zająć?
-Skoro baaardzo mnie prosisz...
-Bardzo proszę. -uśmiechnął się. Umówiliśmy się, że następnego dnia przyjedzie do mnie i ustalimy szczegóły.
Dopiero koło 20 wróciliśmy do domu. Byłam padnięta jak nigdy. Postanowiłam zrobić sobie kanapki i jak najszybciej położyć się spać. Xavier do razu pobiegł do chłopaków, aby pochwalić się zwycięstwem. Weszłam do kuchni i zastałam tam Jay'a.
-Cześć. -powiedziałam i zaczęłam wyciągać ser i pomidory.
-Cześć. -chłopak siedział przy stole i szperał coś w laptopie. Zrobiłam sobie przekąski i z talerzem, i kubkiem soku marchwiowego udałam się na górę.
-Cześć. -na schodach minęłam się z Jay'em. Zatrzymałam się na chwilę, bo wydawało mi się, że chwilę temu siedział w kuchni, ale cóż... byłam naprawdę zmęczona. Max'a nie było w pokoju. Domyśliłam się, że siedzi gdzieś u chłopaków i oblewają wygraną Xaviera. Zjadłam kanapeczki i zasnęłam.

Rano obudził mnie ptak, który wyśpiewywał jakąś serenadę za oknem. No fakt, może to były i piękne trele, ale nie o 6 rano! Położyłam głowę na klacie Max'a i wpatrywałam się w beżową ścianę. Minuty wlekły się, a ja nie mogłam zasnąć. W końcu wzięłam telefon chłopaka, bo ten leżał najbliżej i zaczęłam grać w Angry Birds.
-Śpij jeszcze...-Max zabrał mi telefon i przykrył nas kołdrą po same uszy. Po chwili myślałam, że się uduszę, więc poszłam wziąć prysznic, przebrałam się i zeszłam na dół, by zrobić śniadanie.
-Hej piękna! - naszą lodówkę już okupywał Jay i Nath.
-Że też już nie śpicie. -powiedziałam i zabrałam się za rozpakowywanie zmywarki.
-Nie, nie, nie, ja to zrobię. -Jay zabrał mi talerze z ręki, usadowił mnie na krześle przy wysepce i zabrał się za naczynia.-Co Pani sobie życzy na śniadanie, jajecznicę, naleśniki, omlet, kanapeczkę? -Jay nalał mi szklankę soku pomarańczowego.
-Od kiedy ty umiesz gotować? -spojrzałam na Loczka ze zdziwieniem.
-Od zawsze! A więc?
-Omlet z pomidorami i szczypiorkiem. -powiedziałam i wzięłam łyk napoju. Chłopak jak nigdy kręcił się po kuchni. Byłam zdumiona, gdy z łatwością rozbijał jajka jedną ręką i przekręcał omlet.
-Proszę bardzo. Omlet z pomidorami i szczypiorkiem podany z bagietką francuską. -postawił przede mną talerz.
-Boże... cudo! -wzięłam kawałek tego apetycznego dania. W kilka sekund wchłonęłam te pyszności. W międzyczasie Jay zrobił jeszcze jajecznicę z bekonem dla Nath'a i Max'a, a Tom'as zażyczył sobie gofry z jagodami, zaś Xav gofry z truskawkami. Loczek z wielką zwinnością robił 3 rzeczy naraz. Nawet nie zauważyłam, że zbliżała się już 9. Po domu rozległ się dzwonek.
-Claudia, do ciebie! -Nath wszedł do kuchni. Skierowałam się do salonu, gdzie czekał już Lee.
-Co dzisiaj na śniadanie? -z góry schodził Jay.
-No nie udawaj... sam przecież je robisz. -wzruszyłam ramionami.
-Ja?! Chyba śnisz. -Loczek przemknął do kuchni, a mi coś nie pasowało, ale cóż. Poszliśmy z brunetem do pokoju, bo tam mogło być cicho i spokojnie. Od razu zabraliśmy się do pracy. Dopiero wtedy uświadomiłam sobie jak bardzo kocham tę robotę. Tak, stosy papierów, informacji, ulotek, dzwonienia i ustalania.
-O, cześć. -do pokoju wszedł Max. Przywitał się z Lee. -Ja tylko po coś co pozwoli połączyć mi się z internetem. -zobaczył, że dwa laptopy są włączone i leżą na łóżku, więc wziął mój tablet i po chwili zniknął. My jak gdyby nigdy nic wróciliśmy do zajęć.

-Długo wam tu jeszcze zejdzie? -w pokoju pojawił się Xav.
-W sumie już na dzisiaj skończyliśmy.- zamknęłam laptopa.
-To świetnie, Jay zrobił obiad, kaczkę w sosie własnym z ziemniakami w słodkiej papryce.
-Co się dzieje z tym chłopakiem? -powiedziałam sama do siebie. Zeszliśmy na dół. Byli już tam wszyscy: Max, Nathan, Tom, Jay, Sharl i Xavier.
-Chodźcie. -Loczek ponaglił nas, a sam postawił na stole potężną kaczkę. Wszyscy rzuciliśmy się do jedzenia. Jak nigdy przy stole panowała cisza, wszyscy zajadali się pysznym mięsem. Po posiłku chłopaki postanowili pójść na piwo, oczywiście zabrali ze sobą Lee i Xaviera. Ja natomiast i Sharl zasiadłyśmy przed telewizorem. Nasi panowie wrócili dopiero koło 22, oprócz Tom'a i Jay'. Do samego rana oglądaliśmy filmy. W końcu skończyło się tym, że wszyscy usnęliśmy w salonie.
_____________________________________
Wybaczcie, taki z d.py ten rozdział. Czytam te rozdziały, które są do przodu napisane i tak wiele teraz bym zmieniła, matko... ale cóż, na razie dodaję jak leci, wena przyjdzie z czasem i znów się wypuszczę w "tamten" świat.
Obecnie czekam na prawdziwą wiosnę, bo sesje po prostu 4 tydz. przekładam. Tyle ludzi chętnych tylko słońca brak! We Włoszech prawie po 20 stopni mmm <3 Berlin już nieco chłodniejszy, ale to miasto ma w sobie to coś i nawet ujemna temperatura nie jest w stanie tego zepsuć.
Już niedługo z tatuśkiem będziemy szukać fajnego auta, które w lutym będzie moim autkiem (pod warunkiem, że zdam za 1. razem). W sumie chciałam Mini Cooper'a, ale stwierdziłam, że i tak ojciec autem jeździ rzadko, więc jeden samochód na spółkę nam wystarczy i będziemy szukać: Mazda 5, Ford S-Max/ C-Max, Nissan Qashqai, może ktoś sprzedaje? Na maxa 4 letni ;) 

piątek, 5 kwietnia 2013

40


To już kilka dni, od kiedy Amy leży w szpitalu. Nasza „rodzina” stała się chodzącym cieniem. Wszyscy zamyśleni, gdzieś z głowami pośród błękitnych chmur, które rozciągają się nad Londynem. Amy straciła walkę, swoją zawziętość i pewność siebie. Kilkakrotnie chciała się zabić. Siva obwinia się o wszystko. Nie powiem, że nie jest winny, ale ta choroba już taka jest – wszystko za wszelką cenę.
Od tamtego dnia nie byłam w szpitalu, nie widziałam mojej blondyneczki. Siedzę zamknięta w pokoju i staram się nie przyjmować żadnych informacji, które docierają do mnie z zewnątrz. Jest jeszcze jedna sprawa. Teraz również martwię się o Toma. Co raz częściej zagląda do kieliszka, sprowadza nowe panienki. Już prawie w ogóle nie odzywamy się do siebie.

-Rodzice Amy dzisiaj przylecieli z Nowego Jorku. -Max wszedł do pokoju.
-To fajnie. -rzuciłam od niechcenia i powróciłam do czytania książki.
-Może pojedziesz do niej? Ona tak bardzo chce się z tobą zobaczyć. Pyta o ciebie. -chłopak usiadł na brzegu łóżka.
-Nie. Zostanę tutaj.
-Przecież nie będziesz tutaj siedziała non stop!
-To już tylko zależy ode mnie...
-Nie widzisz co się dzieje?
-Widzę, wszystko widzę! Rozpadamy się jak domek z kart! Frr i już jesteśmy na dnie! -rzuciłam książkę na podłogę i pobiegłam do kuchni. Nie miałam ochoty na kłótnie. Usiadłam przy stole z sokiem w ręce i przyglądałam się szklance.
-Cześć. -zobaczyłam Sivę. Nie odpowiedziałam mu nic. -Chciałem ci powiedzieć, że... -chłopak usiadł naprzeciwko mnie. -Z Amy jest już dużo lepiej. Za kilka dni wyjdzie ze szpitala. Postanowiłem zabrać ją do swoich rodziców... chcę się jej oświadczyć. To chyba ją do końca przekona, że ją kocham i zależy mi na niej. -chłopak przyglądał mi się, a ja jak zahipnotyzowana wlepiłam swój wzrok w napój.
-To dobrze. -burknęłam i wysiliłam się na lekki uśmiech. Siva wyszedł. Z lekka poczułam się lepiej. Amy nareszcie znów ma szansę na powrót do normalności. Z pewnością ucieszą ją oświadczyny i wtedy stanie na nogi. Gdy tak sobie rozmyślałam pojawił się Max.
-Przepraszam. -powiedziałam gdy on szukał czegoś w lodówce. Podeszłam do wysepki i oparłam się na rękach. Czułam, że wszystko teraz zacznie się układać.
-Wiesz, że cię kocham? -chłopak stanął po drugiej stronie blatu.
-Wiem. -powiedziałam. Max uśmiechnął się i pogłaskał mój policzek. W tej chwili usłyszeliśmy dzwonek do drzwi. Chłopak udał się, by zobaczyć kogo tam niesie. Usłyszałam jakieś rozmowy.
-Xavier?! -krzyknęłam, gdy zobaczyłam brata z dwoma walizkami.
-No ja. -chłopak stanął z rękami na biodrach. -Miałaś po mnie przyjechać na lotnisko, stoję, sterczę, a ciebie nie ma!
-Co ty gadasz? -spojrzałam na małolata.
-Uuh! Mama napisała ci sms'a, że razem z ojcem lecą do Miami na wakacje, Han pojechała do siebie, więc ty masz się mną zajmować dotąd, aż rodzice nie wrócą! -zły usiadł na kanapie. Spojrzałam na Max'a, który tylko z politowaniem spoglądał na mnie. Było mi głupio, że 15-latek sam tłuk się taxówką po Londynie, no cóż. Życie.
-Dobra, dobra. Chodź pokażę ci twój pokój, a potem pojedziemy na obiad, bo w domu nic nie ma. -Max zabrał walizki i z chłopakiem udali się na górę. Musiałam znaleźć jakąś pościel i poduszkę dla Xiver'a i ogarnąć mu pokój. W międzyczasie odnalazłam sms'y od mamy, w których faktycznie pisała mi, że brat do mnie przyjedzie. Po jakiś dwóch godzinach postanowiliśmy pojechać do knajpki.
-Pójdę po Tom'a. -powiedziałam do czekających w samochodzie chłopaków. Pobiegłam na górę i zapukałam w drzwi, na których wisiała karteczka z napisem „swoim i obcym wstęp wzbroniony”.
Nie usłyszałam żadnej odpowiedzi, więc po cichu weszłam do pokoju. Chłopak leżał na łóżku, w jednej dłoni trzymał telefon, a w drugiej butelkę whisky.
-Tom? -podeszłam do łóżka i usiadłam obok brata.
-Hmm. -mruknął, nie otwierając oczu.
-Przyjechał Xav i jedziemy z Max'em na obiad, chodź z nami. -powiedziałam.
-Idźcie sami... -wymamrotał.
-Chodź! W domu nic nie ma do jedzenia, kiedy ty ostatnio coś jadłeś, hm? -poczochrałam go za włosy.
-Dobra... daj mi 10 minut! -zerwał się z łóżka i najzwyczajniej w świecie wyrzucił mnie za drzwi. Wzruszyłam ramionami i udałam się do samochodu.
-Jedzie? -Max już siedział zniecierpliwiony za kierownicą.
-No niby tak. -powiedziałam wsiadając do auta. Po kilkunastu minutach pojawił się Tom. Pojechaliśmy do centrum.

Było dziwnie siedzieć tak wobec trzech bardzo bliskich mi mężczyzn i udawać, że wszystko jest w porządku. Max przez te wszystkie dni bardzo mnie wspierał, był cierpliwy i wyrozumiały na wszystkie moje humorki. Nie zostawił mnie w tym trudnym momencie, chociaż równie dobrze mógł się odwrócić i odejść. Tom kompletnie pogubił się w swoim życiu. Od teraz jego główną miłością, a raczej toksycznym związkiem był alkohol i panienki. Tom zamknął się w sobie, gdzieś, nie wiadomo gdzie, wybyła jego radość i szaleństwo. Stał się wrakiem człowieka, na którego tak przykro patrzeć. Xavier, mój ukochany braciszek teraz już stał się 15 letnim chłopakiem. Nawet nie zauważyłam, kiedy przeminął ten czas, gdy skończył bawić się drewnianymi klockami i samochodami na baterie. Teraz siedział przede mną prawie już 16 -letni chłopak, który jest bardzo dobrym tenisistą. Dopiero teraz dostrzegłam jego męskie rysy twarzy i oczy, które były zupełnie inne niż za czasów piaskownicy i robienia babek z piasku.
Obiad zjedliśmy w ciszy. Każdy tylko przyglądał się sobie, ktoś od czasu do czasu rzucił jakieś zdanie. W końcu wróciliśmy do domu, gdzie była już cała ekipa. Wszyscy panowie zasiedli do konsoli, a ja z Sharl siedziałyśmy na tarasie.
-Myślisz, że najgorsze już za nami? -dziewczyna siedziała na płytkach i spoglądała na mnie.
-Nie wiem. Mam jednak nadzieję, że teraz już będzie lepiej, a nawet, jeśli cokolwiek się zdarzy to już jesteśmy tak umocnieni i podbudowani tymi wszystkimi doświadczeniami, że poradzimy sobie z każdym problemem.
-Racja... -Sharl uniosła głowę do góry.
-Jak się układa tobie i Jay'owi ?
-Dobrze... chyba jest ok-ej. -na twarzy dziewczyny pojawił się uśmiech, a jej oczy zapłonęły. -Jest ok-ej.
-Jak to się stało, że...
-Po prostu tak jakoś... to wyszło. Samo. -przerwała mi. Zrozumiałam, że nie dowiem się od niej nic więcej. Siedziałyśmy w ciszy do samej północy.
-Dobra, panowie, do łóżek! -weszłam do salonu i wyłączyłam telewizor.
-Siostra, no jeszcze! -Xav uklęknął przede mną. -Są wakacje, uczyć się nie trzeba, pliss!
-No właśnie, siostra... -Tom'as uklęknął obok małolata.
-Nic z tego. Do łóżek! -wskazałam im wejście na górę. Wszyscy posłusznie udali się do pokoi.

Z samego rana obudziły mnie jakieś krzyki, płacz i odgłos rozbijającego się szkła.
-Co się tam do cholery... -Max pospiesznie włożył koszulkę i spodnie, i popędził na dół. Ja zaś powlekłam się za nim. Stanęliśmy na schodach. Naszym oczom ukazał się następujący widok: wszystkie meble z salonu poustawiane były pod ścianami, na środku wzdłuż linii ułożone były książki i gazety, to, co najbardziej rzuciło się nam w oczy to rozbite drzwi prowadzące na taras.
-Co wy wyprawiacie?! -wrzasnęłam, gdy zobaczyłam pokaleczonego Xaviera.
-Tylko się nie denerwuj... -zaraz za nim ukazał się Tom, Nathan i Jay.
-Co się tu stało? - z góry zeszła Amy i Siva.
-Bo my... no, bo dzisiaj pada deszcz i chcieliśmy... to znaczy... -Xavier wymachiwał swoją rakietą, która była rozwalona.
-Wymyśliliśmy, że zagramy w tenisa. Młody miał dwie rakiety, więc urządziliśmy mały meczyk. No i tak się jakoś... no dobra. Przegrywałem no i w końcu zamachnąłem się i … tadam. -Tom wskazał na rozbite szyby.
-Czy wy kompletnie zgłupieliście?! -wrzasnęłam. Czułam jak moje tętno przyspiesza. -Do cholery! Czy wy jesteście małe dzieci, że trzeba wam tłumaczyć w co się można w domu bawić?! Czym ty teraz będziesz grał!? Oryginalną rakietę szlak trafił! Nie wspomnę już o oknach! -stałam jak matka nad dwójką nieznośnych dzieciaków. -Dzwoń teraz i zamawiaj nowe okna, na już! A ty dowiedz się czy tą rakietę da się naprawić. I do sprzątania! I wy też! -wskazałam na stojących w oddali Nath'a i Jay'a.
-Claudia, bo... -Xav przyglądał się rakiecie.-Ja mam mecz jutro i … no tej rakiety nikt mi nie naprawi w ciągu 24 godzin. Samo naciąganie żyłki to 2 dni.
-Czy wy sobie ku.wa jaja ze mnie robicie?! -wrzasnęłam po polsku. -Ubieraj się, jedziemy po nową, a ty się zajmiesz oknami i tym bałaganem – powiedziałam do Tom'a. -Ja się zabiję! -dodałam i poszłam do pokoju, by się przebrać.

Po jakiejś godzinie byliśmy już w potężnym centrum sportowym.
-Która będzie dobra? -spojrzałam na wielki segment z tysiącami rakiet. -Ja się na tym kompletnie nie znam. -burknęłam pod nosem.
-W czym mogę pomóc? -obok mnie zjawił się mężczyzna w koszulce z nazwą sklepu.
-Rakietę, potrzebuję rakietę. To znaczy nie ja, tylko on. -pociągnęłam brata za rękę, stawiając go przed sprzedawcą.
-Xavier! Co ty tu robisz? -mężczyzna przywitał się z moim bratem.
-Rozwaliłem sprzęt, szukam nowego.
-Wy się znacie? -spojrzałam na nich.
-To Lee, jest 3. w rankingu OpenAge. -Xav wyjaśnił mi, a ja i tak nie wiedziałam o jakie zestawienie chodzi.
-I dorabia sobie w sklepie sportowym... -powiedziałam pod nosem.
-A skądże, po prostu biorę udział w akcji i pomagam w doborze rakiet przez kilka dni. -Lee uśmiechnął się do mnie. Był wysokim brunetem o niebieskich oczach. Koszulka podkreślała jego dobrze zbudowaną sylwetkę.
-Dobra, bierz jakąś rakietę i się zmywamy. -rzuciłam do Xaviera. Lee i Xav zniknęli gdzieś pomiędzy półkami na kilka minut. Po chwili brat wrócił do mnie ze sprzętem, szczelnie zamkniętym w nowiutkiej torbie.
-Mam. -powiedział na mój widok.
-Chociaż wytrzyma jutrzejszy mecz?- zapytałam dla pewności.
-To najnowszy model, który testował Roger Federer. Wytrzymała, doskonała, lekka, ale wystarczająco ciężka, z fenomenalną rączką i dynamiką. -cokolwiek, by to nie znaczyło, chyba ten przeuroczy gościu chciał powiedzieć, że to najlepsza rakieta z całego sklepu, a z pewnością jedna z najlepszych na świecie, na którą właśnie naciągnął mnie mój rodzony brat! Nie pomyliłam się, gdy przy kasie usłyszałam cenę, ale to pominę.
___________________________________
Już wracam. Już ! 
2 dni temu wróciłam z Włoch, po drodze zawitałam do Berlina i teraz już jestem ;) 
Następny rozdział już za kilka dni ;) A teraz...
PISAĆ KOMCIE !