Witam Was na moim blogu
- niegdyś - story-the-wanted.blogspot.com !
W archiwum znajdziecie opowiadanie o The Wanted (rozdziały 1-59).
Zapraszam do czytania i komentowania!
Claudia Xyz

piątek, 27 grudnia 2013

Rozdział 4

W firmie od samego rana panował wielki chaos. Mnóstwo spraw do załatwienia, telefonów i ogólnie rzecz ujmując wszyscy chcieli skomplikować mi życie. Biegałam po całym 8 piętrze od księgowej do sekretarki wstępując po drodze do działu PR. Tego dnia nawet nie przysługiwała mi przerwa na lunch. Był nawet taki moment, gdy wydawało mi się, że pracy w ogóle mi nie ubywa i będę musiała przenocować w agencji, by podołać wszystkiemu.
-Pełne sprawozdanie ze wszystkimi poprawkami. -położyłam gruby plik papierów na biurku Bet.
-A egzemplarz dla prezesa i księgowej? -spojrzała na mnie jakby czekała na moje potknięcie.
-Już na biurku. -opadłam bezsilnie na krzesło i wygodnie się w nim usadowiłam. Szefowa przyglądała mi się bacznie. -Coś się stało? -otworzyłam szerzej oczy.
-Może ty mi powiedz. -blondynka oparła się o swój wygodny, skórzany fotel.
-Błagam, jeżeli to nic związanego z pracą to daruj mi, proszę. -wsparłam głowę na ręce i wbiłam wzrok w podłogę. Byłam tak zmęczona, że oczy same mi się zamykały.
-Chodź, odwiozę cię do domu.
-Przejdę się... -wymamrotałam.
-Daj spokój. Jadę akurat do... no w tamtą stronę, co mi szkodzi. -zabrała torebkę i wyszła z gabinetu, a ja powlokłam się za nią. Po kilkunastu minutach byłyśmy już pod moim mieszkaniem.
-Może wejdziesz? -zaproponowałam tylko z czystej grzeczności, jednak nie miałam ochoty nikogo widzieć, z nikim rozmawiać, marzyłam wyłącznie o łóżku i poduszce.
-Nie, innym razem. -Bet spojrzała na wyświetlacz telefonu. -Jutro przyjdź później do pracy, odeśpij dzisiejszy dzień i zjedz coś.
-Mam pustą lodówkę... zakupy! -oprzytomniałam, uderzyłam ręką w czoło i zaczęłam szukać w torbie
portfela z listą długą na kilometr. -Zapomniałam. Nie mam nawet masła. -jęknęłam na myśl, że będę musiała jeszcze biegać pomiędzy sklepowymi półkami, a następnie ciągnąć za sobą kilka reklamówek z produktami do domu. -Chyba sobie kucharkę zatrudnię co będzie mi pichciła i robiła zakupy.
-Taki przystojny kucharzyk w samym fartuszku gotujący pyszny krem z dyni... -Betti oparła się o samochód i spojrzała w niebo.
-Nie ma tak dobrze! Do sklepu, a potem do garów. -powiedziałam poirytowana długością listy. Przez chwilę zastanawiałam się czy aby na pewno potrzebne jest mi to wszystko.
-Dobry wieczór. -usłyszałam dobrze już mi znany męski głos.
-Cześć. -spojrzałam na szatyna, który nieco zmęczony podbiegł do nas w czarno czerwonym dresie z butelką wody w ręce. -A, to jest Betti, moja szefowa, Bet to jest Damond. -przedstawiłam ich sobie, a blondynka mało co nie pożarła wzrokiem chłopaka.
-Jogging? -spytała uważnie przyglądając się każdemu mężczyźnie.
-Tak, kilka razy w tygodniu i człowiek czuje się jak nowo narodzony. -odkręcił butelkę i przyłożył ją do ust. -Też biegasz?
-Nie, wolę rowerek i pilates. -Bet przeczesała włosy palcami uśmiechając się przy tym tak, że gdyby tylko odrobinę pociągały mnie dziewczyny już bym jej uległa. -Może dla odmiany wybierzesz się kiedyś na siłownię?
-Z przyjemnością, ale póki jest pogoda zostanę przy bieganiu. -Damond uśmiechnął się i poprawił kaptur przy bluzie. Miałam dosyć patrzenia na ich „słodzenie” i „spijanie sobie z dziubków”. Bolały mnie nogi, plecy w sumie co mnie nie bolało?!
-Ja spadam, do jutra Bet. -skierowałam się na schody i weszłam do budynku. Po chwili obok mnie pojawił się Damond.
-Fajna ta twoja szefowa. -powiedział, gdy ja siłowałam się z zamkiem, który widocznie się na mnie obraził tego wieczora.
-Nie musiałeś jej od razu podrywać. -powiedziałam wciąż szarpiąc kluczem w dziurce.
-Sama zaczęła flirtować, ja tylko chciałem być miły. -odsunął mnie od drzwi i sam sprawnie je otworzył. -Proszę... -przepuścił mnie w drzwiach. Od razu weszłam do sypialni i bez żadnego przebierania, rozbierania, położyłam się na łóżko. Miałam dosyć tego piekielnego dnia. -To ja coś zamówię do jedzenia i skoczę po zakupy. - chłopak zamknął lodówkę, w której nawet światło nie chciało świecić, a ja w tym czasie zasnęłam.

Obudziłam się dosyć wcześnie, jak nigdy czułam się wyspana i wypoczęta. Betti pozwoliła mi się „spóźnić” tego dnia do pracy, więc z czystym sumieniem mogłam wyleżeć się w ciepłym łóżeczku. Spacerkiem udałam się do biznesowej dzielnicy, w której czuć było zapach świeżo parzonej kawy. Sama zdecydowałam się na wstąpienie do jednej z urokliwych knajpek i zamówiłam białą kawę na wynos. Usiadłam przy stoliku na dworze i spoglądałam na słońce, które tego dnia było łaskawe dla wszystkich mieszkańców Londynu. Do stolika naprzeciwko mnie usiadł jakiś wysoki, przystojny brunet. Nasze spojrzenia spotkały się, uśmiechnął się, odłożył torbę z laptopem na krzesło, a sam usiadł naprzeciw mnie. Przymknęłam oczy i spojrzałam w słońce.
Od zawsze marzyłam o idealnym facecie, który byłby dla mnie wsparciem, podporą, osobą, z którą mogłabym dzielić każdy dzień, wzloty i upadki, płacz i śmiech. Nigdy nie wiedziałam i wciąż nie wiem, dlaczego nie potrafię znaleźć sobie chłopaka tak, jak inne moje koleżanki. Moja mama cały czas twierdziła, że to przez mój wygląd, a w szczególności przez moją wagę. Jednak przed studniówką zrzuciłam sporo zbędnych kilogramów. Faktem jest, że wtedy kilku chłopaków chciało koniecznie iść ze mną ten wyjątkowy bal, jednak ja nie chciałam ich znać, bo wiedziałam, że dla nich liczy się tylko wygląd, a nie charakter, osobowość. Mimo to nie udało mi się jeszcze znaleźć tej drugiej połówki, może za bardzo tego chcę, może za bardzo szukam, rozglądam się, może jestem ślepa, może najciemniej jest pod latarnią, ale którą latarnią? Jestem osobą z natury bardzo zorganizowaną, uporządkowaną, umiem zarządzać i przekonywać rzesze ludzi, mam silną osobowość. Kiedyś ktoś powiedział mi, że faceci właśnie boją się takich dziewczyn jak ja, które nie okazują słabości, są silne, potrafią zjednać sobie wielu ludzi, być w centrum, panować nad własnym życiem, że dla takich jak ja potrzeba kogoś z silnym ramieniem, jeszcze silniejszą psychiką, który będzie mnie wspierał, a (rzekomo) takich mężczyzn jest nie wielu. Większość z nich woli dziewczyny, które są delikatne, kruche, nie wiele wysiłku będzie potrzeba, by je utrzymać przy sobie i zadbać o nie. Stwierdziłam, że może warto byłoby się zmienić, ale po co? Po co udawać przed kimś, kogoś kim zupełnie nie jesteśmy? To, że mam silną osobowość nie oznacza, że nie płaczę, że nie potrzebuję wsparcia i wtulenia się w drugą osobę. Rzadko kiedy okazuję swój smutek, łzy, nawet gdy moje serce płacze, umiera z bólu, potrafię pójść między ludzi i sypać żartami na prawo i lewo, śmiać się i dyskutować, a zmartwienia trzymam w głębi siebie. Czy to oznacza, że będę na zawsze sama?
Zerknęłam na chłopaka, który pił już zamówioną wcześniej kawę i czytał jakiś męski magazyn o samochodach i ubraniach. Zastanawiałam się, czy tak może wyglądać mój przyszły partner, czy może być aż tak przystojny, ubierać się z takim gustem, codziennie układać włosy na piankę i zakładać markowy zegarek. Może mój będzie zupełnie inny? Codziennie będzie przywdziewał jeansy z lat młodości, w które cudem będzie się mieścił, na grzbiet będzie zakładał koszulkę polo, a cały poranek zacznie od papierosa i przeglądu gazety z wyszczególnieniem rubryki sport. Wzięłam łyk białego napoju i zerknęłam na zegarek, na moim nadgarstku. Dochodziła 10. Spojrzałam na ulice, które wcale nie pustoszały, wciąż ludzie gonili do swoich miejsc pracy obładowani stertami papierów, segregatorów i teczek, ale gdzieś pomiędzy tym wszystkim znajdował się kubek kawy, która miała sprawić, by ten dzień, ten poranek był piękniejszy, pełen siły i wigoru. Chyba trzeba było wejść do apteki i kupić zgrzewkę witamin, a nie raczyć się używkami od samego rana. Jeszcze raz spojrzałam na przyczynę moich rozmyślań, tajemniczy i nieznany mi mężczyzna wciąż siedział na swoim miejscu, wciąż czytał gazetę i wciąż nie wiedział, że zamieszał w mojej głowie w ten piękny, cudowny poranek. Zabrałam swoje rzeczy i wolnym krokiem udałam się do firmy, gdzie wszyscy już pracowali na pełnych obrotach. Uśmiechnęłam się pod nosem. Byłam w 100% przekonana, że żadna z tych osób, która teraz męczyła się z ksero, komputerem czy umowami nie wypiła tak wspaniałej kawy, to czyniło mnie wyjątkową, ale tylko pod tym względem, tylko w tej kwestii i niestety, tylko w mojej głowie, bo zaraz po przekroczeniu drzwi gabinetu czekały na mnie umowy i kolejne spotkania z klientami.
_______________________________
Witajcie. Wybaczcie, że nawet nie złożyłam Wam świątecznych życzeń, ale tuż przed tymi magicznymi dniami w domu panował chaos. Pakowanie, sprzątanie, sporo tego było. Cztery dni, w tym same święta, spędziłam w cudownym hotelu, gdzie "dopieszczali" nas przez te kilka dni, a wieczorem, siedząc na parapecie apartamentu ze szklanką grzanego wina, oglądaliśmy filmy. Było wspaniale! W 2-gi dzień świąt odwiedziliśmy babcię, a wieczorem rozpakowywanie. 
Jak Wam minęły święta? Dostaliście jakieś wyśnione i wymarzone prezenty? 


wtorek, 17 grudnia 2013

Rozdział 3

Okazało się, że to moja mama wydzwania do mnie od samego, bladego świtu. Musiałam z nią chwilę porozmawiać, jednak ledwo co siedziałam na łóżku. Po skończonej rozmowie udałam się pod prysznic. Tym razem był długi i ciepły jak nigdy. Owinęłam się dużym, beżowym ręcznikiem, włosy przeczesałam palcami i udałam się do kuchni, by wstawić wodę na kawę. Otworzyłam też okna, dzień zapowiadał się na bardzo gorący. Włączyłam laptopa i zaczęłam przeglądać zdjęcia z nocnego spaceru. Od razu kilka z nich nieco
ulepszyłam, wydrukowałam i przyczepiłam na ścianie w salonie. Od zawsze chciałam mieć właśnie takie miejsce w domu, gdzie mogłabym w dowolnej kolejności poprzyczepiać różne zdjęcia. Stwierdziłam, że muszę wyposażyć się w lampki, którymi będę mogła ozdobić ten fragment ściany. Usiadłam na kuchennym blacie, popijałam kawę i przyglądałam się ścianie, na której widniały również zdjęcia mojej rodzinki, znajomych i innych ludzi z Polski. Kawałek wspomnień, przeżyć, ważnych dla mnie ludzi spoglądał na mnie ze ściany mojego salonu. Od razu poczułam się lepiej. Moje rozmyślenia przerwał dzwonek do drzwi. Pobiegłam otworzyć.
-Upiekłeś coś o tej porze? -spojrzałam na Damond'a, który stał z niewielkim pudełkiem przed moimi drzwiami.
-No, można tak to powiedzieć... ja tylko byłem w cukierni za rogiem. -uśmiechnął się i bez żadnych ceregieli wszedł do kuchni, wyciągnął talerze i wyłożył na nie apetyczne rogale.
-Myślisz, że ja tego nie widzę. -powiedziałam do niego, gdy ten co chwila zerkał na mnie i uśmiechał się pod nosem. Było tak gorąco, że nie miałam ochoty zakładać ubrań, które i tak za chwilę byłyby mokre, więc paradowałam w ręczniku. Damond tym razem miał na sobie białe, materiałowe shorty i blado – różową koszulę, a do tego białe mokasyny, wyglądał bardzo szarmancko. Siedzieliśmy więc tak we dwoje, on ubrany jak normalny człowiek, a ja tylko owinieta zwilżonym ręcznikiem (gdyby tylko moja mama się o tym dowiedziała!), pijąc kawę i zajadając się świeżymi wypiekami, przyglądaliśmy się tak sobie nawzajem. Oboje uśmiechaliśmy się pod nosem, a w naszych głowach rodziły się niewyobrażalne sytuacje. Za każdym razem gdy na niego patrzyłam, rozbierałam go z tych eleganckich ubrań i usiłowałam przypomnieć sobie jego klatę, gdy tańczył w salonie kilka dni temu. Patrząc na jego minę, też coś kombinował, był skupiony, jednak na jego twarzy co chwila pojawiał się uśmiech. W niektórych momentach byłam przerażona, w mojej głowie pojawiała się chwila zastanowienia, przecież znam go dopiero jeden dzień! Jednak po chwili uświadamiałam sobie, że tylko raz się żyje, carpe diem, raz kozie śmierć, a co! Damond wypił kawę i odstawił kubek do zlewu. Zatrzymał się obok mnie. Czułam na sobie jego oddech, wzrok, po moim ciele przeszły ciarki. Myślałam, że za chwilę eksploduję! Czekałam na jego ruch, na jego gest, słowo...
-Wieczorem robię spaghetti, wpadniesz? -powiedział, zabierając portfel i kluczyki z blatu.
-Z miłą chęcią. -oderwałam usta od kubka. Wyszedł. Cała byłam roztrzęsiona, nie mogłam zebrać myśli, skupić się. Włożyłam na siebie sportową koszulkę i spodnie, włosy podwiązałam bandamką i zabrałam się za sprzątanie. To nic, że była niedziela, ale w mieszkaniu obok też słyszałam dźwięk odkurzacza.
Zbliżało się południe, gdy udało mi się doprowadzić mieszkanie do normalnego stanu. Przy okazji zrobiłam niewielkie przemeblowanie i w 100% poczułam, że jest to tylko moje gniazdko. Po południu zadzwoniła do mnie Bet z zapytaniem czy udało mi się samodzielnie przeżyć drugą dobę w tym zwariowanym mieście. Przez kilka dobrych godzin plotkowałyśmy o Damond'zie. Blondynka stwierdziła, że musi go koniecznie poznać, a w szczególności zobaczyć jak tańczy. Z trudem przyszło nam się rozłączyć, jednak zwyciężył argument, że muszę wybrać jakiś strój na wieczór. Udałam się na szybki prysznic i stanęłam przed szafą. Nie zbyt lubiłam sukienki i spódnice, więc nie miałam ich zbyt wiele, a nawet jeśli były to w starej formie, sprzed kilku lat. Dałam sobie spokój i postawiłam na ubrania, w których byłam sobą. Tym razem padło na cienkie, brązowe spodnie 7/8 i koszulkę z rękawem ¾ w beżowym kolorze. Włożyłam balerinki, wyprostowałam włosy, makijaż i byłam gotowa. Miałam już wychodzić, gdy w mojej głowie pojawiły się dziwne wątpliwości. Nie poznawałam sama siebie. Dziewczyna, która od zawsze stroniła od imprez, na własną studniówkę wymigiwała się, by nie pójść (jednak pod groźbą mamy musiałam pójść), nigdy nie związała się z żadnym chłopakiem na dłuższy i poważniejszy związek, a tym bardziej do sex'u nie było jej spieszno, teraz leciała jak na skrzydłach do obcego faceta, który wygląda jak bóg, a na dodatek ma idealny charakter. Nie, otrząsnęłam się i stwierdziłam, że kto nie ryzykuje ten nic nie zyskuje. W końcu jedna, no dobra, dwie kolacje do niczego nie zobowiązują, stracić nie mogę wiele, a zyskać... to się jeszcze okaże.
Do jego drzwi trafiłam bez problemu. Zapukałam i po chwili zobaczyłam sąsiada z fartuszkiem na szyi i wielką, drewnianą chochlą w sosie pomidorowym, którą trzymał w ręce.
-O, widzę, że praca wre. -uśmiechnęłam się i wyciągnęłam z torebki butelkę szampana i pudełko truskawek.
-Szykuje się prawdziwa uczta. Makaron będzie za... -podszedł do garnka i spróbował jedną nitkę. -4 minuty.
-No nie wiem czy wytrzymam. Nawet nie miałam czasu, by zjeść obiad. -usiadłam na stołku przy wyspie i przyglądałam się chłopakowi.
-W takim razie zaczynam się bać o własne życie.
-Dlaczego?
-No, jeszcze mnie zjesz na przystawkę. -puścił do mnie oczko, a ja kompletnie nie wiedziałam o co mu chodzi.
-To ci nie grozi. Wyglądasz na bardzo... -wkopałam się! Czemu ja zawsze palnę tak coś bez zastanowienia?! Czemu?! Damond spojrzał na mnie i uniósł brwi, oczekując na dokończenie mojej myśli, ale w mojej głowie zapanowała pustka. Co bym nie powiedziała to i tak było skazane na moją porażkę. -na bardzo słodkiego, nie chciałabym się zasłodzić przed daniem głównym.
-W takim razie pójdę na deser. -poprawił włosy, a ja z tych nerwów zaczęłam się śmiać. Bardzo zręcznie poradził sobie z odcedzeniem makaronu, nałożył sos, mięso i dla dekoracji starł odrobinę parmezanu, a z doniczki, stojącej na parapecie, urwał świeże listki bazylii.
-Podano do stołu! -usiadł naprzeciwko mnie i z zadowoleniem przyglądał się daniu na talerzu. Smakołyki znikały z talerzy w bardzo szybkim tempie. Wszystko było tak dobre, że szkoda nam było tracić czas na rozmowę, delektowaliśmy się w ciszy na każdym smaku i aromacie dania.
-Mam trochę filmów, ale wszystkie to horror'y. Co wybierasz? -podał mi wielką stertę opakowań.
-Horror'y... -powiedziałam pod nosem. Boję się tych wszystkich scen, w których muzyka zaczyna dobijać do naszych uszu, główny bohater nerwowo oddycha i rozgląda się aż nagle za jego plecami pojawia się tajemnicza postać. To nie mogło się tak skończyć, nie!
-Boisz się takich filmów? -spytał, gdy już wybrałam płytkę, z której opisu wynikało, że nie będzie aż tak straszny.
-Ależ skąd! Przecież to wszystko to fikcja... reżyserska fikcja! -połknęłam całą truskawkę, a w duchu modliłam się, by stało się coś, co przeszkodzi nam w oglądaniu tego filmu. Niestety, moje modły nie powiodły się, film się zaczął, a ja dygałam się już na obsadzie filmu. Minuty mijały, ja sama nakręcałam się jeszcze bardziej. Tak o to po niecałych 20 minutach siedziałam cała roztrzęsiona i właśnie nadeszła moja „ukochana” scena. Bohaterka wybiegła z domu w samej piżamie na bosaka, w lesie tuż przed nią dostrzegła światła i zdaje jej się, że coś widzi, nagle, ktoś chwyta ją za ramię i... zgasło światło. Cała dzielnica pogrążyła się w egipskich ciemnościach.
-No to się naoglądaliśmy. -Damond wstał i udał się po coś, czym moglibyśmy oświetlić salon.-Mam tylko jedną, małą, zapachową świeczkę. -zapalił ją i postawił na szklanym stoliku przed kanapą.
-Jasno... nie ma co. -wydukałam.
-W sumie to dobrze, że tak się stało, bo jeszcze minuta i byś padła ze strachu przed tym telewizorem. -zaczął się śmiać jak opętany. -Żebyś zobaczyła swoją minę!
-Czy normalny człowiek jest w stanie się nie bać czegoś takiego?! - oburzona odwróciłam się od niego i wtuliłam twarz w poduszkę. Wokół panowała przeraźliwa cisza. Słychać było cykanie zegara i kapanie wody z niedokręconego kranu, i oczywiście śmiech tego palanta, który układał się ze śmiechu na podłodze. Postanowiłam przemilczeć tą sprawę. Nagle chłopak zamilkł. Nie widziałam go w blasku ognia.
-Co ty kombinujesz? -wyprostowałam się i zaczęłam nerwowo rozglądać, niestety było tak ciemno, że nie widziałam nawet swojej dłoni wyciągniętej przed siebie. -Zabiję cię jak mnie wystraszysz! -wrzasnęłam, gdy usłyszałam szmer w kuchni. Moje serce mało mi nie wyskoczyło i plackiem nie spadło na podłogę. Nagle do moich uszu dobiegł dźwięk sztućców. Jezu, a jeśli on mnie teraz zabije?! Na jaką cholerę ja tutaj przychodziłam?! Matko jedyna! Ratunku! Wpadłam w nieopisaną panikę, jeszcze nigdy nie czułam się tak przerażona. Nie znałam jego mieszkania, nie wiedziałam dokładnie, w którą stronę znajduję się wyjście i gdzie on może być. Już miałam się zerwać i rzucić na oślep przed siebie, gdy...
-Mam pyszny serniczek, skusisz się? -w świetle świeczki dostrzegłam widelec, który spoczywał na talerzyku obok apetycznego ciasta. -Wszystko w porządku? -przysunął się do mnie i spojrzał mi prosto w oczy.
-Jasne. Uwielbiam sernik. -wzięłam talerz i wpakowałam do buzi od razu połowę kawałka, który przez długi czas przeżuwałam. Chciałam zapomnieć o wcześniejszej sytuacji. Na całe szczęście koło północy światło powróciło. Zdecydowałam się jednak, że pora wracać do domu. Damond zapakował mi kawałek ciasta i udałam się do swojego mieszkania.


-I-dio-tka! -wrzasnęłam, gdy tylko weszłam do domu. Jak można być tak beznadziejnym jak ja?! Mogłam przeżyć tej nocy najwspanialszy sex z boskim Damond'em, a ja wystraszyłam się horror'u i ciemności! Takiej kretynki jak ja to już chyba nie ma na świecie!
___________________________________
Mam wielką siłę w sobie, mam nareszcie cel w życiu. Znów czuję się nie zniszczalna, nie pokonana. Wiem, że mogę teraz osiągnąć wszystko. Chwilo trwaj! Tak silna, tak pewna siebie, tak niezależna i odważna. Błagam! Niech to wiecznie trwa.
Nareszcie odcięłam się od mojego dawnego życia. Moja przeszłość już nie wystaje pod moimi drzwiami, nie dzwoni, nie pisze - zrozumiał, że to koniec, definitywny. Własnie teraz wiem, że sama sobie poradzę, a w chwili zwątpienia poszukam wsparcia u rodziców, przyjaciół. Facet? Nie, dziękuję. 
Agencje złożyły mi konkurencyjne oferty, czekamy. Kariera (niepewna) czy szkoła? Jedno i drugie? Zobaczymy. 
Stwierdzam fakt. Wiem czego chcę, nikt mi tego nie zabierze. 
Podoba się rozdział ?   

poniedziałek, 9 grudnia 2013

Rozdział 2

Dni mijały jak szalone w wirze pracy i organizacji kolejnych przedsięwzięć. Betti okazała się wspaniałą szefową, która dawała mi wiele możliwości. Jak sama stwierdziła, poznała się na mnie i wie, że może mi zaufać i powierzać mi zdecydowanie więcej obowiązków. Szybko wdrążyłam się we wszystko, nawet język nie był dla mnie większą przeszkodą, bo już po kilku dniach ciągłego rozmawiania w tym języku czułam się, jakbym posługiwała się nim od urodzenia. Sama siebie zaskakiwałam, gdy bezwiednie puszczałam jakieś zwroty, które wydawały mi się obce, jednak teraz, w chwili praktyki przywoływałam je bez większego problemu. Polubiłam oglądanie brytyjskich produkcji wieczorami w telewizji i zaczęły mnie nawet śmieszyć niektóre ich żarty. Czułam się dobrze w tym miejscu, z tymi ludźmi, których spotykałam, jednak wciąż czekałam na więcej.

Nareszcie nastał piątek. Wracałam spacerkiem do domu. Nic mnie nie obchodziło, nigdzie mi się nie spieszyło. Zaglądałam w sklepowe gabloty i przyglądałam się ciekawym ekspozycjom. Właśnie wchodziłam na schody do kamienicy, gdy poczułam lekkie szturchnięcie.
-Przepraszam panią. -usłyszałam męski głos. Odwróciłam się i zobaczyłam mężczyznę w jeansach i koszuli
.
-Nic się nie stało. -uśmiechnęłam się i wyciągnęłam klucze od drzwi. Tajemniczy przechodzień przeszedł na drugą stronę, a ja pobiegłam do mieszkania. Wstawiłam wodę w czajniku na herbatę, która bardzo mi posmakowała. Piłam ją każdego dnia w dużych ilościach. Nie mogłam przestać delektować się jej smakiem i aromatem. Kolejny wieczór spędziłam na balkonie, owinięta kocem, spoglądałam na rozświetlone budynki, które widać było jak na dłoni. Rozmyślałam tak nad wszystkim, a czas nie ubłagalnie leciał i za każdym razem mnie zaskakiwał. W końcu przyzwyczaiłam się do oglądania wschodu słońca tuż przed zaśnięciem. To dawało mi ogromne poczucie wolności i niezależności, chociaż nigdy nie czułam się uwięziona gdziekolwiek czy z kimkolwiek.
Sobota była dla mnie dniem wolnym, dlatego też postanowiłam wybrać się na zakupy i trochę zorientować się gdzie, co jest. Okazało się, że moje gniazdko jest uwite w centrum sklepów, sklepików, marketów i butików. Zaledwie 3 przecznice dzieliły mnie od ekskluzywnej dzielnicy showroom'ów projektantów, a tylko 5 od wyjścia na brzeg rzeki. Nawet udało mi się trafić do sklepu z polską żywnością, co prawda mogłabym się posprzeczać nad „polskością” co niektórych produktów, jednak na typowego schabowego z mizerią czy bigos można było się tam wyposażyć w potrzebne składniki. Największa galeria handlowa zrobiła na mnie ogromne wrażenie, jednak masa ubrań i ludzi nie sprawiała warunków odpowiednich do zakupów. Zdecydowałam, że ubrania będę kupowała w butikach czy outlet'ach na przedmieściu. Miałam tyle zakupów, że postanowiłam taksówką wrócić do domu. Ich styl i klasa były niesamowite. Nowoczesne miasto, nowocześni ludzie, nowinki technologiczne na każdym kroku, a w tych samochodach nawet nie ma porządnej klimatyzacji! Mimo to byłam zafascynowana przejażdżką, która nie była wcale droga. Wysiadłam z tego magicznego środka transportu i udałam się w stronę kamienicy.
Znów ktoś we mnie wpadł, jednak skutkiem tego było upuszczenie przeze mnie kilku torebek.
-Przepraszam panią bar...- mężczyzna schylił się po reklamówki -Kto, by uwierzył. To już drugi raz wpadam na panią. -uśmiechnął się i podał mi reklamówki. -To chyba przeznaczenie.
-Po prostu musi pan się bardziej rozglądać. -uśmiechnęłam się i skierowałam na schody.
-Eh, co za dżentelmen ze mnie. Może pomogę? -stanął obok mnie i wyciągnął rękę po torby.
-Nie trzeba, poradzę sobie. Ale dziękuję. -pchnęłam drzwi i weszłam do środka. Miałam dziwne wrażenie, że już gdzieś tego mężczyznę widziałam, jednak nie mogłam sobie uświadomić gdzie.
Popołudnie spędziłam przygotowując kurczaka ze szpinakiem. Nawet przez chwilę poczułam się jak prawdziwy MasterChef. Gdy kurczak już siedział w piekarniku, a po domu rozchodził się wspaniały aromat, otworzyłam butelkę czerwonego wina i nalałam odrobinę do kieliszka. Stanęłam przy oknie i spojrzałam na spieszących się gdzieś przechodniów. Delikatny wiatr leciutko poruszał firanką i jednocześnie moją niespiętą grzywką. Usłyszałam muzykę i spojrzałam na kamienicę naprzeciwko, w okno, w którym kilka dni temu mój sąsiad dawał popis swoich tanecznych umiejętności. To właśnie stamtąd dobiegała ta głośna, ekspresyjna muzyka. Tym razem mężczyzna nie tańczył tylko, najwidoczniej, coś gotował, bo zawzięcie kroił coś na kuchennym blacie.
-Mam nadzieję, że już w panią nigdy nie wpadnę. -już miałam się odwrócić, by zobaczyć do piekarnika, gdy usłyszałam czyjś głos. Wychyliłam się przez okno do przystojnego mężczyzny, który z marchewką w ręce wyglądał przez okno.
-To się jeszcze okaże. -odpowiedziałam przyglądając się mu.
-Chociaż wpadanie na piękne kobiety jest w sumie przyjemne. -ugryzł marchewkę i pomachał mi. Zaczęłam się śmiać. Słodko wyglądał w potarganych włosach, porozciąganej koszulce i na dodatek z marchewką w ręce. -Damond.
-Claudia. -odpowiedziałam i udałam się do piekarnika, by przyjrzeć się wspaniałemu kurczakowi. Dopiero w tym momencie zaczęłam się zastanawiać kto to wszystko zje. Przecież sama będę go jadła dobry tydzień. Jednak zapach szpinaku i odrobiny wina pobudził mój apetyt. Po jakiejś godzinie wszystko było gotowe. Z każdą minutą czułam się co raz bardziej głodna. W końcu danie spoczęło na wielkim półmisku i zasiadłam do stołu.
-Kogo tam niesie? -usłyszałam pukanie do drzwi. Może to Betti z porcją papierków dla mnie, albo po prostu wpadła zobaczyć co u mnie słychać. Szczerze powiedziawszy miałam wielką ochotę zobaczyć jej blond włosy, które zawsze były starannie wymodelowane. Otworzyłam drzwi, przygotowana na widok mojej szefowej, jednak przystojny szatyn ubrany w czarne spodnie i koszulę w kratę w ogóle nie przypominał Bet. Byłam nieco zdziwiona i przez chwilę stałam przyglądając mu się.
-Yy... chciałem przywitać nową sąsiadkę. -powiedział nieco speszony. -Przyniosłem ciasto marchewkowe. -wskazał na niewielką brytfankę, którą trzymał w ręce.
-Wchodź. -powiedziałam rozbawiona całą tą sytuacją. Przed moimi oczami pojawił się widok chłopaka, który jeszcze godzinę temu siedział z marchewką w oknie, być może właśnie to samo warzywo spoczęło w tym smakowitym cieście.
-O, widzę, że wpadłem w idealnym momencie. -postawił ciasto na stole obok mojego kurczaka, który aż prosił się o pokrojenie.
-Faktycznie, potrzeba męskiej ręki do walki z tym kurakiem. -podałam mu nożyce, a on sprawnie podzielił mięso. Usiedliśmy na balkonie, który rozświetlały niewielkie lampiony.
-Czym się zajmujesz oprócz pieczenia ciast i wpadania na bezbronne dziewczyny?
-Jak już wiesz jestem Damond, stary ze mnie 24-letni kapeć. Oprócz pieczenia i wpadania w piękne dziewczyny, pracuję w wytwórni muzycznej, a z wykształcenia jestem grafikiem komputerowym. Moim hobby jest pieczenie ciast, wpadanie na piękne kobiety, wpraszanie się na kolacje do pięknych pań, muzyka i...
-Taniec. -powiedziałam pod nosem, przypominając sobie jego „występ” w szlafroku, przez który moje sny tej nocy były bardzo nie grzeczne.
-Widziałaś... -jęknął. Zaczerwienił się.
-Te okna takie duże...-co mu miałam powiedzieć, że ma boskie ciało?! Do tego tematu już nie powróciliśmy tego wieczora. Damond okazał się bardzo towarzyskim i humorystycznym chłopakiem. Mieliśmy dużo tematów do rozmów. Rozmawialiśmy i żartowaliśmy do samej nocy przy marchewkowym cieście.
-Zwiedzałaś już Londyn?
-Nie miałam na to czasu. Przydałby się jakiś dobry przewodnik czy książka...
-Tadam!
-Co, tadam?
-Eh... moja autoprezentacja poszła na marne. Tadam, to ja, dobry przewodnik. -założył ręce na biodra i uśmiechnął tak szeroko, że (jak to mawia mój tata) jakby nie miał uszu, to by się naokoło głowy śmiał.
-Aaa. -przeciągnęłam.
-Nie aaa, tylko wkładaj wygodne buciki i lecimy. -pociągnął mnie w stronę drzwi. Włożyłam pierwsze napotkane na mojej drodze adidasy i już po kilku minutach byliśmy przed kamienicą. Udaliśmy się nad rzekę, wzdłuż, której spacerowaliśmy przez wiele godzin. Widoki były niesamowite. Oświetlone miasto było cudowne. Z torby wyciągnęłam aparat i co chwilę zatrzymywałam się, by uchwycić jakiś ciekawy kadr. Damond co chwilę opowiadał mi o różnych ciekawostkach o mieście, mieszkańcach i obyczajach. W końcu i on sam stał się ciekawym obiektem fotografowania, okazał się bardzo fotogeniczny i nie mogłam napatrzeć się na niego na matrycy lustrzanki. Nasza włóczęga po całej okolicy trwała kilka dobrych godzin. Całe miasto już zasnęło, tylko gdzieniegdzie słychać było muzykę dochodzącą z klubów i młodych ludzi bawiących się na ulicach. Wróciliśmy na naszą dzielnicę koło 4 nad ranem. Gdy tylko weszłam do domu padłam na łóżko tak, jak stałam. Sen przyszedł szybko i niespodziewanie. Obudził mnie dopiero dzwoniący telefon, który wygrywał głupią melodyjkę w mojej torbie.  

sobota, 30 listopada 2013

Nowe opowiadanie - Dziewczyna z prowincji - Rozdział 1

Nareszcie moje marzenia się spełniają, nareszcie! Samolot wzbił się już w powietrze i opuszczam stolicę naszego pięknego kraju i oczekuję nowego, nieznanego mi lądu. Godziny mijają tak szybko, jak woda upływa w niejednym górskim potoku. Gdzieś pomiędzy chmurami widzę zabudowania i...już jesteśmy na miejscu. Moje wymarzone życie zaczyna się właśnie w tym miejscu, w chwili posadzenia wielkiej maszyny na płycie lotniska. Tak, mam zaledwie 19 lat, jestem świeżo upieczoną maturzystką i wcale nie czekam na wynik z uczelni, wzięłam sprawy w swoje ręce i właśnie w tym momencie wypatruję w tłumie ludzi kogoś z agencji menadżerów, w której mam podjąć pracę na stanowisku asystentki. Na chwilę zatrzymałam się, by wsłuchać się w wielo narodowy tłum ludzi, który mówił jednym językiem – angielskim, pierwsze wrażenie – ja nic nie rozumiem!, jednak chwila opanowania, seria głębokich wdechów i zaczynam sobie zdawać sprawę, że rozumiem, coś, ale jednak to już „coś”. Nagle zauważyłam kobietę,blondynkę koło 30-stki, ubraną w ołówkową spódnicę i elegancką bluzkę na ramiączkach oraz beżowe szpilki. Trzymała kartkę z napisem: „Claudia Winslet”. Przez chwilę przyglądałam się jej aż w końcu oprzytomniałam, że przecież to o mnie chodzi i automatycznie „zarzucając” uśmiech na twarz, podeszłam do niej i się przywitałam. Betti – tak jej było na imię, moja szefowa, pojechałyśmy do mieszkania, w którym miałam uwić sobie gniazdko. Okazało się to dosyć przytulne lokum blisko centrum z dwoma pokojami, salonem oraz kuchnią i jadalnią. Urządzone było w bardzo nowoczesny sposób, jednak ten styl mi odpowiadał. Od razu się rozpakowałam, a Betti przekazała mi zakres obowiązków jaki miał mnie obowiązywać już od następnego dnia. Szczerze powiedziawszy nie mogłam się już doczekać rozpoczęcia mojej pierwszej pracy w tej branży. Pierwsza noc w nowym miejscu mogę uznać za udaną, wyspałam się.

Rano zadzwonił budzik i otworzyłam oczy. Rozejrzałam się po pomieszczeniu, jasne ściany i meble wydały mi się jeszcze piękniejsze niż wczoraj. Okno było lekko uchylone, więc mogłam usłyszeć jak życie budzi się na ulicach. Trąbienie samochodów, rozmowy ludzi, muzyka dobiegająca z kamienicy naprzeciwko, odgłos samochodowych silników i sygnał dźwiękowy na przejściu, wszystko to mówiło mi, że ludzie wstają tutaj jeszcze wcześniej niż ja. Zestresowana udałam się pod prysznic, szybka kąpiel dobrze mi zrobiła. Wysuszyłam i wymodelowałam moje krótkawe włosy, spięłam grzywkę, zrobiłam lekki makijaż i stanęłam przed szafą. Sama nie wiedziałam co na siebie włożyć. Przypomniałam sobie jak wczoraj na lotnisku prezentowała się Betti, jednak ona jest nieco starsza ode mnie, więc ja chyba mogę pozwolić sobie na nieco więcej luzu, chociaż... to odpowiedzialna praca, będę reprezentowała i Bet, i agencję. Znów stres powrócił. W końcu zdecydowałam się na jeansowe rurki, białą koszulkę z niebieską aplikacją oraz siwą marynarkę z niebieskimi mankietami. Do tego wybrałam balerinki, by czuć się pewnie oraz wielką torbę, w której byłam w stanie zmieścić cały „mój świat”.
Droga do firmy nie była zbyt daleka. Kilka przecznic i już stałam pod nowoczesnym budynkiem. Wedle instrukcji ochroniarza budynku, który mnie przeszukał, udałam się na 8 piętro, gdzie przywitała mnie recepcjonistka, a ta skierowała mnie do „drugich drzwi po lewej stronie”. Tam czekała już na mnie Betti z prezesem firmy, który osobiście mnie powitał i życzył owocnej pracy. Razem z kobietą od razu zabrałyśmy się do pracy. Moim pierwszym zadaniem było naniesienie kilku poprawek na umowy i uzupełnienie innych dokumentów. Godziny mijały bardzo szybko, nawet nie wiem kiedy nastało południe i wszyscy udali się na lunch.

-To jest szalone miasto. -kobieta siedziała wygodnie na wiklinowym fotelu przed restauracją i oczekiwała na zamówienie. -Tylko spójrz, tysiące ludzi, setki kultur i wiele języków. Spójrz na tych ludzi. Każdy z nich jest inny, prezentuje sobą zupełnie inny poziom, pogląd na świat, wyznawane wierzenia. Tutaj każdy dzień jest
inny. Nie możesz się nastawić na nic, bo ten świat, to otoczenie może cię zaskoczyć z minuty na minutę. - kobieta spojrzała w stronę słońca i przymknęła oczy. -Ale wiesz co, kocham to miasto. Uwielbiam tą wielką niewiadomą, tą adrenalinę, gdy mijam jakiegoś człowieka przebranego w znane marki czy takiego, który wygląda jak zlepek ubrań ze starej szafy babci. Nie wiem czemu, ale dzięki temu wszystkiemu czuję się jak bym wciąż miała te...19 lat. -spojrzała na mnie. Wyglądała jak anioł w tych słonecznych promieniach. Jej blond włosy dziś były lekko pofalowane, miała delikatny makijaż, subtelne usta, wyglądała wspaniale.
-Co taka młoda osóbka robi tutaj? Nie. Wiem. Musisz być cholernie zdeterminowana, pewna siebie i zdecydowana skoro jesteś tutaj. -teraz wbiła swój wzrok w szklankę, w której znajdował się sok ze świeżo wyciśniętych owoców. -Znam cię. -spojrzałam na nią. Nie rozumiałam jej w tym momencie. -Znam cię bardzo dobrze. Jesteś taka sama jak ja, gdy byłam w twoim wieku. Bazowałam tylko na doświadczeniu, nie ukończyłam żadnych studiów, a teraz, o ironio!, prowadzę szkolenia z zakresu public relations, dałabyś wiarę? Cieszę się, że to właśnie mi przypadł zaszczyt wprowadzenia cię w ten świat. Jeżeli jesteś równie zdecydowana i gotowa poświęcić wszystko tak jak ja kilkanaście lat temu, to osiągniesz jeszcze więcej niż ja. Już ja się o to postaram. -na naszym stoliku pojawiły się dwa talerze wypełnione przysmakami. -Eh, czuję się tak staro. Jeszcze nie dawno to ja byłam asystentką. -westchnęła i nakłuła na widelec kawałek sałaty, przyglądała się jej przez chwilę aż w końcu ją zjadła. Delektując się kolejnym kawałkiem mięsa i sałaty myślałam o tym, czy dobrze zrobiłam, wyjeżdżając tutaj, zostawiając rodzinę, znajomych w Polsce, a przede wszystkim, nie składając papierów na studia. Niby zawsze można wrócić, ale czy chcę wracać? To oznaczałoby moją przegraną, porażkę. Muszę zrobić wszystko, by tu zostać, muszę zdobyć jak najwięcej doświadczenia, by (w razie czego) w Polsce być „pożądanym towarem” na rynku pracy mimo braku jakiegoś papierku z uczelni. Po wyśmienitej uczcie wróciłyśmy do biura, tam znów poniósł mnie wir pracy i obowiązków.

Wracałam powoli i niespiesznie do domu. Po drodze wstąpiłam do sklepu, gdzie przez długi czas przemierzałam sklepowe półki i czytałam etykietki, by poznać to, co jada się w Londynie. Zrobiłam trochę zapasów do lodówki i udałam się w stronę mieszkania. Kamienica, w której się osiedliłam była dosyć stara, jednak miała nową elewację i wyglądała bardzo ciekawie. Do wielkich, drewnianych drzwi prowadziły kamienne schody, a zaraz po wejściu do środka czuć było zapach świeżych kwiatów, które stały na niewielkim stoliku przy schodach. Weszłam po schodach na górę i skierowałam się wprost do moich drzwi. Za nimi widok był mi już dobrze znany. Przygotowałam sobie małą ucztę i usiadłam przed telewizorem. Noc była dosyć ciepła. Otworzyłam okno od ulicy i usiadłam na parapecie. Wszystko spowite było ciszą i spokojem, no może nie wszystko. Mój wzrok przykuły okna jednego z mieszkań w kamienicy naprzeciwko. Tam jakiś mężczyzna „ubrany” wyłącznie w ręcznik, skakał po całym salonie, tańczył i śpiewał do szczoteczki. Zaśmiałam się i usiłowałam nie patrzeć na jego prywatny występ, jednak nie mogłam się powstrzymać. W końcu zamknęłam okno, zasłoniłam rolety i poszłam wziąć kąpiel, mimo to wciąż miałam przed oczami widok tego mężczyzny. Chociaż było na co popatrzeć. Miał krótkie, czarne włosy i świetnie zbudowaną klatę. Zanurzyłam się w wannie śmiejąc się z samej siebie. Zapowiadało się bardzo ciekawie, bardzo.


Kolejny dzień w tym obcym mi jeszcze miejscu, ale już pewniej udałam się do firmy i śmielej wjechałam na 8 piętro. Betti powiadomiła mnie, że musimy jechać do jednego z naszych klientów. Udałyśmy się do największej agencji nagraniowej w całym mieście. Na ścianach wisiały całe setki zdjęć znanych piosenkarzy i zespołów oraz ich autografy. Nie dowierzałam, że ci wszyscy ludzie szli tym samym korytarzem co ja, byli w tym samy miejscu. Weszłyśmy do jednego z pokoi nagrań, w którym kilku mężczyzn siedziało przed wielkim blatem wypełniony tysiącami przycisków i guziczków, a za szklaną ścianą śpiewała jakaś dziewczyna. W pierwszej chwili jej nie poznałam, jednak uświadomiłam sobie, że to przecież zespół, który już od kilku dobrych tygodni znajduje się na pierwszym miejscu listy przebojów w Europie i nie tylko. Nie wiedziałam jak się zachować i co mówić, jednak jak się okazało – z „gwiazdami” rozmawia się dokładnie tak samo jak z szefem czy współpracownikiem. Posypały się zadania dla mnie. Musiałam pomóc w organizacji promocji najnowszego utworu oraz zgrać terminy do nakręcenia klipu. Betti pozwoliła mi na puszczenie mojej kreatywności i zgadzała się niemal na wszystko, co zaproponowałam. Stwierdziła, że jestem lepsza niż podejrzewała. Wtedy poczułam, że to, co czułam przez tyle lat, chęć organizowania, zarządzania to jest właśnie to, co chcę robić w życiu, można, by rzec – powołanie, ale czy da się to określić po zaledwie jednym dniu pracy? Może to tylko zauroczenie do tego zawodu? Oby było chwilowe i tylko szybko się z tego otrząsnęła, bo inaczej będzie ze mną kiepsko, no chyba, że to... prawdziwe powołanie.  
__________________________________
Zaczynam od nowa, z czymś nowym. 
Jak Wam się (nie)podoba? 

środa, 27 listopada 2013

Kilka słów na zakończenie i ... początek (statystyki)

Statystyki na tę chwilę
Pierwszy wpis ukazał się na blogu 17 listopada 2012r. Od tego czasu z różną częstotliwością dodawałam kolejne wpisy, których łącznie powstało 64 z czego tylko 5 to wpisy organizacyjne.

Otrzymałam aż 21 różnych nagród za działalność, prowadzenie i moją pracę na blogu! To niesamowite!

Pod każdym rozdziałem widnieją komentarze od Was – najważniejszych osób dla tego miejsca, bo bez Was to całe przedsięwzięcie upadłoby już po pierwszy miesiącu. Szczerze powiedziawszy dużo Was tutaj było i wciąż jest.

Szczególne podziękowania dla wszystkich Członków, których uzbierało się aż 37! Bardzo dziękuję, że zechcieliście obserwować moje poczynania.

Przejdźmy więc do konkretów:

opublikowane komentarze – 543

najwięcej osób przeczytało 1 post – 571
oraz 9 post – 450

łączna liczba wyświetleń – 18 520 (bez moich wejść)
w tym z:

Polska – 16 334
Rosja – 337
Stany Zjednoczone – 315
Niemcy – 147
Ukraina – 99
Wielka Brytania – 86
Francja – 57
Szwecja – 11
Irlandia – 8
Liban – 8

Ponad 38% z Was zaglądało tutaj z przeglądarki Chrome, a 27 % z Firefox.
Natomiast najpopularniejszym systemem operacyjnym okazał się Windows – 72%, a Android to 21 %.


Kochani, bardzo dziękuję Wam za tak wiele, oglądalność, komentarze i opinie, które bardzo często dawały mi dużo do myślenia. Ta przygoda już się zakończyła, ale jak już wcześniej pisałam, lada dzień pojawi się pierwszy rozdział nowego opowiadania. Już wiem, że nie będzie tam chłopaków z TW, ale mam nadzieję, że nowe postacie się Wam spodobają.
Jak możecie zauważyć, wygląd bloga też się zmienił i za nie długi czas zmieni się adres bloga, więc nie panikujcie, gdy wyświetli się informacja o usunięciu bloga, nowy adres znajdziecie tuż pod tytułem bloga na niebieskim kolorze (będziecie mogli mnie znaleźć po wpisaniu mojego nicku w wyszukiwarce).
Do zobaczenia pod nowym rozdziałem!
Zachęcam Was do przeczytania ostatniego rozdziału i powrócenia do tych, które najbardziej Wam się spodobały!

Dziękuję!

sobota, 23 listopada 2013

59 - Koniec

Zapraszam Was do przeczytania ostatniego rozdziału opowiadania z TW. Za kilka dni pojawi się tutaj statystyka, a potem spodziewajcie się nowego wyglądu i pierwszego "odcinka" nowej opowieści z zupełnie innymi bohaterami i wątkami. 
Czytajcie i oceniajcie ! 
___________________________
Nasz miesiąc miodowy spędziliśmy podróżując po niemalże całym świecie. Zwiedziliśmy Kanadę, Brazylię, Hiszpanię, Barcelonę, Gruzję, Indie, RPA oraz Australię. Przez ten czas rzadko kontaktowaliśmy się ze znajomymi i rodziną, byliśmy tylko sami dla siebie. Wreszcie mieliśmy okazję odbić sobie zaległą noc poślubną i nacieszyć się sobą bez żadnych przeszkód. 
Po tych długich wakacjach powróciliśmy do Londynu, do ogromnego domu, w którym jak zwykle było mnóstwo ludzi. Niestety powrót do tego wspniałego miejsca to nie tylko opowiadanie wszystkim o tym, co robiliśmy, ale w moim przypadku ból głowy i mdłości. Jedyne zło jakie pozostawiły po sobie te wczasy.
-Dobrze się czujesz? -Natalia sprzątała w salonie, gdy schodziłam po schodach.
-Spoko... -powiedziałam, gdy przed oczami zrobiło mi się ciemno i omal nie spadłam na posadzkę. -Nic mi nie jest. -powtórzyłam i spojrzałam na przestraszoną siostrę. Sama zastanawiałam się nad tym, co mi jest. Wieczorem miała odbyć się kolacja z moimi rodzicami, więc musiałam doprowadzić się do porządku. Połknęłam kilka tabletek przeciwbólowych i zabrałam się za prasowanie sukienki oraz marynarki Max'a.

Na kolacji była fantastyczna atmosfera. Śmialiśmy się i rozmawialiśmy jak nigdy. Tata pogodził się z tym, że jestem już mężatką i ,ku mojemu zdziwieniu, świetnie dogadywał się z Max'em. Łezka w oku kręciła się patrząc na moją rodzinę. Moja rodzina... Znów ból głowy odezwał się, jednak zacisnęłam zęby, bo chciałam nacieszyć się tą chwilą, tym widokiem.
-Twój tata chyba mnie w miarę polubił. -Max szukał kluczyków do samochodu.
-W miarę? Jesteś jego drugim oczkiem w głowie, oczywiście zaraz po mnie. -uśmiechnęłam się pod nosem i wsiadłam do auta. Noc była ciepła i przyjemna. Postanowiliśmy pojechać za miasto, by zaczerpnąć świeżego powietrza. Zatrzymaliśmy się kilkanaście kilometrów za Londynem. Na niebie widać było łunę bijącą od rozświetlonego miasta, a tuż nad naszymi głowami rozpościerało się rozgwieżdżone niebo. Wiał delikatny wiatr, który targał końcówkami moich włosów. Staliśmy wpatrując się w światła oddalonego miasta. Nie było nam potrzeba nic więcej do szczęścia. Mieliśmy siebie i to nam wystarczało. Wróciliśmy do domu, który pogrążony był we śnie.

Z samego rana chłopcy pojechali do studia, dziewczyny pobiegły na uczelnie, a ja udałam się na zebranie zarządu w firmie. Spotkanie trwało ponad dwie godziny, jednak było warto, bo okazało się, że firma wciąż prowadzi na rynku konsultantów w całej okolicy. Ostatnio dostają co raz poważniejsze oferty, nie tylko organizowanie ślubów i jakiś rocznic, ale także wielkie koncerty czy pokazy wpadły w ich ofertę. Po południu miałam wizytę u lekarza. Ten zaś nakazał mi zrobić tysiące badań. Na całe szczęście dosyć dobrze znoszę pobieranie krwi i inne tego typu historie, więc wszystko zrobiłam od ręki, pozostało tylko poczekać na wyniki.

Po tygodniu dostałam wiadomość, że już są wszystkie badania gotowe do odebrania. Umówiłam się na wizytę i pojechałam do przychodni. Tym razem było małe opóźnienie, dlatego też musiałam chwilę poczekać przed gabinetem. Gdy już przyszła na mnie pora moje serce zaczęło szybko bić, zaczęłam się denerwować czy, aby wszystkie wyniki wyszły dobrze. Wzięłam głęboki wdech i weszłam do gabinetu.
-Dzień dobry. -powiedziałam i usiadłam na krześle. Tym razem mojemu lekarzowi towarzyszył również inny doktor. Nieco zdziwiłam się, ale wyszłam z założenia, że być może właśnie się konsultują. Obaj spojrzeli na mnie i znów zaczęli przeglądać jakieś kwity.
-Pani Claudio, nawet nie wiem jak mam to pani powiedzieć... - nieznany mi lekarz spojrzał na mnie przeszywającym wzrokiem. Struchlałam. Nie wiedziałam czego mam oczekiwać, co myśleć i robić. W moich oczach pojawił się strach.
-Musimy wykonać jeszcze kilka dodatkowych badań, aby potwierdzić nasze podejrzenia.
-Ale co panowie „podejrzewają”? -wydusiłam z siebie.
-To może być... nowotwór. -poczułam się, jakby w tym momencie ktoś ogłosił wyrok mojej śmierci. Łzy zaczęły spływać po moich policzkach, byłam cała roztrzęsiona. Nie wiedziałam co mam robić.
-Zaraz pobierzemy jeszcze krew i jutro otrzymamy wyniki. Proszę się niepokoić, to może być zwykła infekcja, którą zwalczymy antybiotykami. -gdy pielęgniarka wkuwała igłę było mi wszystko obojętne. Straciłam wszystkie siły jakie miałam w sobie. Czułam się jak roślinka, którą każdy może przestawić, gdzie tylko ze chce.
-Może niech pani zadzwoni po kogoś, aby po panią przyjechał? -doktor usiadł obok mnie.
-Tak... zaraz przyjadą...-wymamrotałam i wciąż obracałam telefon w dłoniach. Po kilkunastu minutach pojawił się Max.
-Co się stało? -kucnął przede mną i uniósł mój podbródek. Otarł łzy spływające z moich policzków. Nie byłam wstanie mu nic powiedzieć, nie potrafiłam. Z gabinetu obok wyszedł doktor. Max dowiedział się o wszystkim od niego. Nie byłam w stanie zrobić nic więcej niż wtulić się w silne ramiona męża i rozpłakać się jak bezbronne dziecko.

Siedzieliśmy pod pokojem profesora, czekając na swoją kolej. Wszystko się potwierdziło, wszystko stało się prawdą, było tak, jak podejrzewali. Po kilku dniach szpitalny oddział, łóżko, białe ściany...
Wszystkie plany i marzenia legły w gruzach. Zamiast wybierania imienia dla naszego dziecka, leżałam na najgorszym oddziale jaki tylko można sobie wyobrazić. Nie liczyło się dla mnie nic. Max był przy mnie, to było najważniejsze.
-Nowotwór piersi... złośliwy. -profesor powiedział. W przeciągu kilku tygodni odbyły się dwie operacje, a już po miesiącu rozpoczęła się intensywna chemioterapia.
-Max, błagam, nie idźmy tam... -leżałam na łóżku bez sił, by ubrać się na kolejną dawkę chemii.
-Kochanie, nie poddamy się teraz, rozumiesz?
-Przecież ja nic już nie jestem wart... zostaw mnie... odejdź... -nie byłam wstanie płakać, byłam zmęczona całą terapią i bólem jaki mi sprawiała.
-Co ty mówisz?! Nigdzie nie idę, zostaję tu z tobą i czy tego chcesz, czy nie, będę z tobą. -zdenerwowany złapał mnie za ramiona i posadził na łóżku. - Ty masz żyć! Rozumiesz?!
-Max, ale... ja ci już nic nie jestem w stanie dać. -wymamrotałam. Wiedział o czym mówię. Nowotwór wykluczał powiększenie naszej rodziny.
-Najważniejsze, że mam ciebie. -włożył mi bluzę i zaprowadził do samochodu.
Postanowiliśmy przeprowadzić się do moich rodziców. Każdego dnia budziłam się i zbierałam włosy z poduszki, aż wreszcie nie miałam co zbierać. Moją głowę zdobiły przeróżne chusty wiązane na tysiące sposobów. Wszystkie ubrania były na mnie za duże. Nie miałam siły podnieść kubek czy wejść po schodach. Wciąż potrzebowałam czyjejś pomocy.
-To dla najpiękniejszej kobiety na całym świecie...-Max przyniósł mi wielki bukiet oleandrów.
-Z jakiej to okazji? -nie byłam w stanie utrzymać kwiatów.
-Już od pół roku jesteś moją żoną. -pocałował mnie i wstawił kwiaty do wielkiego wazonu na stoliku.
Tak mijały dni, a raczej przelatywały nam przez palce. Jeden dzień nie różnił się zbytnio od drugiego. Wszystko było codziennie takie same, sprawiało taki sam ból, jednak z czasem można było się do niego przyzwyczaić. 
W międzyczasie zespół podjął decyzję o zakończeniu kariery The Wanted, mieli tylko występować na zamkniętych imprezach. Ich ostatnim wspólnym działaniem było wydanie biografii całego zespołu, która sprzedawała się w wielo milionowych nakładach na całym świecie. Nasze życie diametralnie się zmieniło. Amy i Siva zamieszkali w przepięknym domu po drugiej stronie miasta. Natalia i Nathan kupili niewielkie mieszkanie na przedmieściach, jednak nie zdecydowali się na ślub, wygodniej było im żyć „na kocią łapę”. Jay i Sharl niedługo po naszym ślubie zostali szczęśliwymi rodzicami, jednak oni oboje nie uznawali przysięgania przed Bogiem swojej miłości. Tom i Rozalia wzięli cichy ślub i zamieszkali w centrum Londynu. Coś się zakończyło. Sielankowe życie w wielkim domu przepełnionym ludźmi, zabawą i śmiechem zamknął na zawsze drzwi. Nic nie było w stanie tego przywrócić.

-Choroba minęła. Nie ma po niej najmniejszego śladu. -to były najpiękniejsze słowa jakie tylko mogłam usłyszeć. Minął równy rok za nim w pełni powróciłam do sił, jednak to doświadczenie wiele zmieniło w naszym życiu. Przeszliśmy najtrudniejszą próbę z możliwych. Pozostało nam jedno, jedyne marzenie, marzenie o dzieciach, jednak na ewentualną adopcję chcieliśmy jeszcze poczekać. Zdecydowaliśmy, że zamieszkamy na stałe u rodziców. Jedno ze skrzydeł domu było do naszej dyspozycji. Wszystkie święta, urodziny i inne imprezy spędzaliśmy w „starym gronie”. Wtedy powracał czas wygłupów i śmiechu, mimo że byliśmy już o wiele starsi niż wtedy, gdy wspólnie żyliśmy pod jednym dachem.

Po dwóch latach znów powróciły bóle i mdłości. Byłam przygotowana na najgorsze. Po raz tysięczny siedziałam przed gabinetem profesora z najpotrzebniejszymi badaniami.
-Nie ma powodów do zmartwień, jednak odradzałbym podróże, muszę mieć panią pod ciągłą kontrolą.-powiedział uśmiechając się. Diagnoza była jednoznaczna i w 100% prawdziwa. Do mojej głowy nie mogło to dotrzeć, nie byłam w stanie wyobrazić sobie takiego szczęścia. Tego samego dnia z Max'em mieliśmy wieczorem wylecieć do Chin na wakacje z okazji 2 rocznicy ślubu. W prost z przychodni pojechałam do domu.
-Nie pakuj się. -wbiegłam do pokoju, w którym Max układał rzeczy do spakowania. -Byłam u lekarza. -chłopak zbladł.
-Nawrót...?-powiedział i spojrzał na mnie.
-Nie. -wyciągnęłam z torebki zdjęcia usg. -Tym razem to. -podałam mu papier. Zaczął obracać nim przyglądając się uważnie. Spojrzał na mnie zdezorientowany. -Jestem w ciąży. -to był jak prawdziwy cud. Wielu doktorów chciało być moim prowadzącym lekarzem, by móc przyglądać się czemuś, co jeszcze kilkanaście miesięc temu było niemożliwe. Od tej pory wpadliśmy w szał robienia zakupów i przygotowywania się na przybycie nowego członka rodziny.

-Dzień dobry, Han! -w drzwiach domu zobaczyłam mamę Anthonego.
-Witaj. Jak się masz? -rozpromieniona weszła do domu i przytuliła mnie. Usiadłyśmy w ogrodzie. -Nadeszła odpowiednia pora, bym coś ci przekazała. -Han podała mi starannie zaplombowaną kopertę.
-Co to jest? -spojrzałam na zawiniątko ze zdziwieniem. Otworzyłam kopertę i wyciągnęłam beżowy pergamin.

Claudio,
skoro to czytasz, to mnie już z Wami nie ma, ale za to na świecie zaraz pojawi się nowy członek Twojej rodziny. Żałuję, że nie mogę być już w niej. Chciałbym, by to wszystko, co przez te kilkanaście lat mojego życia wypracowałem nie poszło na marne. 
Złożyliśmy sobie obietnicę, pamiętasz jaką. Z pewnością teraz sam byłbym szczęśliwym przyszłym ojcem, może nawet i naszych dzieci, jednak nie wszystko poszło po mojej myśli. Dlatego też chciałbym, aby cały mój majątek jaki pozostawiłem został przepisany na twoje dzieci. Nie sprzeciwiaj się, nie protestuj, przyjmij to i korzystaj. Rozpieszczaj swoje Pociechy i dawaj im wszystko to, czego tylko zapragnął. 
Wierzę, że będziesz wspaniałą mamą.
Pamiętaj, że wciąż Cię kocham.
Anthony”

Rozpłakałam się na samą myśl, że taka niepozorna koperta przez te kilka lat leżała w szufladzie i czekała właśnie na ten moment. Nie mogłam uwierzyć w to, że Anth podarował moim dzieciom cały swój majątek. Nie chciałam go przyjmować, jednak Han przekonywała mnie, że oni nie mają ani dzieci, ani wnuków, którym mogliby przekazać to wszystko.
-Twoje dzieci niech chociaż z tego skorzystają... Będą dla mnie jak wnuki i pozwól mi je rozpieszczać i bawić... -kobieta skryła twarz w dłonie.
-Razem z moją mamą będziecie je rozpieszczać. -uśmiechnęłam się i przetarłam łzy.

Wreszcie na świecie pojawił się nasz syn.
-Przedstawiam Wam, Anthony Alberto George. -Max wszedł do sali z moimi rodzicami, rodzicami Anthon'ego i naszą paczką znajomych.
-Anthony...-Han podeszła do wózka i pogłaskała małego po główce.
Tak o to nasza rodzina zyskała nowego członka - roześmianego Anthon'ego. Jednak ktoś zadecydował, że ześle nam jeszcze jedno szczęście. Po dwóch latach przybyła do nas Ally – nasza córeczka, która była kropka w kropkę podobna do mamy Max'a. Nic więcej do szczęścia nie było nam potrzeba. Doczekaliśmy się prawdziwej rodziny i domu, w którym codziennie słychać było tupot małych nóżek, śmiech i płacz. Na zawsze już dom pozostał pełen miłości i śmiechu, chociaż …

W ósmą rocznicę śmierci Anthon'ego pojechałam na cmentarz, by móc pomodlić się i chwilę popatrzeć na zdjęcie widniejące na jego nagrobku.Każdego dnia miałam wrażenie, że jest przy mnie, że mnie wspiera i podpowiada co robić. I tym razem czułam jego obecność, czułam, że stoi tuż obok mnie i wpatruje się w kamienną płytę.
-Pani już spełniła swoją powinność... -usłyszałam nagle za plecami. Odwróciłam się i zobaczyłam starszego mężczyznę, który niósł bukiet białych oleandrów, jednak po chwili zniknął pomiędzy nagrobkami. Zaskoczył mnie, nie wiedziałam co miał na myśli i czy to na pewno było skierowane do mnie. Udałam się do samochodu i pojechałam do domu.
-Cześć. Gdzie jesteś?
-Już wracam do domu.
-Mogłabyś wstąpić do sklepu? Wyślę ci listę za chwilę.
-Nie ma problemu.
-Wiesz co... -Max zamilkł na chwilę, a ja czekałam na zielone światło.
-Coś się stało?
-Nic. Po prostu Cię kocham.
-Ja też Cię kocham. -uśmiechnęłam się i wyłączyłam słuchawkę. W końcu zapaliło się zielone światło. Ruszyłam przed siebie. Niestety nie dane mi było zrobić zakupów. Zrozumiałam, co miał na myśli tajemniczy mężczyzna na cmentarzu. Rozpędzone BMW uderzyło wprost we mnie. Oba samochody kilkakrotnie dachowały. Kierowcy z BMW udało się wyjść z tego cało, mi niestety nie (…)
**
To było jak uderzenie w głowę. Jeden telefon z policji i cały świat zatrzymał się w miejscu. Jeszcze kilka minut temu rozmawiałem z nią, a teraz jej już nie ma. Czyżby była tylko w mojej wyobraźni i pękła jak złudne marzenie przywołując mnie tym samym do porządku? To nie możliwe. Przecież są dowody na jej istnienie -Anth i Ally, obrączka na moim palcu... Dlaczego?! Dlaczego jej już tu nie ma? Dlaczego?!

Myślałem, że dzień, gdy dowiedziałem się o jej nowotworze będzie najgorszym dniem w moim życiu, jednak pogrzeb najukochańszej kobiety, ŻONY, jest czymś, czego nie życzę najgorszemu wrogowi. Widok własnych dzieci ubranych na czarno bolał najbardziej. 7 -letni Anth i 5-letnia Ally szli razem ze mną tuż za trumną. Musiałem się trzymać. Claudia nie wybaczyłaby mi tego, gdybym teraz się poddał. Musiałem podnieść głowę wysoko do góry i iść, po raz setny czytając Świętej Pamięci przy imieniu mojej ukochanej. Po chwili trumna już spoczęła w dole. Tuż obok trumny Anthon'ego. Wziąłem ogromny bukiet białych oleandrów i podszedłem do grobu. Kucnąłem i przeżegnałem się. Moje serce rozdzierał nieopisany ból. Widok drewnianej trumny w dole był przerażający, a świadomość, że ona w niej jest był najgorszy. Tak bardzo chciałem poczuć jej delikatne usta, zapach i dotyk. Chciałem wtulić się w nią i zapomnieć o wszystkim. Dlaczego Bóg zabrał mi mój największy skarb? Dlaczego? Dlaczego tylko pozostały mi te cholerne wspomnienia?! Przecież to mi nie wystarczy! Dlaczego my wciąż nie siedzimy na balkonie starego domu i nie sprzeczamy się? Dlaczego nie siedzimy na dachu najwyższego budynku i nie jemy romantycznej kolacji? Dlaczego? Jak mam sam wychować dwójkę szkrabów, jak?! Oboje tak walczyliśmy o siebie, o nas, a teraz tak po prostu Bóg zabrał ją do siebie. Mężczyźni ubrani w eleganckie mundury czekali, by zasypać trumnę. Spojrzałem na obrączkę, która mieniła się na moim palcu. Rzuciłem kwiaty w dół i wstałem. Kątem oka zobaczyłem poobijanego mężczyznę, który stał nieopodal mnie. Był to sprawca wypadku. Zamknąłem oczy i wsłuchiwałem się w ziemię, która uderzała o trumnę. Usłyszałem płacz Anthon'ego i krzyk Ally. Podbiegli do mnie i chwycili mnie za ręce.
-Tato... czy mama kiedyś wróci? -Ally pociągnęła mnie za marynarkę.
-Nie. -kucnąłem i objąłem ich oboje. -Ale mama od teraz będzie na nas patrzyła tam, z nieba i na zawsze pozostanie tu, w naszych serduszkach. -oboje wtulili się w moje ramiona. Nie byłem pewny czy poradzę sobie z tym wszystkim. Spojrzałem na ojca Claudii, który skinął do mnie głową. Nie. Nie mogłem się poddać. Miałem rodziców, przyjaciół, musiałem sobie dać radę. Dziadek zabrał dzieci do samochodu, ja wciąż stałem i wpatrywałem się w dół. Odwróciłem się i podszedłem do nieznajomego mężczyzny. Stanąłem naprzeciw niego. Ludzie spojrzeli na nas. Mój ojciec podszedł, myśląc, że rzucę się na tego człowieka. Spojrzałem mu w oczy, oczekiwałem wyjaśnienia, dlaczego to nie on zginął, skoro to on był winowajcą. Nie powiedział nic, spuścił wzrok. Miałem do niego ogromny żal. Ominąłem go i odszedłem. Tak zakończyła się ta historia.

A co ze mną? Po śmierci musiałem się podnieść. Dzieci jeszcze długo wypatrywały Claudii przez okno. Dopiero po kilku latach zaczęliśmy normalnie żyć, a może raczej, nauczyliśmy się żyć bez niej. Ale bez niej tylko w wymiarze cielesnym, bo wciąż czuję jej obecność, słyszę jej zdanie, nie raz w nocy mi się śni i mówi, że nie powinienem tak rozpieszczać dzieci, że przed obiadem nie mogą jeść słodyczy, a gdy ze zmęczenia nie przeczytam im bajki mówi mi, że nic się nie stało, że mam prawo, ale jutro mam przeczytać im aż dwie. Ona jest wciąż ze mną. Wciąż tu jest, wciąż ją czuję, wciąż ją słyszę, wciąż ją kocham...


wtorek, 19 listopada 2013

58

To już ten dzień. Wielki Dzień. Najważniejszy. Od samego rana siedziałam w towarzystwie wizażystki i fryzjera. Dokładnie o 9 do domu przyjechały suknie i pozostała część garderoby. Nikt nie miał prawa wstępu do mojego pokoju oprócz mamy. Przygotowaniom nie było końca. Włosy, makijaż... to wszystko trwało wiele, niezliczonych godzin. Goście już dwie godziny przed ceremonią udali się do kościoła, a w domu zapanowała błoga cisza. Punktualnie o 13 miałam już na sobie wymarzoną suknię. Stanęłam przed wielkim lustrem i spojrzałam na swoje odbicie. Mama i tata weszli do pokoju.
-Wspaniale! -mama wykrzyknęła i podała mi bukiet oleandrów. Wciąż spoglądałam na delikatny gorset
obszyty ręcznie robioną koronką, zdobioną delikatnymi kamieniami Svarowskiego, połączony z suknią, która była w kształcie litery A. U dołu widniała koronka jak i na kilkumetrowym trenie. Włosy miałam gładko zaczesane na bok, delikatny makijaż oraz subtelne kolczyki i bransoletka z niebieskimi oczkami. W bucie czułam wsadzony banknot na szczęście, a na nodze miałam cudowną podwiązkę. Spojrzałam na mamę, która promieniała ze szczęścia, a potem na tatę. On stał oparty o futrynę drzwi i smutnym wzrokiem spoglądał na mnie.
-Nie podoba ci się? -spojrzałam na niego.
-Jest fantastycznie. -powiedział to cicho i niewyraźnie.
-Tata po prostu nie może pogodzić się z tym, że jego córeczka będzie teraz miała ważniejszego mężczyznę u boku niż on. -mama poklepała tatę po ramieniu, a ten wysilił się na uśmiech.
-No, wystarczy tych sentymentów! Zbierajmy się, już czas. -ojciec poprawił spinki przy mankietach i udał się na dół. Z pomocą Math'a bezpiecznie zeszłam na dół. On również otarł kilka łez, jednak jak przystało na szefa ochrony, nie rozkleił się. Za to tylko Han miała cały fartuszek mokry od łez. Przytuliła mnie mocno, jakby już nigdy miała mnie nie zobaczyć i nie ugotować dla mnie ulubionej potrawy. Limuzyna już czekała przed domem. Droga do kościoła dłużyła się jak nigdy. Jakby to był dla mnie ostatni czas na przemyślenie wszystkiego i upewnienie się w tym, że chcę wyjść za Max'a, jednak ja nie miałam nawet przez chwilę wątpliwości, byłam pewna tego, że chcę tego ślubu. W końcu zobaczyłam w oddali krzyż na jednej z wieży kościelnej. Serce zaczęło mi mocniej bić. Wszyscy goście byli już w środku, drzwi były zamknięte, tylko dwóch ochroniarzy wyczekiwało na mnie i rodziców. Cała roztrzęsiona wysiadłam z samochodu i weszłam po schodach tuż przed wielkie drzwi katedry. Mama poprawiła mój tren i ze łzami w oczach uściskała mnie i weszła do środka. Mieliśmy jeszcze parę minut. Tata też był widocznie zestresowany faktem, że poprowadzi mnie do ołtarza, ale od zawsze było to moim marzeniem, nie miał wyjścia.
-To, co teraz Ci powiem zapamiętamy oboje do końca życia... -tata spojrzał na mnie. -Dlatego wiedz, że jeżeli kiedykolwiek będziesz miała jakiś problem lub on coś ci zrobi to miej tą świadomość, że zawsze stanę po twojej stronie. Masz we mnie wsparcie, pamiętaj o tym. -ucałował mnie w policzek jak przed laty, gdy mówił mi „Dobranoc” tuż przed tym, gdy gasił światło w moim pokoju.
-Dziękuję Ci...- w tym momencie rozległ się dźwięk organów, a ochroniarze złapali za klamki drewnianych drzwi. Wzięłam tatę pod rękę i zastygliśmy na chwilę. Drzwi zostały otworzone, setki ludzi patrzyło tylko na nas. Max stał odwrócony tyłem, tak nakazywała tradycja, nie mógł obejrzeć się, za to Tom coś szepnął mu do ucha. Idąc wprost do ołtarza mijałam wielu znajomych i bliskich mi ludzi. Uśmiech sam rysował się na mojej twarzy. Wreszcie stanęłam u boku Max'a, ten spojrzał na mnie i od razu uścisnął moją dłoń. Czas zaczął lecieć jak szalony. Pierwsze TAK i kolejne, nagle Xavier podał obrączki i po chwili już były na naszych palcach. Jeszcze kilka sekund i już opuszczaliśmy katedrę. Kilkanaście dzwonów ogłosiły całej okolicy fakt iż już jesteśmy małżeństwem. Wsiedliśmy do limuzyny i dopiero wtedy zdałam sobie sprawę z tego wszystkiego.
-Cludia George moja żona. -Max pocałował mnie.
-Maximillian Alberto George, mój mężulek. -uśmiechnęłam się pod nosem. -Alberto... -powtórzyłam po cichu.
-To po dziadku! -spojrzał na mnie. Wybuchnęłam śmiechem. Emocje wciąż sięgały zenitu. Po przyjeździe do restauracji, udaliśmy się do pokoju, bym zmieniła suknię. Druga przygotowana na wieczór, miała szerokie ramiączka z niewielkim dekoltem w greckim stylu. Była do ziemi, jednak zwiewna i delikatna. Udaliśmy się na salę, gdzie wszyscy goście już zajęli miejsca. Rozpoczęła się zabawa do białego rana! Nie było minuty, by parkiet był pusty, wciąż ktoś wznosił kolejne toasty, ktoś prowadził w tańcu, inni śpiewali weselne piosenki i tak o to wyglądało wesele. Przemykaliśmy pomiędzy stołami, zagadywaliśmy do gości i doglądaliśmy, by wszyscy świetnie się bawili. Tego dnia nie zabrakło najważniejszych osób. Rodzice, przyjaciele, nikt więcej nie był mi potrzebny. W tym gronie świetnie się bawiliśmy! Na oczepinach bukiet złapała stara ciotka Meddy, która przez całe wesele ugania się za Tom'em, by ten z nią zatańczył, jednak gdy złapała bukiet, stwierdziła, że Tom jest jej przeznaczony i to "musi być miłość". Mimo wszystko było fantastycznie, wszystko udało się tak, jak zaplanowaliśmy. Ostatni goście opuścili salę tuż przed 7 rano.
-Chyba się zbieramy...-powiedziałam do Max'a, który przysypiał na krześle.
-Yhy... wiesz co... noc poślubna, kto, by pomyślał, jest 7 rano, a ja nie mam siły palcem ruszyć.
-Odbijemy sobie tę noc innym razem. -ściągnęłam buty i oboje powlekliśmy się do pokoju na górze. Nie było większych ceregieli. Max wyswobodził mnie z sukni, on sam ze smokingu i padliśmy na łóżko, zasypiając po kilku sekundach. Koło 13 obudziła nas wizażystka, która przyszła uczesać mnie na drugi dzień naszej imprezy. Kilka litrów kawy postawiło nas na nogi. Kolejna noc wcale nie była krótsza... nocy poślubnej też nie było...
_____________________
Piszę już drugie opowiadanie, a raczej dwa, wciąż nie mogę się zdecydować, które ma ujrzeć światło dzienne, jednak bohaterowie to już zupełnie inne postacie. Postaram się jak najszybciej pozbierać i stworzyć nową stronę, czekajcie na wiadomości, a tym czasem powoli zbliżamy się do końca ... 
Ah, właśnie się zorientowałam, że dwa dni temu była "rocznica" tego bloga! Cały rok z Wami!
Tak sobie myślę, że nowe opo będę pisała na tym blogu... ewentualnie zmienię wygląd i nazwę na bardziej neutralną... co myślicie ?

sobota, 9 listopada 2013

57

Nasze poszukiwania zaczęliśmy od razu. Niestety tylko ja, Amy i Tom byliśmy wstanie normalnie myśleć, więc wsiedliśmy w samochód i pojechaliśmy pod wielką karuzelę, symbol tego miasta. Obeszliśmy cały obiekt kilkanaście razy, ale Max'a nigdzie nie było.
-Szukają państwo kogoś? -jeden z pracowników karuzeli podszedł do nas.
-Kolegi... -powiedzieliśmy bez namysłu.
-Może takiego łysawego w skórzanej kurtce i białej koszuli ? -spojrzeliśmy ze zdziwieniem na mężczyznę. -Chodźcie. -zaprowadził nas do niewielkiej budki, w której ochroniarze mieli swoją „kanciapę”. Na kanapie pod oknem leżał Max.
-Znaleźliśmy go nad ranem, był na jednym z najwyższych koszy na karuzeli. Nie mam pojęcia jak on się tam znalazł. A, i to miał jeszcze przy sobie. -podał nam dużą, pustą butelkę po szampanie.
-Bardzo pana przepraszam... -Tom podniósł Max'a i zaprowadził go do samochodu.
-Co za dzień, jeden frajer też w nocy usiłował wejść, ale policja go ściągnęła... to znaczy z samolotu linę spuszczali i w ogóle dużo zamieszania było,a tego to nikt nie widział jak wchodził. -spojrzałam jednoznacznie na Amy. Wróciliśmy do domu. Panowie zerwali niezły wykład na temat minionego wieczoru, jednak i tak uśmialiśmy się przy tym jak nigdy. Kaca leczyliśmy do końca tego wspaniałego dnia.

Pozostało magiczne 5 dni do naszego Big Day. Wszyscy mówili o tylko o tym, każdy z przejęciem zastanawiał się czy wszystko jest już gotowe, czy aby o czymś nie zapomnieliśmy. Po południu przyjechała mama, by zabrać mnie do naszego domu, gdzie miałam odpocząć i zregenerować siły. Zabrałyśmy wszystkie moje szpargały i pojechałyśmy do posiadłości. Kilka dni bez tego szaleństwa powinno dobrze mi zrobić, ostatnio nawet ból głowy nie daje mi spokoju, ale czemu się dziwić? Organizacja wesela i praca magisterska to dosyć sporo obowiązków. Max również miał wieczorem pojechać do swoich rodziców i spędzić trochę czasu z rodziną.
Wieczorem byłyśmy już na miejscu. Po domu rozchodził się zapach pieczeni i świeżych przypraw.
-Claudia, upolowaliśmy z sąsiadem wspaniałego, genialnego jelonka! -tata wyskoczył z kuchni z zawiązanym na szyi fartuszkiem i czapką kucharza na głowie, a w ręce trzymał wielki nóż.
-Musi być przepyszny! -wykrzyknęłam i jeszcze raz nabrałam dużo powietrza, by poczuć ten wspaniały zapach.
-Zjemy na tarasie! -ojciec wykrzyknął i niemalże w podskokach udał się do kuchni.
Noc była ciepła i spokojna. Niebo rozgwieżdżone, a księżyc ogromny jak nigdy. Raczyliśmy się kolejnymi kawałkami pysznej dziczyzny z wyśmienitymi warzywami. Śmialiśmy się i rozmawialiśmy jak nigdy. Było przyjemnie spędzić trochę czasu z własnymi rodzicami. Uświadomiłam sobie, że moje wielkie wejście w dorosłość było tak szybkie, tak stresujące i pożerające mnie, że relacje z rodzicami zatarły się jak nigdy. Już nie pamiętam gdy mama robiła mi śniadanie, tata zaganiał do obowiązków w jego gabinecie, a szef ochrony nie ganiał za mną po całym ogródku. Uśmiechnęłam się pod nosem. Tak wiele wody upłynęło już w naszym jeziorze, tak wiele owoców zrodziły drzewa w naszym grodzie, tak wiele wschodów i zachodów słońca widział ten dom, czas leci, a my razem z nim...
-Nie idziesz spać? -mama spojrzała na mnie, gdy wkładałam bluzę.
-Nie, pójdę się przejść. -zeszłam po schodach wprost na miękką, zieloną trawę. Udałam się na pomost. Deski lekko zaskrzypiały, a z sitowia wyleciały kaczki. Usiadłam na końcu mostu i spoglądałam na taflę wody, w której odbijały się gwiazdy i księżyc.
-Kiedyś siedzieliście tutaj do 3, a czasem to do 4 nad ranem z wielkim pudełkiem ciastek, butelką mleka i rozmawialiście całą noc...-obok mnie usiadł Math – wcześniej wspomniany szef ochrony.-nie mam zielonego pojęcia o czym takie smrody mogły rozmawiać dzień w dzień.
-W sumie to godziny nam jakoś same uciekały, nie trzeba było mieć garść tematów do rozmów. A skąd ty w ogóle wiesz, że my tu z tymi ciastkami...
-Hah, oglądaliśmy was sobie na monitoringu jak tu rajcowaliście, ogólnie to... my widzieliśmy wszystko. -spojrzał na mnie z roześmianymi oczami. -To za tujami też. -dodał po chwili i spojrzał w stronę drzew. Przypomniałam sobie, gdy miałam jakieś 11 no może 12 lat i właśnie w tych tujach pierwszy raz się pocałowaliśmy. Potem robiliśmy co raz częściej wraz z wiekiem. Przyjemnie było przypomnieć sobie jego miękkie, jedwabne usta, które niemalże każdego wieczora żegnały mnie tuż przed snem, a rano witały w blasku słońca, mgły i rosy, która spowijała każdą gałązkę ozdobnych drzewek. W blasku słońca i księżyca, nic nie przeszkodziło nam, by chodź na chwilę przylgnąć pragnącymi bliskości ustami do siebie, zapomnieć się na chwilę.
-A no było...- uśmiechnęłam się pod nosem. Jeszcze długo siedzieliśmy na brzegu i wspominaliśmy moje dzieciństwo. Ja pamiętałam wiele rzeczy, a on pamiętał je z nagrań monitoringu.

Z samego rana w domu panował wielki chaos. Przyleciała rodzina z Polski, Darek z rodzicami, ciotki i cioteczki, wujkowie i stryjkowie, było tam zaledwie 17 osób! Jeszcze smacznie spałam, gdy limuzyny podjechały pod dom. Obudził mnie klakson jednej z nich. Mama szybko zbiegła na dół, by ich przywitać. Wyjrzałam przez okno wprost na podjazd. Mama jak zwykle była już wyszykowana, ubrana w eleganckie spodnie i ulubioną białą bluzkę z koronką, którą kiedyś sprawialiśmy jej z tatą pod choinkę. Tata wyszedł tuż za nią, nieco zaspany, ale jak zwykle nienagannie ubrany w siwy garnitur. Spojrzałam w lustro mojej toaletki – ja nie świeciłam przykładem. Porozciągany dres, każdy włos w inną stronę, rozmazany makijaż. Postanowiłam szybko to zmienić. Włożyłam beżowe rurki i luźną tunikę, do tego balerinki no i oczywiście makijaż i ułożone włosy w niewielkiego irokeza.
-Już lepiej. -powiedziałam sama do siebie i poprawiłam koszulkę. Usłyszałam pukanie do drzwi. -Proszę! -powiedziałam nieco głośniej.
-Wszyscy już są. -Math wszedł niepewnie do środka.
-Idę, no idę... -jeszcze w pośpiechu przeciągnęłam błyszczykiem po ustach i udałam się w stronę wyjścia. Zeszliśmy na dół. Wszyscy śmiali się i żartowali. Jeszcze dobrze nie stanęłam na parterze domu, a już wszyscy przylgnęli do mnie, by mnie wycałować.
-Zapraszam do ogrodu, zjemy coś. -mama wskazała na wyjście, na taras. Usiedliśmy przy ogromnym stole. Rozmów nie było końca! Siedzieliśmy tak przez cały dzień z niewielkimi przerwami na zjedzenie obiadu, podwieczorku i kolacji. Co chwila ktoś odchodził, by się przejść czy udać do pokoju na odpoczynek. Dzień minął nam dosyć szybko. Wieczorem z młodszym gronem siedzieliśmy nad jeziorem, piliśmy i bawiliśmy się do białego rana. Zbliżała się jakaś 5 może 6 nad ranem, gdy usłyszeliśmy zbliżający się helikopter. Po chwili był już nad naszymi głowami, a niecałą minutę później lądował po drugiej stronie jeziora.
-To wy tu macie lą...lądowisko? -wujaszek chwiejnym krokiem skierował się na pomost. Po chwili zobaczyłam mężczyznę wysiadającego ze śmigłowca.
-Lee! -wykrzyknęłam i pobiegłam w stronę chłopaka.
-Przywiozłam Ci jeszcze jednego gościa. -chłopak wskazał na Xavier'a, który wysiadł z wielkim pucharem w ręce.
-Mistrzostwo w grupie Junior! -wykrzyknął i uniósł swoje trofeum do góry.
-Po...pogratulować. -zakręciło mi się w głowie, jednak Lee w porę schwytał mnie za ramię. Obaj udali się do domu, a my dalej bawiliśmy się na pomoście.

Trzy dni do ślubu, a przygotowania zastygły. Wszyscy spaliśmy w moim pokoju porozrzucani po wszystkich kątach.
-Claudia...-usłyszałam szept.
-Hmm...-jęknęłam z zamkniętymi oczami.
-Za godzinę przyjeżdża trener. - tata złapał mnie za ręce i z impetem przeciągnął mnie przez cały pokój, a na koniec z hukiem rzucił na korytarz.
-Już...już. -usiadłam oparta o ścianę i spojrzałam na ojca. -Jaki trener?! Czy ja jestem gruba?! A zresztą, na odchudzanie to już chyba za późno.
-Wszystko z tobą ok'ej, ale mały sparing nikomu jeszcze nie zaszkodził. Z resztą, idę z tobą, muszę sprawdzić czy masz dobrą, starą kondycję. -ojciec zaczął podskakiwać i ściągnął bluzę od dresów. Podniosłam się ospale i udałam po dres, który ledwo co wygrzebałam z końca szafy. Szczerze powiedziawszy dopięłam się! Związałam swoje krótkawe włosy w prowizoryczny kucyk i grzywkę podpięłam kilkoma spinkami. Wyszłam za dom dom. Obok basenu tata już podskakiwał i robił przysiady.
-No, rozgrzej się troszkę! -teraz robił skłony i pajacyki na zmianę.
-Matko... - powiedziałam przez zęby i zaczęłam kręcić biodrami, ale ręce wciąż trzymałam w kieszeni.
-Witam Państwa! Dzisiaj troszkę po boksujemy. -mężczyzna przyszedł ze stertą sprzętu do boksu.
-Świetnie! -ojciec zaczął wymachiwać rękami.
-Jestem Steve. - chłopak podszedł do mnie i wyciągnął rękę. Spojrzałam na niego. Jego tors mało nie wyskoczył z obcisłej koszulki, bicepsy były wielkie jakby w ramiona powkładał arbuzy, a umięśnione nogi sexownie wyglądały w luźnych, sportowych bokserkach.
-Claudia... - uśmiechnęłam się jednak wiedziałam, że to będzie ciężki sparing na kacu. Ten cholerny trener był bezwzględny! Przez ponad 2,5 godziny biegaliśmy, skakaliśmy i nie wiadomo co jeszcze robiliśmy! Ten człowiek nie miał dla mnie litości! Przez ostatnią godzinę boksowania myślałam, że wypluję sobie płuca! Niestety musiałam wytrwać do końca. Szczerze to byłam pod wrażeniem kondycji mojego ojca, który w tym wieku był lepszy sprawnościowo ode mnie. Spocona usiadłam na jednym z leżaków i wypiłam całe 2 litry wody. Miałam dosyć tego dnia!

Magiczne odliczanie dobiega końca – jutro nadchodzi ten dzień. Dzisiaj już cała rodzina w komplecie gościla się przy wielkim stole w jadalni. Smakołyków nie było końca. Mama była zadowolona jak nigdy, a tata chodził dumny jak paw! Ten dzień chciałam spędzić w ciszy i spokoju, dlatego z samego rana zapakowałam się do mojego kabrioletu i pojechałam do pobliskiego spa.
Tam czekała już na mnie przesympatyczna pani, która wypełniła mój dzień przeróżnymi zabiegami i masażami. Chwila zapomnienia dobrze mi zrobiła!
___________________________________
Nie wierzę, nie wierzę! Jeszcze dwa rozdziały i koniec. Dziwnie się z tym czuję, nie wiem dlaczego. Mam wrażenie jakbym wyrzuciła to wszystko z mojej głowy, jakbym na prawdę się z kimś rozstała. Zaczynam prace nad kolejnym blogiem, w nieco innej odsłonie z innymi bohaterami, raczej nie będzie już to zespół The Wanted. 
Komentujcie i bądźcie na bieżąco :)


niedziela, 3 listopada 2013

56

Wiosna zawitała już na dobre w naszym mieście. Zimowe kurtki i buty udały się na zasłużony odpoczynek w głąb szafy. Słońce ogrzewało wszystko dookoła, ptaki radośnie oznajmiały przybycie cudownej pory roku. Otworzyłam oczy i zorientowałam się, że za równy miesiąc o tej porze, będę szykowała się do własnego ślubu. Przekręciłam się na drugi bok, by spojrzeć na śpiącego, przyszłego pana młodego, jednak zamiast niego, na poduszce leżał ogromny bukiet kolorowych tulipanów. Przysunęłam do twarzy kwiaty i wzięłam głęboki wdech. Cudowny zapach delikatnie pobudził wszystkie moje zmysły. W środku zobaczyłam małą karteczkę, na której widniał napis: „jeszcze miesiąc”. Uśmiechnęłam się sama do siebie. Wiosna za oknem, wiosna w moim łóżku i w moim sercu. Czy może być lepiej?
W kuchni Max siedział z laptopem i pił kawę. Przywitał mnie promiennym uśmiechem i podstawił kubek z gorącą latte.
-Och dziękuję. -pocałowałam go w policzek i usiadłam obok niego. -Co się stało, że masz taki dobry humor ?
-A to, że mam ciebie. -przysunął się do mnie i pocałował. -Czy to nie wystarczający powód, by się cieszyć?
-No, wystarczający. Max... jest jeszcze coś co powinniśmy zrobić już dawno.
-Mieć dwójkę wspaniałych bobasków, ale i to nadrobimy. -chłopak odstawił szklankę do zlewu. Spojrzałam na niego z niedowierzaniem, nigdy w końcu nie rozmawialiśmy o dzieciach...
-Ja nie o tym. Musimy zdecydować kogo bierzemy za naszych świadków.
-Proponuję Toma i... Amy ?
-Jesteś pewny?
-No, jeżeli masz kogoś innego na myśli to mów.
-Nie no, jest ok.
-No to ok. Lecę zaraz na przymiarkę garnituru, pa! -zabrał jabłko i wyszedł z domu. Zaczęłam się zastanawiać nad wizją gromadki dzieci, o której wspomniał Max. Zawsze chciałam poczekać z tym do skończenia studiów, ale skoro już za kilka dni zdobędę magistra to może jest to odpowiedni moment, by o tym pomyśleć ? Trzeba się zastanowić...

Nareszcie nadszedł tak wyczekiwany dzień, jakim jest oczywiście magisterka. Ubrałam się w czarne rurki, tak, by czuć się swobodnie i wygodnie, białą koszulę z elementami czarnej koronki na kołnierzyku oraz czarną marynarkę z jasnymi mankietami. Wzięłam w dłoń teczkę i pojechałam na uczelnię. Komisja już siedziała w gabinecie dziekana i czekali na mnie. Niepewnie zapukałam do drzwi i poczekałam na „proszę”. Skinęłam głową do profesorów i podałam im moją pracę. Spojrzeli, przejrzeli, każdy z nich przeczytał jakiś fragment. Nadszedł czas na zadanie mi kilku magicznych pytań. Jak się okazało nie było to nic trudnego, pierwsze trzy znajdowały się w tej samej kolejności na kartce, którą przekazał mi nieoficjalnie profesor, a pozostałe dwa to tylko luźna pogawędka na temat źródeł, z których czerpałam informacje i dane statystyczne. Po jakiś 30 minutach miałam swój upragniony tytuł z oceną bardzo dobrą. Studia uważam za ukończone! Z wielką ulgą opuściłam budynek uczelni.
-Claudia! -przy samochodzie zobaczyłam mamę, która zniecierpliwiona wymachiwała do mnie rękami. -I co!?
-Piątunia mamunia! -krzyknęłam i pokazałam jej dyplom.
-No to zasłużyłaś sobie na pyszny obiad, ale najpierw …. przymiarka sukni. -udałyśmy się do salonu, gdzie czekała już na mnie moja wymarzona i wyśniona kreacja, a raczej dwie, bo jedna była na wesele, a druga na ślub. Obie zrobiły na mamie wielkie wrażenie, że aż moja rodzicielka rozpłakała się na dobre. Po ekscytującej przymiarce pojechałyśmy do naszej ulubionej restauracji, gdzie zamówiłyśmy ulubionego kurczaka w sosie słodko – kwaśnym i dużą porcję ryżu. Miło spędziłyśmy to popołudnie razem.

W domu wszyscy już siedzieli przed telewizorem i oglądali jakiś serial. Brakowało mi Max'a, który rzekomo poszedł spać. Nieco mnie to zdziwiło, bo jego zagonić wcześnie spać to niemal niemożliwe. Po cichu weszłam do pokoju.
-Śpisz? -zapytałam.
-Chyba mnie ta wiosna chce wykończyć... -wymamrotał. Dotknęłam jego czoła. Cały był rozgrzany. Z szafki wyciągnęłam termometr. Miał prawie 39 stopni. Oczywiście nie chciał iść do lekarza, jednak po moim krótkim i treściwym wykładzie nie miał zbytnio wyjścia. Pojechaliśmy do przychodni, gdzie lekarz przepisał mu całą torbę leków i nakazał leżeć w łóżku przez najbliższych kilka dni.
-To ty tutaj leż, a ja idę ci zrobić herbaty. -przykryłam go już chyba 3 kocem i udałam się do kuchni.

Dni mijały, Max wciąż leżał w łóżku i walczył z nieznośnym przeziębieniem. Zachowywał się jak małe dziecko, nie chciał brać leków, bo były zbyt gorzkie, nie pił syropu, bo pomarańczowego smaku to nie lubi.
-Claudiaa... -siedziałam przy biurku i przeglądałam internet.
-Co tam?
-Daaj pilotaaa...-Max zachrypiał swoim głosem. Spojrzałam na niego z roześmianymi oczami.
-Moje maleństwo! Co, za daleko wyciągnąć rękę na drugi brzeg łóżka? -chłopak leżał owinięty kołdrą i kocem jak mumia.
-Wyjmę rękę to zamarznę. Nie to nie. -zamknął oczy, co oznaczało, że strzelił focha.
-Moje biedactwo! -położyłam się obok niego i wsunęłam rękę pod kołdrę, i zaczęłam gładzić go po torsie.
-Nie zaczynaj... -mruknął przytulając się do mnie. Pocałował mnie w czoło.
-Wee, bo mnie zarazisz jeszcze, fu! -wytarłam się i oswobodziłam z jego uścisku. Pobiegłam do kuchni i zaczęłam pichcić rosół według przepisu mojej babci. Zapach roznosił się po całym. Tak bardzo dotknęła mnie inwencja gotowania, że nawet skusiłam się na makaron własnej roboty. Po godzinie smakowita woń zupy i przypraw zwabiła wszystkich mieszkańców naszego domu do kuchni. Wielki gar wypełniony po brzegi magiczną potrawą pustoszał z minuty na minutę. Razem z Sharl i Rozalią na szybko wykombinowałyśmy sos z kurczakiem na wywarze z zupy do pysznej kaszy. Każdy z pełnym brzuchem odszedł od stołu.
-Sprzątacie... -spojrzałam na chłopaków przeciskających się w drzwiach z nadzieją, że uda im się uciec od zmywania.
-No, ale... -Nathan posmutniał.
-My robiłyśmy, wy sprzątacie! -wskazałam palcem na stół zastawiony talerzami. -No, Max jedynie może być zwolniony, ale wy sobie dacie świetnie radę w czterech. -pociągnęłam Max'a do pokoju, zostawiając resztę płci męskiej z wielkim bałaganem.

Wieczór panieński zaplanowaliśmy tydzień przed ślubem, by mieć pewność, że wszyscy się ogarnął do ceremonii. Max czuł się o wiele lepiej i nie żył już w towarzystwie setek chusteczek. Panowie zdecydowali się na sportowy klub, a my na ekskluzywny lokal w centrum.
-Będą striptizerki ? - malowałam usta, gdy Max wkładał koszulę.
-Nie wiem... ja tego nie organizuję.
-Tylko żebyście cali wrócili.
-Spokojna twoja rozczochrana. -podszedł do mnie i pocałował w policzek. -Miłej zabawy. - zabrał skórzaną kurtkę i wyszedł. My jeszcze kilka minut czekałyśmy na samochód, który miał nas zawieźć do naszego lokalu.

Nie minęła nawet godzina od otwarcia imprezy, a my już tańcowałyśmy jak szalone na parkiecie, porywając do tańca każdego napotkanego faceta. Wszyscy przyglądali się naszym wygłupom, jednak my nie przejmowałyśmy się tym, a DJ jeszcze bardziej zachęcał nas do zabawy. Zaś po niecałych dwóch godzinach na nasz koszt postawiłyśmy wszystkim facetom po dwie kolejki czystej wódki. Oczywiście nasza impreza trwała o wiele dłużej. Koło północy udałyśmy się do naszej loży, gdzie czekało na nas pięciu mięśniaków w strojach oficerów i maskami na twarzach. Rozpoczęli swoje ponętne pląsy przed nami. Z każdą minutą było co raz goręcej, a gdy zrzucili z siebie ciuszki i zostali w skąpych slipach poziom hałasu jaki z siebie wydałyśmy przekraczał wszystkie normy. Na końcu wszyscy ściągnęli maski, oprócz jednego, który przez cały czas był moim „towarzyszem”. Zaprotestowałam, bo też chciałam poznać tego greckiego boga. Podeszłam do niego i ściągnęłam maskę. Zamarłam.
-Chris? -spojrzałam na chłopaka z niedowierzaniem.
-Tak, to ja... -chłopak włożył koszulę i spodnie. -Miłej nocy życzę paniom. -ukłonił się i wyszedł. Pobiegłam za nim. Złapałam go na schodach.
-Powiedz, co u ciebie, co z twoim synem?
-Dostałem wyłączne prawa rodzicielskie nad nim, mama mi pomaga... jak widzisz tak sobie dorabiam, by dać mu wszystko, czego tylko chce, a na co dzień pracuję w korporacji.
-Jesteś sam ?
-Mam syna... Cieszę się, że ty jesteś szczęśliwa i tobie się udało. -spojrzał na mnie swoimi cudownymi oczami.
-Powodzenia. -pocałowałam go w policzek i udałam się w stronę loży. Dziewczyny już otwierały kolejnego szampana i butelkę wódki, a puste szkło po whisky leżało w kącie pomieszczenia. Zabawa trwała dalej. Sharl i Amy przyprowadziły jakiś przystojnych kolesi. Byłyśmy tak pijane, że żadna z nas nie potrafiła powiedzieć nic sensownego oprócz wybuchów śmiechu i zdania „komu polać”? Nasi ochroniarze koło 5 nad ranem odprowadzili nas do samochodu i zawieźli pod sam dom. Tam zobaczyłyśmy jak przed drzwiami stoi Tom, a na nim oparty Jay.
-Celuj... w lewo bardziej, nie, w prawo, w twoje prawo!
-Przecież moje prawo i twoje prawo to to samo prawo... -obaj usiłowali otworzyć drzwi.
-Ale moje lewo jest twoje prawo...
-A h.j...
-A h.j to zawsze pośrodku... -Tom wciąż usiłował trafić do dziurki. Amy bezprecedensowo odepchnęła ich od drzwi, nacisnęła klamkę i po prostu weszła do środka.
-Ja... wiedziałem, że jest coś nie tak z tymi wrotami... -Jay zachwiał się i wszedł do środka. Od razu poszłam do pokoju i położyłam się, niestety do łóżka nie zdążyłam dojść.

Przebudziłam się koło 14. Głowa ciążyła mi niemiłosiernie. Bolały mnie plecy i kark. Usiadłam i oparłam się o ścianę. Ściągnęłam szpilki i z wielkim trudem się podniosłam. Max'a nie było w pokoju. Zeszłam na dół, gdzie na kuchennym blacie stało sześć zgrzewek wody. Przy stole siedział Nathan i trzymał dwie butelki. Gdy tylko mnie zobaczył przystawił palec do ust na znak, aby się nie odzywała. Usiadłam obok niego w mojej wymiętej sukience i przyssałam się do butelki.
-Widzieliście gdzieś Siv'ę? -Amy weszła do kuchni z potarganymi włosami.
-Max'a też nie ma... -powiedziałam przełykając wodę. Po kilkunastu minutach większość była na dole i w ciszy opróżniała butelki. Brakowało tylko Siv'y i Max'a. Do wieczora wszyscy już wytrzeźwieliśmy.
-Gdzie ich wcięło? -Amy próbowała dodzwonić się do swojego męża, jednak nie odbierał. Nikt nie był wstanie powiedzieć gdzie ostatnio ich widział, bo każdemu urwał się film. Siedzieliśmy jak na szpilkach i czekaliśmy na jakiś znak, wiadomość. Nagle po domu rozległ się dźwięk dzwonka. Razem z Amy pobiegłyśmy otworzyć.
-Dobry wieczór. -policjant skinął głową. -Czy ten obywatel tutaj mieszka? -wskazał na Siv'ę stojącego tuż za nim. Przytaknęłyśmy. -Proszę następnym razem przypilnować kolegę, a i tutaj jest mandat do uregulowania. -podał nam kwitek. Siva zmęczony opadł na kanapę.
-Gdzie Max?
-Nie wiem...
-Coś ty zrobił?! Niszczenie mienia? -Amy przeczytała na mandacie.
-Rzekomo usiłowałem wejść na londyńskie oko... -tu nastała dłuższa przerwa, gdyż Siv'a ugasił swoje pragnienie całą butelką wody.
-A Max?
-No on chyba był ze mną, ale ja w sumie nie wiem... - przez ponad godzinę chłopcy usiłowali skleić swoje urywki do jednej całości i ustalić przebieg wydarzeń. Jednak zamiast całej relacji mieliśmy tylko pojedyncze punkty, małe wskazówki.

___________________________________
Podoba się ? 
Tyle zleceń na sesje, że się ogarnąć nie mogę. Czuję nagły przypływ sił, ale nie do nauki (buhaha), tylko do walki z samą sobą. Oby tak dalej i jak najdłużej!