Witam Was na moim blogu
- niegdyś - story-the-wanted.blogspot.com !
W archiwum znajdziecie opowiadanie o The Wanted (rozdziały 1-59).
Zapraszam do czytania i komentowania!
Claudia Xyz

sobota, 22 lutego 2014

Rozdział 12

Z samego rana przyjechałam do posiadłości Brad'a.
-Jest na basenie.- Betti otworzyła mi drzwi i poczęstowała jeszcze ciepłymi ciastkami z czekoladą.
-Pyszne jak zawsze.- powiedziałam i udałam się do ogrodu za domem, gdzie również znajdował się ogromny basen ze zjeżdżalnią, brodzikiem i osobnym jaccuzi. Rzuciłam torbę na jeden z leżaków a sama usiadłam przy stoliku i nalałam sobie odrobinę lemoniady w oczekiwaniu na Brad'a. Po kilku minutach usiadł na brzegu basenu i przetarł twarz dłońmi. Jego wszystkie mięśnie były teraz świetnie widoczne, napięte i ponętne. Zaczesał włosy i spojrzał na mnie.
-Jak tam w Paryżu?- wziął ręcznik i przetarł nim swoje opalone ciało po czym usiadł na fotelu obok mnie.
-Fantastycznie...- uśmiechnęłam się i zamoczyłam usta w napoju.
-Ok, nie chcesz nie opowiadaj, racja, nie mój interes.- uniósł ręce, jakby się poddawał i sam nalał sobie soku.
-A co ci mam opowiadać?- spojrzałam na niego, nie do końca rozumiejąc o co mu chodzi.- Dobra, nie ważne. Przywiozłam ci wszystkie dokumenty do podpisania. Aha, i pod koniec tego tygodnia musimy pojechać na północ, bo tam odbędą się zaledwie dwudniowe zdjęcia do filmu. Wszystkie spotkania są już poprzekładane.- wstałam, by wyciągnąć z torby wszystkie dokumenty jak i tablet, na którym miałam wszystko skrupulatnie zanotowane.- Jutro o 10 masz wywiad w radio i o 12 musisz być już na planie zdjęciowym do samego wieczora, a po ju...
-Wyluzuj!- Brad niewiele myśląc wstał, wyrwał mi z rąk tablet i wrzucił go do basenu.
-Coś ty zrobił?!- wrzasnęłam.
-Znając ciebie masz jeszcze ze trzy kopie dysku z tego tableta, nie mylę się?
-Nie...- spuściłam wzrok i tak o to stałam przed tym boskim ciałkiem i wpatrywałam się w jego umięśnienie.- Aha, bo jeszcze musisz podpisać mi zgodę na...- wyciągnęłam z teczki kartkę.- O nie, nie! To oryginał!- szatyn już wyciągnął rękę, by zabrać mi dokument, ale ja w obawie przed jego marnym losie w basenie, szybko go schowałam.
-Umiesz pływać?
-No... tak.- w pośpiechu pakowałam do torby dokumenty, by nie zginęły w odmętach basenu. Niestety nie było mi to dane, bo po chwili Brad złapał mnie w pasie i z impetem wrzucił do wody, a sam bez pośpiechu udał się do domu. Wściekła jak nigdy wygramoliłam się z basenu. Woda spływała po mnie jak po kaczce. Bez żadnych zahamowań pobiegłam na piętro domu, gdzie ogólnie rzecz ujmując miałam wstęp wzbroniony, bo tam też znajdowała się sypialnia Brad'a, ale w tym momencie wszystko było mi obojętne. Wpadłam jak torpeda, rozglądając się po ogromnym pokoju. Usłyszałam dźwięk wody dochodzący z łazienki. Bez zastanowienia i bez pukania weszłam do niej, i chwyciłam pierwszy, lepszy ręcznik.
-Mogłabyś mi go oddać...- Brad wyciągnął rękę zza kabiny prysznica.
-Nic z tego. Radź sobie sam.
-Będziesz narażona na oglądanie mnie nagiego... kompletnie nagiego.
-Czy ty myślisz, że ja nigdy nie widziałam gołego fac...- w tym momencie bez żadnego ostrzeżenia wyszedł spod prysznica, a ja oddałam mu ręcznik szybciej niż myślałam.- Poor jesteś idiotą!- wrzasnęłam ściągając z siebie przemoczone ubranie.
-Jak wymawiasz moje nazwisko wtedy czuję się taki winny.- uśmiechnął się szyderczo i włożył na siebie t-shirt i spodnie, a ja stałam tak w mokrej bieliźnie.
-Poor, zamknij się i przynieś mi coś na zmianę!- chwyciłam suszarkę do włosów i włączyłam ją na najwyższe obroty, by nie słyszeć gadaniny chłopaka. Po chwili moje włosy były suche.
-Winslet! Oto moja ULUBIONA koszulka i UKOCHANE spodnie. Pamiętaj.- podał mi starannie złożone ubrania, które rad nie rad musiałam założyć. On sam zaś zniknął, w którymś z pokoi w swojej posiadłości, a ja udałam się do suszarni, gdzie rozwiesiłam mokre ubrania.
Siedziałam na kanapie w salonie z laptopem na kolanach i odpisywałam na mail'e, gdy do pokou wszedł Brad, usiadł naprzeciwko mnie w fotelu i przyglądał mi się bez słowa.
-O co chodzi?- zapytałam nie spoglądając na niego.
-Nic...- uciął krótko i sięgnął po czekoladowe ciastko, leżące na dużym półmisku, na stole po czym dalej kontynuował wlepianie swoich oczu w moją osobę. Siedziałam, więc spięta jak za ciasne gatki na tyłku i usiłowałam skupić się na pisaniu, jednak przebywanie tego osobnika w tym samym pokoju wywoływało u mnie paraliż intelektualny. W mojej głowie padały bluzgi w stronę Brad'a, ale zachowywałam kamienną twarz.
-Może umówiłabyś się ze mną na kolację?- wypalił jak raca w sylwestra.
-Poor! Czy mógłbyś zabrać swoje cztery litery i opuścić to pomieszczenie!? Ja tu pracuję!- wrzasnęłam, pokazując mu drzwi.
-No tego jeszcze nie było, żeby mnie z własnego salonu ktoś wywalił...- mruknął pod nosem i posłusznie opuścił pokój. Wygodnie usadowiłam się na kanapie i kontynuowałam swoją pracę. Godziny mijały, a końca wiadomości nie było widać. Miałam wrażenie, że ktoś specjalnie wysyła kolejne mail'e tylko po to, bym zapuściła korzenie w tej kanapie i nigdy stamtąd nie wyszła. Dopiero późnym popołudniem zobaczyłam magiczne „0” na poczcie i z wielką ulgą zamknęłam komputer, zebrałam wszystkie papiery i udałam się do samochodu.
-To jak? O której mam wpaść po ciebie?- już miałam zamykać drzwi samochodu, gdy pojawił się Brad.
-Wiesz... chyba dzisiaj chciałabym założyć dres i usiąść przed telewizorem z puszką piwa...- przekręciłam kluczyk w stacyjce- sama.- dodałam i zamknęłam drzwi samochodu.

Każdy ma taki dzień, taki wieczór, kiedy zamyka się w sobie, wkłada słuchawki na uszy i bez powodu płacze jak małe dziecko. Nagle miałam taką potrzebę. Niewyobrażalna chęć wylania łez ogarnęła mnie już w drodze do mieszkania. Po drodze zawitałam do sklepu, gdzie na ukojenie zakupiłam armię pudełek lodów i całe mnóstwo truskawek, i winogron. Już od dawna nie czułam się tak beznadziejnie, tak bezsilnie, tak... okropnie. W ułamku sekundy zatęskniłam za wszystkim, co było w przeszłości. Chciałam wrócić do dzieciństwa, do podstawówki, do gimnazjum, chciałam wrócić nawet do poprzedniego dnia, bo wydawał mi się o wiele lepszy niż ten wieczór. Usiadłam na miękkim dywanie w salonie, oparłam się o kanapę i spoglądałam na ścianę ze zdjęciami, która podświetlona była kolorowymi lampkami. Od mojego przyjazdu tutaj tych zdjęć przybyło. Nowe doświadczenia, nowi ludzie, nowe miejsca- to wszystko było na tym małym skrawku ściany. Przyglądałam się każdemu zdjęciu, usiłowałam przypomnieć sobie okoliczności w jakich było zrobione. Czułam się tak nieswojo, tak obco... Tęskniłam. Tak cholernie tęskniłam za każdą spotkaną osobą na mojej drodze, za każdym miejscem, za każdym porankiem i zachodem słońca, za spadającą gwiazdą i smakiem urodzinowego tortu. Uświadomiłam sobie jak wiele poświęciłam i wciąż poświęcam w swoim życiu. Porzuciłam rodzinę, bliskich, przyjaciół tylko po to, by zarabiać, a nie jak inni dopiero studiować, uczyć się. Oni wszyscy zaczynali studenckie życie, pełne śmiechu, łez troski o sesje, zaliczenia, pijańskie wieczory w akademikach, dorywcze prace i życie na słoikach od rodziców, a ja? Praca, praca, bo nawet dom nie znaczy nic. Gdzie śmiech, gdzie młodzieńcze szaleństwo? Jest tylko obowiązek, odpowiedzialność, dorosłość, jak to wszystko brzmi w ustach 19-latki? Rozumiem- pełnoletność, odpowiedzialność za swoje czyny, ale żeby do razu niezależność, pełna odpowiedzialność za własne życie, zdrowie, czy to nie jest rzucenie się na głęboką wodę? Dlaczego nie zostałam w domu? Dlaczego nie puściłam mimo uszu narzekań mamy, że już wystarczająco dużo utopiła we mnie pieniędzy, dlaczego nie biorę od niej pieniędzy na jedzenie, mieszkanie, dlaczego? Usłyszałam dźwięk dzwonka do drzwi. Założyłam kaptur na głowę i modliłam się, by ta osoba poszła sobie, jednak dzwonek wciąż wygrywał melodię. Przetarłam rękawem oczy i powoli udałam się do drzwi.
-Wszystko w porządku?- Brad stał ubrany w dres z czteropakiem piwa w ręce i reklamówką pełną chipsów i ciepłych hot-dog'ów. Nie odpowiedziałam nic, tylko powróciłam na swoje stanowisko przy kanapie i jak gdyby nigdy nic skrobałam kolejną łyżkę lodów.- Widzę, że wieczór dresa na całego.- usiadł obok mnie i zaczął przyglądać się zdjęciom. Tym razem nie potrzeba było nam nic więcej niż jedzenie, picie piwa i milczenie. Taki wieczór...
______________________________________
Moi Kochani - zdałam teoretyczny na prawko! Za pierwszym razem!
Byłam przerażona, bo na liście widniało zaledwie 7 osób, w tym 6 panów i ja jedna. Z naszej grupy zdałam tylko ja! :) Jednak moja radość znika, gdy uświadamiam sobie, że praktykę będę zdawała co najmniej 4 razy... eh.
Co tam u Was? 

                     http://zycienaklawiaturze.blogspot.com/

środa, 12 lutego 2014

Rozdział 11

Kiedyś ktoś powiedział mi, że mężczyźni boją się być z takimi kobietami, jak ja. Żaden z nich nie lubi mieć przy sobie dziewczyny o silnym charakterze, pewnej siebie, niepokazującej słabości i takiej, która sama kieruje całym swoim życiem. Trzeba dobrze mnie poznać, by dowiedzieć się o moich słabych stronach i przekonać się, że ja też potrzebuję silnego ramienia, które dawałoby mi schronienie i wsparcie. Czy to znaczy, że już na zawsze będę sama? Czy dla mnie nie ma mężczyzny, który mógłby odważyć się, zadać sobie trud poznania mnie? Nie. Nie dość, że mój charakter jest tak poprany to Bóg nie dał mi nawet szczupłej i smukłej sylwetki bym mogła kusić mężczyzn swym wyglądem. Utrudnił mi jeszcze bardziej życie.
Bóg nigdy nie był dla mnie łaskawy. Wszystko co osiągnęłam w swoim życiu było tylko moją ciężką pracą okupioną łzami, nerwami i nieprzespanymi nocami. Nigdy nikt nie wyciągnął pomocnej dłoni, wręcz przeciwnie, to jeszcze ja sama musiałam ratować świat. Czemu? Dlaczego jednym Bóg daje i urodę, i talent, i szczęście, innych każe tak jak mnie, a jeszcze innym zabiera zdrowie, skazuje na śmierć? Wiem, że niektórzy mają gorzej ode mnie, zdaję sobie z tego sprawę, ale jak trudno jest samemu przeżyć każdy dzień, stawić czoła wszystkim przeciwnościom.
Miałam wtedy 13 lat. To był czas, kiedy nic się w moim życiu nie układało. Kontakt z rodzicami się zacierał, wokół tylko kłótnie i pretensje. Jedna jedyna kąpiel. Zamknięte drzwi łazienki. Maszynka do golenia. Długo obracałam ją w dłoniach. Łzy spływały po moich policzkach i skapywały wprost do wanny. Chwyciłam ją mocno i przycisnęłam do nadgarstka. Upuściłam ją i roztrzęsiona schowałam twarz w dłonie. Nie wierzyłam, że życie sprowadziło mnie do tego. Chwyciłam ją ponownie z większą odwagą. „Przecież mama będzie rozpaczać...”- pomyślałam, ale przecież byłam tak na nią wściekła. „Jak ona sobie poradzi?” Odłożyłam maszynkę i zobaczyłam mocno fioletowe żyły. Roztrzęsiona wyszłam z wanny, próbowałam opanować łzy. Do dzisiaj, gdy patrzę na nadgarstek widać blizny i uświadamiam sobie, że mam mocny charakter, że jestem silna, bo odważyłam się przeciwstawić życiu, losowi i walczę z nim, a przecież miałam szansę, próbowałam pozbawić się życia. Nawet gdybym przez mój charakter, mój wygląd i Bóg wie co jeszcze, miała całe swoje życie przeżyć sama, bez „silnego ramienia” to... było warto. Było warto odłożyć maszynkę i spróbować zmierzyć się ze wszystkim, a nie wybrać drogę na skróty.
-Wiesz... było warto.- szliśmy powoli do hotelu w blasku ulicznych latarni.
-Zawsze jest warto.- Damond zdjął marynarkę i położył ją na moich ramionach. Zatrzymaliśmy się.- Żałujesz?
-Odkąd mieszkam w Londynie niczego nie żałuję...- uśmiechnęłam się i dotknęłam dłonią jego policzka.
-A ja żałuję...- chwycił moją rękę i przyciągnął mnie do siebie.- Żałuję, że jeszcze nigdy cię nie pocałowałem.- czułam jego szybki i krótki oddech. Staliśmy z opartymi o siebie czołami i spoglądaliśmy na siebie.
-Żyj tak, żeby niczego nie żałować...- szepnęłam i pocałowałam go. Cały świat wokół zatrzymał się, nic innego nie liczyło się jak tylko ta chwila, ten moment, to uczucie, które towarzyszyło naszemu pocałunkowi. Tacy piękni, w eleganckich strojach staliśmy na przedmieściach Paryża, w tle wieża, a dookoła nas atmosfera jak nie z tego świata.
-Koch...- przyłożyłam palec do jego ust.
-Nie warto... nie teraz... nie już. To zobowiązuje.- powolnym krokiem odeszłam od niego, pozostawiając go samego w tym cudownym miejscu.
-Masz rację.- podbiegł do mnie i chwycił mnie za rękę.- Może kiedyś.- spojrzał na rozgwieżdżone niebo i uśmiechnął się. Wróciliśmy do hotelu i zasnęliśmy... każdy w swoim pokoju.

Z samego rana udaliśmy się na śniadanie. Siedzieliśmy na przepięknym tarasie hotelu, z którego mieliśmy widok na całe miasto. Wokół porozstawiane były wielkie donice z pelargoniami i cudownymi różami, a wszystko to dopełniała fontanna pośrodku balkonu przystrojona tymi samymi kwiatami, z której dzieci wychlapywały wodę. Delektowaliśmy się świeżo pieczoną bagietką i wszelakimi serami pleśniowymi oraz pysznym sokiem ze świeżo wyciśniętych pomarańczy. Zerkaliśmy na siebie, nie mówiąc nic. To właśnie byliśmy my. Każde z nas myślało o drugim, jednak nikt się nie odezwał, nawet nie udawał, że zależy mu na rozmowie, jednak żadnemu z nas nie przeszkadzała ta cisza. Nasze spojrzenia nie były zobowiązujące. Nie musiałam odwracać wzroku za każdym razem, gdy on przyłapałam mnie na tym, że patrzę na niego, nie, on robił to samo. W tych momentach nie musieliśmy się uśmiechać, bo tylko w naszych głowach roiły się różne pytania, odpowiedzi, myśli, o których wiedzieliśmy tylko my.

-Idziemy do Notre-Dam, potem zahaczymy o dworzec i wrócimy na obiadokolację.- Damond stał z folderami przy recepcji i z wielkim skupieniem je przeglądał.
-Tak jest, panie pilocie.- oparłam się o jego ramię.
-W takim razie nogi za pas i idziemy.- starannie złożył niewielką mapę i pociągnął mnie w stronę wyjścia. Tego dnia było wyjątkowo gorąco. Ukojenie przyniosły nam zimne mury katedry, w której przez dłuższą chwilę przyglądaliśmy się surowemu wnętrzu. Potem wedle planów weszliśmy na stary dworzec, który przepełniony był atmosferą z poprzednich lat. Jakby czas zatrzymał się w tym miejscu. Z wielką łatwością można było sobie wyobrazić podróżnych w brązowych płaszczach i kapeluszami na głowach, niosących wielkie, skórzane walizki, spieszących się na pociąg, który właśnie ustawiał się przy pierwszym peronie. Gdzieś w górze, można usłyszeć było głos sympatycznego pana, który oznajmiał odjazd pociągu. Wszystko to sprawiło tylko zamknięcie oczu, głęboki oddech i chwila w tym niecodziennym miejscu.
-Claudia?- usłyszałam znajomy mi głos. Otworzyłam oczy i rozejrzałam się dookoła.
-Charls?- zobaczyłam chłopaka tuż przed sobą. To musiał być sen. Po raz kolejny widziałam go przed sobą, ale to nie mogło być prawdą! Tak wielkie miasto i jedna moja wycieczka tutaj nie może zaraz spowodować, że tak przez przypadek się spotkaliśmy!
-Damond!- krzyknęłam i zaczęłam rozglądać się za chłopakiem. Po chwili pojawił się z mapą i z zaciekawieniem przyglądał się blondynowi. Myślałam, że szatyn zaraz stanie się prywatnym detektywem i to tylko będzie oznaczało sen, ale nie. Damond stał i pytająco spoglądał na mnie, i na chłopaka.
-Co ty tu robisz...- wydusiłam z siebie.
-Moja firma ma biura na górze...ale, co ty tu robisz?
-Nie ważne. Fajnie było cię spotkać i pogadać.- ominęłam go i udałam się do wyjścia.
-Claudia!- chłopak pobiegł za mną.- Błagam cię, nie traktuj mnie tak. Nie udawajmy, że nigdy nic nas nie łączyło.
-Łączyło, ale już nie łączy.- pchnęłam mocno drzwi.
-Ja nic nie mogłem zrobić, rozumiesz? Twoi rodzice tak szybko cię zabrali, mnie wywieźli do ciotki na południe, nie miałem z nikim kontaktu przez wiele miesięcy. Przez ten czas byłem przekonany, że... że on żyje, że zabrałaś go do Polski, ale dopiero ojciec powiedział mi prawdę. Wiem, wiem, że nie tak to powinno się skończyć... ale ty wciąż jesteś dla mnie ważna. Nie jestem w stanie z nikim się związać, myślę o...
-Czy ty myślisz, że mi jest łatwo?! Straciłam dziecko, które przez tyle miesięcy nosiłam pod sercem! Nie ma dnia żebym o nim nie myślała, nie ma nocy bez łez! A na dodatek ty mnie zostawiłeś! Nie zadzwoniłeś, nie napisałeś, nic! Tyle miesięcy, lat... jak mogłeś? Wierzyłam, miałam nadzieję, że przyjedziesz, że zabierzesz mnie, a ty nawet nie napisałeś?! Zniknij, zapomnij o mnie i uwolnij się od tego! Ty skończyłeś ze mną w chwili gdy mnie zostawiłeś w szpitalu. Nic nie jest w stanie cię usprawiedliwić.
-Wiem...
-Obyśmy już nigdy więcej się nie spotkali.- odwróciłam się i odeszłam. Łzy spływały po moich policzkach, a w głowie panował chaos.
-Claudia...- Damond biegł za mną. Złapał mnie w talii i mocno przytulił do siebie. O nic nie pytał tylko trzymał mnie silnymi ramionami.
-Wracajmy do Londynu.- wyszlochałam.

Po kilku godzinach byliśmy już w „domu”. Nasze mieszkania nic się nie zmieniły. Wszystko jakby zastygło do czasu naszego przyjazdu. Tylko sekretarka przy telefonie swoim czerwonym światełkiem oznajmiała, że wielu ludzi usiłowało złapać ze mną kontakt.

-Masz 36 nieodebranych wiadomości.- usłyszałam i bezsilnie opadłam na kanapę, by w skupieniu wysłuchać ich wszystkich. Siedziałam z notesem i zapisywałam do kogo mam zadzwonić, do kogo pojechać, komu jakie papiery przygotować. Powróciłam do rzeczywistości, skończył się Paryż, skończyło się leniuchowanie, czas wracać do pracy.
______________________________________
Nowy rozdział się pojawił co oznacza, że... zdałam egzamin wewnętrzny na prawko! Co prawda wczoraj i to za pierwszym razem, ale czas nie pozwolił mi zajrzeć tutaj nawet na chwilkę. Dzisiaj miałby być gotowe papiery do zabrania, ale jeszcze jakiś podpisików brakuje i z pewnością już w następnym tygodniu czeka mnie egzamin teoretyczny w WORD'zie. 
Zapraszam Was na nowego bloga, który powoli będzie nabierał moich prywatnych notek :) 

poniedziałek, 10 lutego 2014

Tym razem bez rozdziału - tym razem coś od siebie

Miałam zamiar zakładać nowego bloga, by dzielić się z Wami moimi różnymi przemyśleniami, doświadczeniami, coś na zasadzie pamiętnika i nie tylko, ale "swój pierwszy raz" dodam tutaj, by usłyszeć, a raczej przeczytać Wasze opinie na ten temat - czy zakładać nowego bloga, czy robić takie oto przerywniki między rozdziałami, bo jak zauważyłam nie tylko moje rozdziały wywołują różne emocje, ale i krótkie notatki, które piszę na koniec. Miło mi otwierać pocztę i czytać mail'e od Was, które przeradzają się w rozmowę osób, które znają się niemal "od pieluchy".

Od razu zaznaczam, że mój humor od kilku dni jest w wielkiej depresji. Z tego wszystkiego rozbolała mnie głowa i odpuściłam sobie edukację na dzień dzisiejszy, bo nie nadaję się na ten moment do niczego innego jak tylko siedzenia i patrzenia w szklany ekran (takie dni zdarzają mi się bardzo rzadko, bo zazwyczaj tryskam energią). W jednej chwili wszystko straciło sens...

Pochłaniam właśnie kolejne strony jakiś nakazów, zakazów, artykułów i paragrafów, i zastanawiam się nad tym wszystkim. To, co do tej pory wydawało się oczywiste, prawe i normalne, okazuje się zakazane, a wręcz karalne. Zaczynam co raz bardziej nie rozumieć, nie dostrzegać sensu we wszystkim co robię. Śmiem twierdzić, że wszystko o co walczę, o co się staram jest pustym do dążeniem do niczego, bo po osiągnięciu jednego szczytu zaraz okazuje się, że stoimy u podnóża kolejnej góry i tak w kółko, i w kółko, i w kółko... Rozumiem, że życie to splot wyzwań, ale czy kiedykolwiek będziemy mieli poczucie spełnienia, poczucie najwyższego szczytu w swoim życiu, a może wtedy to nie będzie szczyt tylko dół, a na jego zwieńczeniu zostanie wbity krzyż?
Walczę o jakiś kawałek plastiku. Muszę przemierzyć setki stron, setki pytań, na które nawet specjaliści nie znają odpowiedzi. Muszę zapamiętywać setki cyfr i wyjątkowych sytuacji, gdy wiem, że moja wiedza sięga 98% tego wszystkiego, mój test okazuje się wiadomościami właśnie z tych 2%, których nie przerobiłam, nie doczytałam. Walka z wiatrakami.
Walczę o oceny, a i tak gdy stoję pośród ludzi z „wyższych sfer” nikt nie pyta mnie o wzór na sinus czy zależności trójkątów, a ocenia mnie przez pryzmat mojej aparycji, gestów, mimiki, kultury i poglądów. Tylko skąd my mamy się tego nauczyć?! Na geografii, na matematyce czy może na chemii? Tak, zaraz powiecie przecież jest polski, jest religia, jest wos – tutaj wyrabiamy swoje poglądy i umiejętności interpersonalne! Guzik prawda! Na polskim uczymy się pisania „pod wzór” rozprawek i analiz, piszemy tylko to, co chce przeczytać nauczyciel, co wypada napisać, co jest zawarte w kluczu. Czy to jest nauka poprawnej wypowiedzi i przedstawiania swoich racji? Gdy na religii powinniśmy rozmawiać o naszym stosunku do religii we współczesnym świecie, o tym jak nie stracić wiary pośród telefonicznego kontaktu z duchownym i jeżdżącym konfesjonałem, rozmawiamy o oczywistych sprawach – miłości, małżeństwie... tylko nikt nie pyta i nikt nie odpowiada czy każdy z nas zaznał miłości pośród gier, portali społecznościowych i telefonów. Na wos'ie tylko poznajemy suche fakty. To jest prawo, to jest lewo, oni byli dobrzy, a tamci byli źli. Rządzimy według takich praw, a nie innych, żyjemy na takich zasadach, a nie innych. Wszystko przedstawiane jest tylko z ogólnej strony, bez pokazywania, że ludzie ogólnie przyjęci za narodowych bohaterów też byli „nie fair” wobec ojczyzny, współpracowników i przyjaciół.
Wszyscy chcieliby wyeliminować technologię pośród młodzieży, ograniczyć dostęp do portali, gier, ale nikt nie stara się pogodzić globalizacji z nauką, przydatną nauką, która dawała by więcej pożytku, doświadczenia, praktyki, a nie tylko suchej teorii. Tak, niektórych rzeczy musimy się uczyć, bo tak wypada, bo zasada zakuć, zdać, zapomnieć musi istnieć, ale sprawmy, aby w naszym życiu było więcej nauki przydatnych rzeczy do społecznego życia, a nie nauki tylko po to, by świadectwo było dobre, by zaliczyć sprawdzian, by umieć to, bo tak jest w książce, ale kompletnie nie wiedzieć jak użyć to w życiu.
Wiem, może powiecie, że zaraz i tak pójdę do książek liczyć bezsensowne wzory, ale nie mamy wyjścia, taki jest system. Jednak nie przejmujmy się tym. System taki jest i koniec, a my i tak nie umielibyśmy wytłumaczyć i przedstawić swoich racji przed ludźmi, bo przecież na polskim zastanawiamy się nad modelem romantycznego poety i stanem emocjonalnym bohatera, który opisuje niebieskie firanki w oknach, a nie zajmujemy się tak błahymi rzeczami jak przedstawianie swoich racji i poglądów.
Z pozdrowieniami od samouka wypowiedzi własnego zdania.  

Zaczynam doświadczać pełnoletności. Nigdy nie powiedziałam rodzicom " jestem już dorosła", "jestem prawie pełnoletnia", ciągle słucham ich i pytam o zdanie, a dziś usłyszałam od mamy: "rób jak chcesz, jesteś już dorosła". W tym momencie zdałam sobie sprawę, że mama wcale nie chce mnie wprowadzić w to "drugie" życie tylko (z resztą jak zwykle) rzuca mnie na głęboką wodę. No cóż, jestem dorosła i muszę sobie radzić sama, a rodzice stają się tylko osobami, które mogą mnie tylko wysłuchać, doradzić, zganić, ale nie ingerować w moje życie, decydować...
Dziwnie się z tym czuję, bo wydawało mi się, że usłyszę "to, że masz 18-ście lat, nie znaczy, że jesteś już dorosła!". Myliłam się. 
Idę więc przygotowywać się do urodzin, które już za 18 dni...

PS. Kolejny rozdział dodam jak uda mi się zdać egzamin wewnętrzny na prawko, więc może w tym miesiącu się wyrobię :-)

wtorek, 4 lutego 2014

Rozdział 10

Nagle ze zwykłej dziewczyny, która tylko na chwilę wpadła do Paryża, stałam się mamą. Tesim zachowywał się tak, jakbym wróciła tylko z kilkudniowej nieobecności. Jego zasób słownictwa nie był za bogaty, ale pokazał mi cały ośrodek, swoich kolegów i ulubione zabawki. Za każdym razem, gdy spoglądał na mnie, obdarowywując mnie wspaniałym uśmiechem, tak bardzo przypominał mi Charls'a.
-Jedziemy do taty?- kucnęłam przed nim, a jego oczy roześmiały się.
-Tata, tak! Tak!- zaczął podskakiwać i klaskać w swoje malutkie dłonie. Jego śmiech rozniósł się po pustych korytarzach ośrodka, wypełniając to miejsce po same futryny okien, a nawet cały ogród wokół swoją dziecięcą miłością.
To było jak wyzwanie. Przebranie dziecka, ubranie, nakarmienie. Chłopiec wciąż się uśmiechał, mimo że wkładanie koszulki wcale mi nie wychodziło, ale on jakby to rozumiał. Siedział cierpliwie i machając nóżkami wciąż wpatrywał się we mnie.
-Mama...- pociągnął mnie za szyję tak, że teraz mówił do mojego ucha, cichutko i spokojnie.- Tesim wiedział, że mama przyjdzie.- pocałował mnie w policzek i zszedł z krzesła po swoją zabawkę- Pana Królika.
Pojechaliśmy do szpitala. Po cichu otworzyliśmy drzwi sali 12 i weszliśmy do środka.
-Mój Boże...- mama Charls'a spojrzała na nas. Skryła twarz w dłoniach i wybuchnęła płaczem.
-Charls...- spojrzałam na chłopaka.- Chciałam ci kogoś przedstawić.
-On jest tutaj?- chłopak usiłował podnieść głowę, by zobaczyć maluszka, stojącego za oparciem łóżka.
-To jest nasz synek, Tesim.- wzięłam chłopca na ręce. Charls rozpłakał się.
-To Tesim.- malec wskazał na siebie.- To ma-ma, to ta-ta.- pokazał kolejno na mnie i na Charls'a. Wszyscy płakaliśmy ze wzruszenia, bo ten mały człowieczek był dla nas najważniejszy przez tyle lat, a teraz okazało się jak bardzo wszyscy za nim tęskniliśmy i... niestety, jak wiele straciliśmy. Już po chwili mały siedział obok Charls'a na łóżku wraz z Panem Królikiem i opowiadał o różnych rzeczach. Moja rodzina.
Nagle wszystko się skończyło. Poczułam jak tracę równowagę, powoli osuwam się na podłogę, a wszystko wokół mnie się rozmazuje. Przed oczami tylko szarość... ciemność...koniec.
-Claudia, wstawaj, bo zaraz kończą się śniadania, ale się dobrze spało, ha, kto, by pomyślał!- nagle otworzyłam oczy. Damond zmieniał koszulkę i krzątał się po łazience w pośpiechu poprawiając włosy i myjąc zęby. Ja leżałam na kanapie przykryta kocem. Czułam jak moje serce mocno biło, a policzki miałam mokre od łez. Rozglądałam się po pokoju, nie wiedziałam co się dzieje, co się wydarzyło.
-Damond...- spojrzałam na chłopaka.
-No laska, zbieraj się, no! Śnia-da-nie!- rzucił we mnie mokrym ręcznikiem. Przetarłam nim twarz i spojrzałam na widok za oknem.
-To tylko sen.- szepnęłam sama do siebie. Wciąż byłam roztrzęsiona i z niemałym trudem powstrzymywałam się od łez. To musiał być sen.

Siedzieliśmy w malutkiej kawiarence na rogu kamienicy z widokiem na wieżę. Siedzieliśmy w ciszy, popijając latte i delektując się pysznym kokosowym ciastem. Spoglądałam na Damond'a. W mojej głowie panował wielki chaos.
-Chciałeś kiedyś być...- zaczęłam. Spojrzał na mnie rozweselony i przysunął się do stolika.- detektywem?
-Detektywem?!- wybuchnął śmiechem, trzymając się za brzuch.- Nigdy nie przestaniesz mnie zaskakiwać. Haha, detektywem, dobre. Skąd ty w ogóle na to wpadłaś?
-Tak jakoś...eh, mniejsza oto.- zamieszałam łyżeczką w szklance i oblizałam ją. Przed oczami wciąż miałam Charls'a. Usilnie przekonywałam sama siebie, że wcale za nim nie tęsknie, że nawet gdybyśmy się spotkali to z pewnością nie rzucilibyśmy się sobie w ramiona, że nic już nas nie łączy. Fakt, przeżyliśmy wspaniałych kilka miesięcy, nie wiadomo jak potoczyłoby się nasze życie gdyby nie ten wypadek. Może gdybyśmy zawalczyli o nas, rodzice pozwoliliby nam być razem, ale zbyt zmęczeni byliśmy tęsknotą za dzieckiem. Wszystko się zmieniło, wszystko się rozeszło, wszystko się skończyło.
Siedzieliśmy tam dobrych kilka godzin. Zjedliśmy obiad i wciąż napawaliśmy się widokiem na miasto. Dopiero po deserze zdecydowaliśmy się na zwiedzenie Luwru.
Wspaniałe miejsce wypełnione po brzegi historią, którą można poczuć, dotknąć, zobaczyć. Obrazy, rzeźby, eksponaty. Przesyt, skromność, prostota i ogrom. Wszystko to w jednym miejscu. Od mumii po zwierzęta, od prehistorii do współczesności, a w tym wszystkim my. My z tabletami i smartfonami. Przyglądamy się, usiłujemy na własny sposób zinterpretować postacie, malowidła i co robimy? Pstrykamy fotkę i … noga za nogą przesuwamy się do przodu po drewnianej podłodze, która swój wiek określa pojedynczymi skrzypnięciami. Muzeum.
Gdy wyszliśmy już z tego cudownego miejsca, bogatsi o znajomość nowych dzieł i historii na dworze się ściemniało. Ludzie wciąż jednak spacerowali po ulicach i podziwiali to miasto.

-Obowiązują stroje oficjalne.- Damond wyciągał z torby koszulę.
-Oficjalne?- spojrzałam na niego zdziwiona.
-O nic nie pytaj tylko się szykuj, bo wychodzimy za... pół godziny.- uśmiechnęłam się pod nosem i niespiesznie udałam się do łazienki. Wzięłam prysznic, wysuszyłam włosy, zrobiłam lekki makijaż i udałam się po sukienkę, która cierpliwie czekała na odpowiedni moment w mojej torbie.
-Gotowa?
-Daj mi chwilę!- krzyknęłam z łazienki, wkładając sukienkę. Niestety zamek z tyłu w ogóle nie chciał ze mną współpracować.- Dobra, spokojnie.- powiedziałam sama do siebie i spryskałam się perfumami. Wyszłam do pokoju, by włożyć szpilki i wróciłam do łazienki, by rozprawić się z zamkiem.
-Pomóc?- Damond stanął w drzwiach. Wyglądał nieziemsko w idealnie skrojonym garniturze i białej koszuli rozpiętej pod szyją. Jego włosy były starannie ułożone, a mankiety perfekcyjnie zwieńczone spinkami. Podszedł do mnie i delikatnie pociągnął zamek ku górze. Poczułam zapach jego perfum, które były dosyć wyraziste. Świat na chwilę zwolnił bieg, rozpłynął się w atmosferze zmieszanych damskich i męskich perfum, naszych niepewnych spojrzeń i uśmiechów. Jego silne, ale tym razem delikatne i czułe dłonie pociągnęły leciutko zamek, jednak nie zamierzały odejść, spoczywały teraz na moich biodrach, a my spoglądaliśmy w swoje odbicie w lustrze. -Jesteś...- Damond przysunął się do mnie i chwycił mnie dłońmi w talii.- Fan... fajna babka.- uśmiechnął się pod nosem.
-Babka?- spojrzałam, unosząc brwi do góry.- Babka... no to chodźmy już... dziadku.- pociągnęłam go za rękę w stronę wyjścia.

Podążałam według wskazówek mężczyzny, moje oczy zasłonięte były czarną chustką, która dokładnie dbała o to, bym nie widziała nic przed sobą. Trzymałam go za ręce i miałam nadzieję, że bezpiecznie dotrzemy do celu, jednak nie ukrywajmy się, byłam cholernie ciekawa gdzie idziemy. Moje wszystkie myśli uśpił widok na nocny Paryż z pierwszego piętra wieży Eiffla. Wszystko skąpane było w ciemnych chmurach i jasnych światłach latarni, a nad wszystkim górował wspaniały księżyc, który dumnie, pełnią tarczy oświetlał tę noc, to miasto, najmniejsze zakątki okolicy. Staliśmy. On stał tylko kilka milimetrów za mną i obejmował mnie w pasie, czułam jego oddech na mojej szyi i woń jego wspaniałych perfum. Mogliśmy tak trwać wiecznie. Przymknęłam na chwilę oczy i przypomniałam sobie Damond'a, gdy pierwszy raz zobaczyłam go tańczącego w jego mieszkaniu. Uśmiechnęłam się pod nosem. Zaledwie kilka tygodni sprawiło, że stał się dla mnie kimś wyjątkowym. Próbowałam znaleźć odpowiednie słowa, by nazwać to, co nas łączyło. Jednak nic nie przychodziło mi do głowy. Miłość? Czy to nie za dużo? Przyjaciel? Czy to nie za mało? Co chwilę ściskałam jego dłoń, by upewnić się, że jest tu, że wciąż przy mnie jest... był. Odwróciłam się do niego i spojrzałam w jego wspaniałe oczy. Przyglądał mi się, moim oczom, policzkom, szyi, dekoltowi, po prostu pochłaniał każdy kawałek mojego ciała. Oto przede mną stał idealny mężczyzna, o którym chyba nigdy nie śniłam. Nie chciałam, by ta chwila się skończyła, chciałam stać tak już do końca życia, patrzeć w jego rozpromienione oczy i zastanawiać się o czym myśli. Pokochałam go? Zauroczyłam się? Czy właśnie tak wygląda miłość? Czy mam szansę ją odnaleźć, poznać na nowo? Znów mieć nadzieję, mieć szczęście i czułe, bezpieczne ramiona, które ochroniłyby mnie przed całym złem? Czy to możliwe? Tak... nie... tak... nie... A może jednak?

______________________________________
Moje życie zaczyna wyglądać jak jakaś telenowela ;-/ i do tego całkiem słaba...
W niedzielę byłam na stoku. Z wielką nadzieją, że wreszcie ogarnę deskę siedziałam sobie po pierwszym zjeździe na dole i już miałam się podnosić, a tu jakiś frajer na nartach wjechał celowo na mnie. Upadłam na prawą rękę, bolało, ale było ok, dzisiaj spuchnięta i do lekarza... oby tylko gipsu nie zakładali ;p 
Ah, po południu jeszcze mam sesję i chyba na dzisiaj wystarczy tych wrażeń.
Jednak co do tej telenoweli to... Napiszę tylko "powierzchownie". Mam kolegę- żonaty (nazwijmy go pan Y) i spotkaliśmy się na pogaduszki. Wszystko było ok, pięknie i wgl. Wróciłam do domu i mama przynosi mi newsy (czyt. plotki) z pracy i mówi, że jest jakaś "akcja", bo jakaś "pani" zdradziła swojego męża i wgl no plotki, plotki, plotki. Mnie to nigdy jakoś nie ciekawi, ale cóż... Przychodzi następnego dnia i mówi, że ja znam tego faceta. Okazało się, że to chodzi o Y i jego żonę. Wmurowało mnie w podłogę, w kuchni... dodatkowo wiele plotek mówi, że Y jest bardzo poważnie chory. Tutaj dla mnie świat się na chwilę zatrzymał. Y sam zadzwonił do mnie kilka dni później i znowu się umówiliśmy. Nie wiedziałam jak się zachować. Chciałam udawać, że o niczym nie wiem, ale nie potrafiłam. Patrzyłam tylko jak wypala papierosa za papierosem. Rozmawiając o jakiś pierdołach doszliśmy do wniosku, że niektóre rzeczy trzeba załatwiać "klin klinem" - "jak Kuba Bogu, tak Bóg Kubie". Sama nie wiem jak to się stało, no, ale się normalnie całowaliśmy... Sama nie wiem jak mogłam dopuścić do tego. Y powiedział, że jest w kropce. Mają jakieś ogromne długi, jego lekarstwa kosztują setki złotych i nie ma pojęcia co robić. Najbardziej boi się tego, że choroba może go w każdej chwili przykuć do wózka. Nie mogę sobie z tym wszystkim poradzić. Cały czas o nim myślę... Najgorsze jest to, że jego żona, zdradziła go z moim dobrym kumplem. Paranoja!
Wy też macie tak "pochrzanione" życie?