Witam Was na moim blogu
- niegdyś - story-the-wanted.blogspot.com !
W archiwum znajdziecie opowiadanie o The Wanted (rozdziały 1-59).
Zapraszam do czytania i komentowania!
Claudia Xyz

środa, 29 stycznia 2014

Rozdział 9

***Sprawozdanie z mojej 20-22 jazdy na końcu rozdziału***
________________________________________________
Spacerowaliśmy do samego rana po opustoszałych ulicach Paryża. Nic się nie liczyło, wszystko było poza nami. Wróciliśmy do hotelu, ale wcale nie czuliśmy się zmęczeni. Usiedliśmy na kanapie i wpatrywaliśmy się w cudowny widok za oknem. Nic nie mogło nam tego odebrać. Przez uchylone drzwi tarasu docierało do nas cudowne, rześkie powietrze, które delikatnie nas pobudzało. Przymknęłam oczy i poczułam dawny spokój, ulgę i ciepło, które towarzyszyło mi kilka lat temu.
-Powiedz... o czym myślisz? -Damond położył głowę na moim ramieniu.
-Wspominam...- otarłam kolejną łzę z policzka.
-Czemu akurat tak?- spojrzał na mnie, zadzierając głowę do góry.
-Jak?
-Płaczesz... tak złe są to wspomnienia czy tak wspaniałe, że żałujesz, że już nie możesz cofnąć czasu?
-Jedno i drugie...- znów wbiłam wzrok przed siebie. Nie wiedziałam co mam mu powiedzieć. Nie chciałam zwierzać mu się czy wypłakiwać w rękaw. Nie chciałam.- Z resztą, nie mówmy o mnie. Może lepiej...
-Może lepiej porozmawiajmy o Charls'ie.- Damond usiadł i wziął łyk musującego wina.
-C...co?- siedziałam przestraszona, że wie on o tym chłopaku, co gorsza, on może wiedzieć o mnie jeszcze więcej.
-Charls.- mężczyzna na chwilę odsunął kieliszek od ust i spojrzał na mnie, oczekując na odpowiedź.
-Skąd wiesz? Skąd o nim wiesz?!- wykrzyknęłam. Wyrwałam mu z ręki kieliszek i uderzyłam nim o stolik. Nie wiedziałam co robić. Wszystko tak nagle powróciło.- Nie masz prawa wpieprzać się w moje życie!- wrzasnęłam i udałam się do wyjścia. Łzy spływały po moich rozgrzanych policzkach. Cały świat wirował mi przed oczami. Zbiegłam po schodach na parter hotelu, potem, jak przez mgłę, dobiegłam do wyjścia i stanęłam przed budynkiem. Złapałam głęboki oddech. Nie wiedziałam co ze sobą zrobić.
-Ty nie jesteś zła na niego, prawda?- Damond stanął przede mną, uniósł mój podbródek i spojrzał mi w oczy.- Ty opłakujesz wasze dziecko, które straciłaś, prawda? Gdyby nie to, mieszkalibyście, być może gdzieś w tej okolicy i tworzylibyście wspaniałą rodzinę. Przez tyle miesięcy nosiłaś je pod sercem, ukrywałaś przed rodzicami, ale oni przecież i tak się domyślali. Pod koniec siódmego miesiąca zdecydowaliście się powiedzieć im o wszystkim, ale oni nie byli zadowoleni. I wtedy, z dnia na dzień, z godziny na godzinę straciłaś wszystko. Wypadek, to cud, że przeżyliście.- stałam bezsilna, zmęczona, a łzy bezwiednie opadały mi na koszulkę.
-Nie było dnia, żebym nie myślała o dziecku, o Charls'ie, nie było nocy, podczas której, nie uroniłabym chociaż jednej łzy. Myślę o nich codziennie, modlę się za nich. Nawet nie wiesz jak trudno jest żyć z czymś takim. Straciłam dziecko, jednocześnie rozstałam się z chłopakiem, którego kochałam... kocham. Ty i tak tego nie zrozumiesz.- odwróciłam się.
-Jeszcze nic nie jest stracone.- krzyknął. Poczułam jakby ktoś włożył do mojego serca rozgrzaną włócznię. Pojawiła się nadzieja? Nie. Może to szczyt mojej bezsilności?
-Wszystko jest stracone...- nie odwróciłam się. Pchnęłam z całej siły ciężkie, metalowe drzwi hotelu. Roztrzęsionymi rękami nacisnęłam guzik, przywołując windę. Przed moimi oczami pojawił się czarny Jaguar, który rozpędzony wpada wprost na nas podczas jednego ze spacerów po centrum miasteczka, w którym mieszkał Charls. Od tego momentu pamiętam tylko ciemność, a następne wspomnienie to tylko rozdzierający ból po utracie dziecka. Ja i Charls przez kilka dni dochodziliśmy do siebie, jednak to, co nas łączyło odeszło, nie byliśmy w stanie postawić się rodzicom. On został we Francji, a ja wróciłam do Polski. Drzwi windy otworzyły się.
-Claudia.- Damond wbiegł do niej.
-Zostaw mnie. Nie wiem kim jesteś, nie wiem skąd o tym wszystkim wiesz! Odejdź!
-Jestem detektywem. Charls kazał mi cię znaleźć. Musisz się z nim zobaczyć.- spojrzałam na niego z niedowierzaniem.
-Nie...
-Claudia... on umiera. Kilka tygodni temu miał poważny wypadek. Przez wiele dni był w śpiączce, gdy tylko odzyskał przytomność wynajął mnie, kazał znaleźć cię jak najszybciej.- nie wiedziałam co się dzieje. Nagle moje życie zatrzymało się. Działo się coś dziwnego. Nie zastanawiałam się długo. Wsiedliśmy do taksówki i udaliśmy się do szpitala. Cała roztrzęsiona przemierzałam kolejne korytarze. Bałam się tego spotkania, nie wiedziałam czego się spodziewać, dlaczego tak bardzo zależało mu na odnalezieniu mnie.
-To tutaj.- Damond zatrzymał się przed białymi drzwiami z numerem 12. Byłam tak bardzo ciekawa jak teraz wygląda, jak się czuje, że długo nie musiałam się zbierać, by nacisnąć klamkę. Spuściłam wzrok w dół. Usłyszałam tylko równomierne pikanie maszyny. Struchlałam, głos zamarł. Bałam się podnieść wzrok, spojrzeć na niego. Po chwili odważyłam się.
-Cześć...- wydukałam cicho i niepewnie. Łzy napłynęły mi do oczu. Mój ukochany brunet leżał na wielkim łóżku, otulony białą pościelą, podłączony do mnóstwa aparatur. Powoli otworzył oczy i spojrzał na mnie. Z wielkim trudem uniósł rękę i zdjął z twarzy maskę z tlenem.
-Cześć.- powiedział, wysilając się na uśmiech. Podeszłam do niego. Nogi uginały się pode mną, nie myślałam, nie rozumiałam....
-Boże...- jego oczy straciły blask, straciły „moc”, iskierki zgasły. Był blady, niemal siny. Nagle ścisnął moją dłoń. Nie miał tyle siły. Opadłam bezwiednie na krzesło, stojące obok łóżka. Płakałam. Nie mogłam powstrzymać łez. Czułam jak serce rozdziera przerażający ból.- Posłuchaj...- swoją słabą dłonią otulił mój policzek i otarł z niego łzy.
-Nic nie mów... ja... nie chcę cię stracić, rozumiesz? Ty nie możesz...- nie byłam wstanie złożyć zdania, głos załamywał się.- Jeżeli ty... to ja nie, nie wytrzymam. Już raz...- szlochałam wtulając się w jego dłoń.
-Claudia. Wtedy nikt nie odszedł...- po raz kolejny pogłaskał mnie po policzku. Na jego bladym policzku zauważyłam powoli spływające łzy.
-Co ty mówisz?- spojrzałam na niego. Roztrzęsionymi rękoma splotłam jego słabą dłoń. Usłyszałam jak drzwi sali powoli się otwierają. Zobaczyłam w nich rodziców chłopaka. Byli zmęczeni i zapłakani.
-Claudia...- jego mama złapała się za serce. Przerażona spojrzała na syna. On tylko skinął do niej porozumiewawczo głową.- Już wiesz...- kobieta wydukała i chwyciła pod ramię zaskoczonego męża.
-O czym?- przetarłam oczy. Nie wiedziałam co się dzieje, nie wiedziałam czego mam się spodziewać.
-Skarbie... oni wszyscy nas oszukali.
-Kto nas oszukał? O czym ty mówisz?!- moje serce biło jak oszalałe.
-Rodzice, twoi i moi. Nasz syn żyje... oddali go do domu dziecka... ty byłaś nie pełnoletnia, a ja nic nie mogłem zrobić...- przed oczami zrobiło mi się ciemno, nie mogłam złapać oddechu, dusiłam się łzami i szlochaniem.
-Jak... jak mogliście...-nie miałam siły krzyczeć, unosić się.- Gdzie on jest?! Gdzie jest moje dziecko?!
-Nie wiemy co się z nim działo odkąd go oddaliśmy.- ojciec chłopaka podał mi zwiniętą kartkę.- Tutaj trafił, ale czy wciąż tam jest tego... nie wiem.- wyrwałam mu kartkę i wybiegłam z sali. Biegłam korytarzem do wyjścia. Taksówka i kurs pod wskazany adres.
Wielki budynek wypełniony śmiechem dzieci i tupotem małych nóżek. Siedziałam w pokoju dyrektora, który wnikliwie analizował kartkę, którą otrzymałam od rodziców Charls'a.
-Tak...-mruknął pod nosem.- Ale pani musi iść z tym do sądu, potem może pani zabrać dziecko.- podał mi kartkę z powrotem.
-Słucham?! Mój podpis został podrobiony na tych dokumentach, wcale nie chciałam oddać dziecka do adopcji! Jak mogłam to podpisać będąc w śpiączce?!- wykrzykiwałam.- Błagam... proszę... niech pan pozwoli mi go zobaczyć...proszę.- opadłam bezsilnie na krzesło.
-Jest w naszym drugim ośrodku na obrzeżach miasta. Pojedzie tam pani ze mną.- po kilku minutach byliśmy w drodze. Zatrzymaliśmy się przed pięknym budynkiem otoczonym wspaniałym, kolorowym ogrodem. Dzieci biegały, krzyczały i śmiały się. Jedne grały w piłkę, inne walczyły na patyki, a niektóre siedziały na beżowych kocach i grały w różne planszowe gry.
-Dzień dobry.- przede mną pojawiła się starsza kobieta, która zaprowadziła mnie na tył tego cudownego miejsca.- Tutaj są nasi najmłodsi podopieczni. A tam w piaskownicy jest Tesim.
-Tesim...- szepnęłam. Tak mówiliśmy z Charls'em do siebie, gdy się żegnaliśmy. W języku słowackim znaczy to „czekam”. Czekał... siedział pośrodku piaskownicy i bawił się wielką koparką. Brał do swych malutkich rączek piasek, wrzucał go na łyżkę, a potem z łyżki wysypywał na swoje nóżki, sprawiając, że był już prawie cały pokryty piaskiem. Co chwilę inne dzieci podchodziły do niego i podawały mu inne zabawki, sprzeczali się i szturchali.
-Tesim!- kobieta zawołała chłopczyka. Odwrócił się do nas. Spojrzał na mnie, a ja rozpoznałam w nim swojego maluszka. Włosy miał tak samo jasne jak Charls i układy się tak samo niesfornie jak jego ojcu. Duże oczy odziedziczył po mnie, wpatrywał się teraz na mnie i uśmiechał się. Nagle nieporadnie wstał, otrzepał się z piasku i udał się w moim kierunku. Nie wiedziałam co robić, jak się zachować. Podszedł do mnie i chwycił mnie za rączkę. Ciągnął mnie z całych sił w stronę budynku. Nic nie mówił tylko uśmiechał się. Po chwili znaleźliśmy się w pokoju, w którym stały cztery dziecięce łóżeczka.
-Tu...- poklepał jeden z materacy i z wielkim sprytem przecisnął się pomiędzy szczebelkami i wszedł do jednego z nich.- Tu... tu...- powtarzał sam do siebie, szukając czegoś pomiędzy kilkoma zabawkami, które leżały porozrzucane po łóżeczku.- Tu...- podał mi niewielką karteczkę.- Ma-ma i ta-ta.- powiedział to tak dokładnie, tak starannie i wyraźnie.
-Widział to pan?- opiekunka otarła łzy wzruszenia i chwyciła ramię dyrektora. Spojrzałam na kartkę. Było to zdjęcie moje i Charls'a. Byliśmy wtedy nad oceanem.- Nie miał nic więcej, tylko to jedno zdjęcie.- kobieta podeszła do mnie.
-Mama...- powiedziałam niepewnie i po cichu. Spojrzałam na roześmianą buzię chłopca.- Mama. -powtórzyłam pewniej i wzięłam malucha na ręce.- Mój synek...- przytuliłam go mocno, a on swoje drobne rączki zawinął na mojej szyi.- Mój synek...
__________________________________
Wczoraj wróciłam o 20 z jazd i byłam tak zmęczona, że nie dałam rady tutaj nic napisać. No, ale przejdźmy już do sedna. Instruktor jak to mówili jest opryskliwy, chamski, krzyczy i ciągle wytyka błędy. Teraz powiecie, że jestem inna, bo ten facet wcale taki nie jest! Tylko mnie zobaczył na parkingu od razu w gadkę ze mną (jego pierwsze zdanie to: jest h.jowo na drodze ;p), od razu kazał mówić sobie po imieniu i tak oto gadaliśmy przez całe 4 godziny jazdy. No więc mówiąc szczegółowo. Pojechaliśmy się zatankować do pełna i gaz, i paliwo na wszelki wypadek, i ruszyliśmy. Na drodze były takie zaspy, tak wiało, że z całą pewnością jechało się "h.jowo". Tiry nie mogły pod górę wyjechać, a my toczyliśmy się 40km/h. Wreszcie dotarliśmy i jeździliśmy sobie po mieście. Tu już było o wiele lepiej. Duuużo mówił o tym jak przewidzieć pewne sytuacje i jak podejmować decyzje, ale je wogóle podejmować. Wtedy zadzwonił mój poprzedni instruktor i pytał o warunki na drodze to ten mu odpowiedział: "a jeździmy tu sobie, kazała włączyć radio VOX i poszła jak ciuchcia przez te zaspy, a teraz na mieście ogarnia sytuacje" ;p Dostałam pozdrowienia od niego i dalej się bujaliśmy po mieście. Od początku drogi marudził, że chce mu się jeść z resztą tak samo jak mi. No więc kręciliśmy się koło KFC i za żadne skarby nie chciałam tam skręcić (to wynik mojej "wredności" jak to określił, ale stwierdził, że my "baby" tak mamy). No więc gdy już takim smutnym głosem mówił gdzie mam jechać w końcu powiedziałam, żebyśmy skręcili do tego KFC (i tak nie mogliśmy wjechać hah, bo nie wiedzieliśmy do końca jak, ale się udało, no jeszcze ja genialna zaparkowałam na 2 miejsca, ale skorygowałam i było dobrze). I tak po przemierzeniu lodowiska przed KFC, zamówił i zapłacił za nas (!) (czym mnie meega zdziwił) za jedzonko. Tak się delektował tym kurczakiem, że pokazałam mu kcal w tym jedzeniu to się nie przeraził tylko obliczył, że mógłby zjeść takich 7 i wyszła by obiadokolacja. Optymista... Potem z powrotem do samochodu, głupia ja nie mogłam stamtąd wyjechać, wpakowałam się na zakaz wyjazdu, a on stwierdził, że mi nie pomoże. No, ale jakoś to ogarnęłam i wyjechaliśmy. W końcu udaliśmy się w drogę powrotną i tu mnie zadziwił, zaskoczył i wgl wszystko! Okazało się, że na studiach zabrakło mu 0,1 do dostania się na doktorat! Wielki fan historii, ale chciał zdawać filozofię (!). Zaczął opowiadać o różnych wydarzeniach z historii i przez godzinę dowiedziałam się więcej niż przez całą podstawówkę i gimnazjum! W końcu dotarliśmy do "domu" i nadszedł czas na podsumowanie. Powiedział, że na tak "drastyczne" i "h.jowe" warunki poradziłam sobie bardzo dobrze, trochę więcej pewności siebie i zdecydowanych decyzji, bo ja najchętniej wszystkich bym przepuściła :) Więc byłam zszokowana, że mnie pochwalił i jak stwierdził "nie rozczarowałam go".
Ah, i zapomniałam napisać, że stojąc w mieście na skrzyżowaniu spod metrowej zaspy widział stokrotki :)
W weekend znów z nim jeżdżę i oby było tak samo przyjemnie jak wczoraj, strach ma wielkie oczy i nie warto słuchać opinii ludzi, tylko warto samemu poznać człowieka, a dopiero potem go oceniać. 

czwartek, 23 stycznia 2014

Rozdział 8

Cały dzień siedziałam u Bradley'a i usiłowałam zrobić porządek z jego grafikiem na najbliższych kilka miesięcy. Wszystko szło mi powoli i gdy już wydawało mi się, że jest dobrze, odnajdywałam kolejne spotkanie czy wyjazd wśród sterty papierów. W końcu czas pracy dobiegł końca i pojechałam do domu.
Siedziałam wygodnie na kanapie i przeglądałam jakąś plotkarską gazetę. Nagle telefon zawirował, oznajmiając nadchodzący sms.
-”Jesteś nieoceniona w harmonogramie! Do zobaczenia jutro.”- przeczytałam króciutki tekst od Poor'a. Uśmiechnęłam się pod nosem. Uwielbiałam, gdy ktoś doceniał moją pracę. Postanowiłam zadzwonić do mamy.
-Cześć mamo. -powiedziałam zadowolona.
-No cześć. -już wiedziałam, że będzie to trudna rozmowa.
-Co tam u was słychać?
-Nic. Dobrze.
-Aha... -sama nie wiedziałam o co pytać, o czym mówić, czy chwalić się, czy też nie.
-A u ciebie?
-No... dostałam awans... mam dużo pracy... -czułam jak łzy napływały mi do oczu. Nigdy nie potrafiłam z nią normalnie porozmawiać, chyba, że chodziło o tak błahe i niepotrzebne tematy.
-Aha...- nie, ona nigdy nie powiedziała mi, że jest ze mnie dumna. Nigdy. Zawsze przecież mogę być lepsza.
-Jedziecie gdzieś na wakacje? -zapytałam, wiedząc, że wybierali się w ukochane góry.
-Nie wiem. Po co dzwonisz. Stało się coś? Potrzebujesz pieniędzy?
-Przecież mówię ci, że dostałam awans. Nie potrzebne mi już twoje pieniądze. Nic od ciebie nie chcę!- w tym momencie cieszyłam się, że wyjechałam, że zostawiłam ich samych sobie, niech sami się rządzą, niech sami łaknął kolejnej kłótni. Nawet gdy byłam w internacie, będąc w nowej szkole, prawie codziennie mama dzwoniła z samymi problemami. Płakała do słuchawki, a ja jeździłam nocami do niej, by jej pomóc. -Wiesz, muszę kończyć. Mam jeszcze dużo pracy. -powiedziałam cicho i niepewnie.
-Jasne. Leć. -przerywany dźwięk sygnału w słuchawce był większym ukojeniem niż rozmowa z własną rodzicielką. Wzięłam pilot w ręce i zaczęłam wędrówkę po kanałach.

Z samego rana obudziło mnie nieznośne pukanie do drzwi. Ledwo co zwlekłam się z łóżka i wtulając się w dresową bluzę, poszłam zobaczyć kto zakłóca mój spokój.
-Cześć! -z momentem uchylenia drzwi usłyszałam.
-No hej... -przetarłam oczy i poprawiłam grzywkę.
-Jesteśmy. -chłopaki z The Wanted stali w progu i spoglądali na mnie.
-No tak, tak. Pamiętam. Sory, ale trochę mi się zaspało... wchodźcie. -udałam się do sypialni, gdzie na biurku czekał nowy harmonogram dla zespołu.-Proszę bardzo. Wszystko wypisane w pięciu egzemplarzach. -rozdałam im pozszywane kartki.
-Jedziesz z nami w trasę ? -Siv'a spojrzał na mnie, oczekując na odpowiedź.
-Właśnie... wybaczcie, ale nie dam rady. Z agencji wyślę mojego zastępcę. Bądźcie spokojni. -usiadłam na oparciu kanapy i przymknęłam oczy.
-No dobra... to my się zbieramy, bo widzę, że tu jeszcze ktoś śpi. -Nath wstał i poklepał mnie po ramieniu.
-Wybaczcie, ale mam ogrom pracy ostatnio. -gdy tylko drzwi zamknęły się za przystojniakami z wielkim hukiem opadłam na kanapę i kontynuowałam moją drzemkę. Nic nie mogło mnie powstrzymać przed spaniem. Niestety już koło południa musiałam być w domu Poor'a. Ten dzień minął wyjątkowo szybko. Bradle'y zgadzał się na każdą moją propozycję. Obyło się bez sprzeczek i godzinnych debat.

Wieczorem razem z Damondem zrobiliśmy nugetsy z frytkami. Siedzieliśmy przy kuchennym stole i raczyliśmy się tym niezbyt zdrowym jedzeniem. Śmialiśmy i milczeliśmy na zmianę. Totalny obłęd, szaleństwo w naszym wykonaniu.
-Węsz czło? -chłopak z pełną buzią mięsa spojrzał na mnie.
-Czło? -usiłowałam go naśladować.
-Mam pewien pomysł. -wyprostował się i na jego twarzy zapanowała powaga.
-Mów... -zakręciłam szklanką z piwem.
-Ty masz wolny najbliższy weekend i ja go mam wolny, więc... wyjeżdżamy!- klasnął w dłonie i zaczął kręcić się na barowym krześle.
-No, spoko, spoko, tylko gdzie?
-Sama zobacz!- z kieszonki marynarki wyciągnął dwie koperty. W każdej z nich znajdował się bilet na lot do Paryża.
-Żartujesz...
-A skąd! Za Paryż! -uniósł szklankę do góry.
-Hah, za wyjazd! -zawtórowałam. -Ale czekaj... przecież to już jutro!
-No właśnie, a ty jeszcze nie spakowana! Byłaś kiedyś we Francji? -krzyknął, gdy ja już wyciągałam spod łóżka walizkę i pakowałam rzeczy.
-Tak, nawet dwa razy! Ale to była wymiana w szkole! -krzyczałam i biegałam między sypialnią a łazienką.
Całą noc siedzieliśmy i planowaliśmy co zwiedzimy przez tych kilka dni. Sama nie mogłam uwierzyć, że w piątek wieczorem będę w Paryżu wraz z Damond'em. To wszystko działo się tak szybko, że postanowiłam nie doszukiwać się żadnego realizmu w tym, co robię. Cieszyłam się tylko z tego, że ten weekend spędzę z tym facetem w urokliwym miejscu. Zasnęliśmy siedząc oparci o kanapę z kilkoma przewodnikami i mapami wokół siebie.

-Widzimy się na lotnisku. -Damond pomachał mi, gdy wsiadałam do samochodu. Chciałam jak najszybciej ogarnąć rachunki Poor'a i wstąpić do galerii po jakąś sukienkę, która mogła mi się przydać, ewentualnie.
-Coś się stało? -Bradley siedział naprzeciw mnie i bacznie mi się przyglądał.
-Nie...- uśmiechnęłam się.
-A mogę wiedzieć co sprawia, że jesteś dzisiaj taka... rozweselona?- przysunął się do biurka i oparł łokcie na blacie.
-Mam wolny weekend, to wszystko.- nawet na niego nie spojrzałam, nie chciałam wpatrywać się w jego cudowne oczy i szarmancki uśmiech.
-Ah tak! Masz po prostu kilka dni wolnego od mojej nieznośnej osoby. Wszystko jasne.
-Nie, to nie tak!- przecież nie mogę powiedzieć mu, że cieszę się z tego, że nie będę musiała tutaj przyjeżdżać!- po prostu... dostałam zaproszenie na wycieczkę do Paryża.
-Rozumiem, jakiś romantyczny wyjazd... -teraz oparł się o fotel i założył ręce za głowę.
-Nie. Wyjazd z kolegą i nic więcej.- uśmiechnęłam się pod nosem, a przed oczami już miałam widok wieży Eiffla i urokliwych kawiarenek na przedmieściach.
-To może zechcesz na ten czas zamieszkać w moim domu na północy Paryża?
-Nie, mamy już nocleg.
-Ale...
-Nie, dziękuję.- powróciłam do pracy. To byłoby zupełnie nie fair, gdybym mieszkała w jego domu podczas prywatnego pobytu i to na dodatek z kolegą! Chociaż mogłoby być przyjemnie... Ale cóż. Hotel zarezerwowany przez Damond'a wyglądał na bardzo przyzwoity. Po pracy pojechałam do galerii i w ekspresowym tempie kupiłam moją pierwszą sukienkę od niepamiętnych czasów. Byłam z niej bardzo zadowolona. Właśnie tak sobie ją wymarzyłam. Podekscytowana pojechałam do domu, by tylko dopakować kilka rzeczy.

O równej piątej byłam już na lotnisku. Tłum ludzi, bagaży, rozmowy. Wypatrywałam Damond'a.
-Jak zwykle punktualna!- chłopak nie wiadomo skąd zjawił się przede mną, ciągnąc za sobą walizkę. -Chodźmy na odprawę.- wszystkie formalności przeszły bez większych problemów. Po kilkunastu minutach siedzieliśmy już w samolocie, a po kilku godzinach byliśmy już na miejscu. Przed lotniskiem czekała na nas taksówka, która zawiozła nas wprost do hotelu. Dostaliśmy duży apartament z dwoma sypialniami i łazienkami oraz przestronnym salonem.
-Tylko się przebiorę i możemy iść na miasto. -Damond zniknął w swoim pokoju, a ja szybko przebrałam się w wygodne jeansy i koszulkę „mgiełkę”. Czekając na chłopaka, usiadłam na parapecie i spojrzałam na rozpościerający się widok za oknem. Wieża Eiffla była na wyciągnięcie ręki, okna kamienic były rozświetlone, po uliczkach spacerowali ludzie. W oddali widać było wielkie lustro rzeki, która wiernie odbijała mosty i bogato zdobione lampy. Nad tym wszystkim górowała ona, wspomniana wieża, z której, niczym z morskiej latarni, rozpościerały się dwa, niebieskie słupy światła, które przemierzały Paryż dokoła. Wszystko tak szybko do mnie wróciło. Wspomnienia związane z tym miastem były bardzo szczęśliwe, ale i bolesne. Nie sądziłam, że kiedykolwiek tu powrócę, że odważę się tu przyjechać. W mojej głowie pojawiły się wątpliwości. Nie powinnam tu przylatywać, nie powinnam kusić losu moimi wspomnieniami, które częściej wywoływały łzy niż uśmiech. Wszystko powróciło. Łzy zaczęły spływać po moich policzkach.
-Idziemy?- usłyszałam Damond'a, który zapinał koszulę.
-Jasne.- ukradkiem otarłam łzy z policzka i uśmiechnęłam się do chłopaka. Udaliśmy się na zasłane nocą uliczki francuskiej stolicy. Było cudownie spacerować w świetle sklepowych banerów i kolorowych światełek restauracji, łykać świeże i ciepłe powietrze unoszące się na każdym rogu, zaglądać w sklepowe witryny i uśmiechać się do mijanych ludzi. Ta noc była wyjątkowa. On szedł, spoglądając na mnie, opowiadając swoje przygody w tym mieście i wspominając historię tego miasta. Nie wiem o czym myślał, nie wiem co chciał zrobić, nie wiem czy mu się podobało, chociaż jego uśmiech, błysk w oku sprawiał, że wyglądał na szczęśliwego. Ja zaś szłam obok niego. Słuchałam i przytakiwałam, zadawałam pytania, śmiałam się i sama wspominałam wcześniejsze pobyty we Francji.

________________________________
Dzisiaj minęła moja 18 godz. jazdy :) 
Instruktor: -my już uzgodniliśmy, że zrobiłaś wieeeelkie postępy od pierwszej jazdy?
Ja: -yhym...
Tak wyglądał komentarz do dzisiejszej jazdy, chociaż dwa razy zbladł jak weszłam w zakręty, no cóż, bywa. Za to jeszcze ani razu nie wymusiłam pierwszeństwa! :)
Koleżanka od pamiętnej jazdy się do mnie nie odzywa, czyli coś jest na rzeczy, a ja i instruktor zachowujemy się już jakbyśmy znali się od "pieluchy". Jest przyjemnie i śmiejemy się do łez. Czasami wygląda to jak cyrk na kółkach a nie eL'ka. 
Do 18-stych urodzin pozostał nieco ponad miesiąc. Tort zamówiony, będzie genialny! Rodzice już sprawili mi prezent, kocham ich! Długi weekend majowy Toskania na mnie czeka! 
Co u Was moi Kochani?

środa, 15 stycznia 2014

Rozdział 7

Z samego rana pojechałam do chłopaków, by przedstawić im ogólną koncepcję na najbliższy okres naszej współpracy. Zapowiadało się bardzo ciekawie. Kilka koncertów, wywiadów, spotkań z fanami. Nie mogłam się już doczekać pierwszego, wspólnego wyjazdu.

Po południu miałam spotkać się z Bradley'em. Siedziałam w taksówce i z niecierpliwością wyczekiwałam aż dojedziemy na miejsce. Byłam tak przejęta, że nie potrafiłam nawet wyciągnąć pieniędzy z portfela, by móc zapłacić za kurs. Jednak nie to było najgorsze. Samochód zatrzymał się przed wielką bramą, a obok niej stało dwóch ochroniarzy uzbrojonych po zęby.
-Czy mogę prosić o jakiś dowód tożsamości? -jeden z funkcjonariuszy wziął ode mnie dowód i udał się z nim do niewielkiej budki. -Zapraszam. -wskazał mi ręką drogę, która prowadziła do wielkiego, cudownego domu. Cała posiadłość była zjawiskowa! Fontanna przed domem ustrojona kwiatami robiła wielkie wrażenie. Wejście zdobiło kilka okazałych filarów. Zadzwoniłam do drzwi.
-Witam panią. -otworzyła mi drzwi kobieta. Wyglądała na jakieś 50 lat. Zaprosiła mnie do salonu, w którym znajdował się kominek i komplet wypoczynkowy. -Brad zaraz przyjdzie. Napije się pani czegoś?
-Nie, dziękuję. -uśmiechnęłam się i z podziwem przyglądałam się gustownie urządzonemu pomieszczeniu. Byłam pod wrażeniem tego, co widziałam.
-Witam wspaniałą panią menadżer! -mężczyzna wszedł do salonu i uścisnął moją dłoń.
-To się jeszcze okaże. -odpowiedziałam i usiadłam na wskazanym miejscu. Moje serce biło jak oszalałe. Nie potrafiłam wydusić z siebie żadnego konkretnego słowa.
-Chciałbym abyś przejrzała ostatnie doniesienia na mój temat i pomogła mi podjąć decyzję, w którym filmie mam zagrać, by wyszło mi to na dobre. -podsunął mi kilka starannie obłożonych scenariuszy.
-Nie będę ukrywała, ale myślę, że sam pan świetnie wie, który z tych filmów jest dla pana. -spojrzałam na niego. Nie wierzyłam, że prosi mnie o coś takiego. Jego dorobek artystyczny był ogromny, a wśród nich same filmy, które królowały w kinach i zdobywały wielkie nagrody.
-Powiedzmy, że to mały sprawdzian, czy aby na pewno myślimy tymi samymi kategoriami. -puścił mi oczko.
-Oczywiście. Jak sobie pan życzy. -zebrałam scenariusze.
-I nie mów mi pan, bo się czuję tak staro. Stary jestem, ale czuć się tak nie muszę, prawda? -uśmiechnął się i podszedł do barku, gdzie nalał w dwie szklanki whisky. -Bradley, Brad, jak wolisz. -podał mi szklankę.
-Claudia. -powiedziałam. -Ale ja dziękuję, jestem w pracy. -odstawiłam szklankę na stolik.
-Pełen profesjonalizm, podoba mi się. W takim razie przejrzyj te papierki, a ja skocze po parę rzeczy. -zniknął za drzwiami, a ja zabrałam się za dokumenty. Siedziałam i usilnie skupiłam całą uwagę na scenariuszach, by tylko nie rozpraszać swojej uwagi. Czytałam, przeglądałam, przekładałam te papiery ze stolika na podłogę, z podłogi na kanapę, z kanapy na fotel i tak w kółko. Minęło dobrych kilka godzin za nim ogarnęłam to wszystko i podsumowałam.
-Mam tutaj dla ciebie sprzęt, który z pewnością ci się przyda. Nie chciałbym, abyś na moje fanaberie wydawała swoje pieniądze. -położył przede mną kilka starannie zapakowanych pudełek, a w nich znalazłam smartfon, tablet i laptop.
-Rozumiem, ale czy to nie za dużo? -markowe znaczki na każdym z tych przedmiotów sprawiały, że wszystkie te urządzenia kosztowały najzwyczajniej majątek.
-To nie wszystko. Ale najlepsze zostawię na koniec. No, to teraz jestem ciekawy, który film wybrałaś. -usiadł wygodnie na kanapie i spojrzał na porozkładane papiery.
-Patrząc na poprzednie pańsk... to znaczy twoje role to z pewnością mogę odrzucić tą komedię. Pozostaje nam film akcji, kilka horrorów i psychologiczny, ah i ta komedia, ale romantyczna. Zacznę od horrorów. Najprościej mówiąc nie wyobrażam sobie pana... ciebie biegającego po planie z dzidą czy toporem. Nie, definitywnie. Psychologiczne? Mamy dwa, którym mówię też nie. To nie fabuła dla kogoś takiego jak ty. Te scenariusze to raczej produkcja niszowa. I pozostały nam dwa. Film akcji. Powiedziałabym kolejny w twojej karierze, ale uważam, że nie warto na siłę się zmieniać, swojego charakteru, tylko wręcz przeciwnie, trzeba go pielęgnować. Rola bardzo ciekawa i intrygująca. A żeby dla równowagi to komedia romantyczna. Nie widziałam, abyś grał w czymś takim, jednak myślę, że warto byłoby się pokazać od tej innej strony, ale nie zupełnie. Główny bohater jako ojciec przyszłej panny młodej, banał, ale nie tutaj. Ojciec okazuje się płatnym zabójcą, który dostaje zlecenia zabicia przyszłego teścia swojej córki. Zabawny splot wydarzeń, nieco inna otoczka, ale zbytnio nie odchodzimy od kanonu granej przez ciebie dotychczas postaci. -siedziałam jak na szpilkach i przyglądałam się mu. Modliłam się w duchu, by się ze mną zgodził. Błagałam, by któryś z tych dwóch wskazanych prze mnie filmów, okazał się tym, nad którym on sam się zastanawia.
-Ciekawe. -powiedział po długich jak flaki z olejem trzech minutach. -Dziwne. -w tym momencie byłam już przekonana, że to nie były trafne wybory. -Cóż mam więcej powiedzieć. Trafiłaś w samo sedno sprawy. Też zastanawiałem się nad tymi rolami, mam dylemat, który wybrać, odrzuciłem te, które ty również odrzuciłaś. -kamień spadł mi z serca! Poczułam się, jakbym wygrała co najmniej 6 w tottka. Rozpoczęliśmy wielogodzinną debatę nad tym, który film będzie lepszy. Niestety wzięcie udziału w obydwu było wykluczone, bo wszystkie zdjęcia odbywały się w tym samym czasie i w zupełnie innych miejscach. Debi (tak ma na imię starsza pani, którą poznałam przy wejściu) zrobiłam nam pyszne przekąski, a my wciąż zastanawialiśmy się jak wybrnąć z tego wszystkiego. W końcu stanęło na tym, że moim kolejnym zadaniem będzie przekonanie producentów komedii romantycznej, przy odłożyli zdjęcia na nieco późniejszy termin.
-Myślę, że będzie nam się świetnie pracowało. -Brad odprowadził mnie do drzwi.
-Z całą pewnością. -powiedziałam i otworzyłam drzwi. Przed domem stało kilka samochodów. Ich metaliczne lakiery błyszczały i zachęcały do tego, by je pokierować. Przed dom podjechał jeszcze jeden samochód. Typowy jeep, który swoją wielkością przypominał czołg. Zatrzymał się przed schodami. Wysiadł z niego jeden z ochroniarzy i podał kluczyki Bradley'owi.
-No, a to ostatni gadżecik dla ciebie. -podał mi kluczyki.
-Nie, ja nie mogę. -zaczęłam schodzić po schodach.
-W umowie jest zapisane, że ja ponoszę wszystkie koszta związane z pracą i komunikacją. Tak? Masz samochód?
-No... nie.
-Skoro mam płacić za taksówki to wolę płacić za paliwo. -wcisnął mi w dłoń kluczyki i otworzył drzwi samochodu. Nie upierałam się dłużej, bo nie miało to najmniejszego sensu. Szczerze powiedziawszy ten samochód był po prostu moim zbawieniem. Co prawda podróże taksówkami nie są męczące, ale zawsze trzeba poczekać te 15 minut. Samochód ten był jak wspomniałam kopią czołgu, tyle że jego kolor to czarny metalik, zaś środek zdobiła beżowa skóra, automatyczna skrzynia biegów, nawigacja i kilka innych ciekawych, przydatnych urządzeń.
-Tylko ostrożnie, do setki w 3 sekundy. -Brad powiedział, a ja tylko zamknęłam okno i odjechałam.

W mieszkaniu ja zwykle panowała pustka. Jednak nie odczuwałam tak tego, bo z mojej wielkiej ściany patrzeli na mnie oni – moi znajomi, rodzina, przyjaciele. Czułam ich obecność, słyszałam ich rozmowy i śmiech. Nigdy nie podejrzewałabym, że tak bardzo można tęsknić za kimś, a jednocześnie być szczęśliwym i realizować swoje marzenia. Mój wzrok zawisł na zdjęciu dziadka. Mój Dziadek. Najukochańszy, najwspanialszy, najlepszy Dziadek pod słońcem! To on zawsze opowiadał mi o „tamtym” czasach, o wojnie, o życiu... Był... nigdy nie odmówił niczego, zawsze był... Sercem obdarowywał każdego, lubił słuchać opowiadań wnuków, rozmawiać, dowiadywać się. On pokazywał nam świat „za jego czasów”, on próbował podzielić się z nami swoim życiem, doświadczeniem i przeżyciami, a my – wnuki, pokazywaliśmy mu „teraźniejszość”, czyli to, co dla nas jest życiem. Lubił siadać obok nas, w swoim ukochanym fotelu, bujać się w nim delikatnie i przyglądać się jak siedzimy z laptopami i tabletami na kolanach, ze smartfonami w dłoniach, lustrzankami poustawianymi na stole, słuchawkami zawieszonymi na szyi, gdy mówiliśmy o nowinkach technicznych, oglądaliśmy filmy i słuchaliśmy muzyki. Takich nas kochał, a my kochaliśmy Go. Nie. My wciąż go kochamy. Nasz cudowny sen przerwał poranny telefon. Świat zawirował, zatrzymał się na chwilę i już nigdy nie powróci do tego samego rytmu. Moim szczęściem, moim darem wprost od Boga była okazja, że w przed dzień Jego odejścia poszłam do niego. Przyznam się szczerze, nie chciało mi się, ale poszłam. Okazało się, że te 30 minut stało się symbolem całej naszej „znajomości”. Opowiadałam mu o szkole, o mundurze i strzelaniu, bo do takiej klasy uczęszczałam. On również opowiedział mi o wojskowych i zasłyszanych historiach. Rozmawialiśmy o prawie jazdy. Śmialiśmy się. Widziałam jego uśmiech. Jego rozpromienioną twarz. Siedział na brzegu łóżka i machał nogami, niczym nastoletni chłopiec. Mówił mi, że materac go w nocy gniótł, ale rano dostał nowy i siedział tak na nim i rozmawiał ze mną. Parę minut przed wyjściem usiłowałam zebrać się i powiedzieć mu o tym, że jestem fotografem. Pomyślałam, że powiem mu o tym następnego dnia. Nie chciałam go przemęczać, ale, gdy już wkładałam kurtkę, jakoś samo mi się to wyrwało. Był dumny. Ucieszył się. Moja własna mama, nie jest z tego tak dumna, jej oczy nie błyszczały tak, gdy mówiłam mu o tym. Chyba nigdy nie widziałam takiego błysku w Jego oczach. „Cześć Dziadek” i koniec. Rano następnego dnia już go nie było. Wiem jedno. Zmarł na wygodnym, miękkim materacu, dumny z mojej pasji, którą rozwijam i reszty wnucząt. Bez bólu, bez cierpienia opuścił nas, po cichutku, prawie tak bezszelestnie jak kołysał się w fotelu, tak skromnie i cicho, gdy przyglądał się nam przy komputerach... odszedł tak, jak lubił, by było wokół niego – cicho i spokojnie.
Otarłam łzy z moich policzków. Tak bardzo zabrakło mi właśnie Jego. Nie mamy, nie taty, nie. Właśnie Jego potrzebowałam najbardziej. Chciałam chodź na chwilę cofnąć czas, usiąść koło niego i opowiedzieć mu o wszystkim. O wszystkim, o czym nie zdążyłam mu powiedzieć, ale wierzę w to, że odszedł w takim momencie, w którym był pewny, że damy sobie radę. Wierzę w to, że fakt iż powiedziałam mu o zdjęciach nie był bez znaczenia. Obiecałam sobie, że nie zaprzepaszczę tego, że On pomoże mi w rozwijaniu pasji, że wciąż będzie mnie wspierał i będzie dumny. Wciąż robię zdjęcia, to moja pasja i nie zamierzam z tego rezygnować.
Dziękuję Ci Dziadku za każde Twoje słowo, gest, spędzone wieczory pod orzechami, ciszę, którą nikt nie mógł nam przerwać... i już nie przerwie. Dziękuję.
_______________________________________
Wiecie, nigdy nie przypuszczałabym, że moja relacja z przyjaciółką, a raczej koleżanką rozpadnie się przez faceta! To nie dorzeczne! Faktycznie, ja i on świetnie się bawimy w swoim towarzystwie, płaczemy do łez, śmiejąc się bez opętania i tylko my potrafimy robić takie rzeczy, jadąc samochodem, ale mimo że nie znamy się zbyt długo, świetnie się dogadujemy, a tu KLOPS! Przyjaciółka jest zazdrosna, bo myślała, że to ona jest bardziej towarzyska i wgl "fajniejsza", ja nie twierdzę, że taka jestem, ale z tym chłopakiem na prawdę świetnie się czuję (mimo, że znamy się zaledwie kilka tygodni). Z resztą... jaka zazdrość?! On ma dziewczynę, jest z nią szczęśliwy, a ja...? Mnie tylko uczy jeździć, ot taka przygoda!
A jak Wasze przyjaźnie? 
No i jak półrocze? Średnie wysokie? U mnie zaledwie 8 przedmiotów i zaledwie 4.0 ;p 
Komentujcie! 

środa, 8 stycznia 2014

Rozdział 6

To był mój pierwszy dzień na nowym stanowisku. Od razu poczułam różnicę. Nie musiałam biec na wyznaczoną godzinę do firmy, spotkania były w takich godzinach, które odpowiadały tylko i wyłącznie mi. Pierwszy raz od nie pamiętnych czasów w spokoju i bez pośpiechu wypiłam kawę we własnej kuchni i ubrałam się, idealnie komponując swój outfit. O umówionej godzinie taksówka już czekała pod moim mieszkaniem. Udałam się do domu, w którym miał mieszkać zespół, nad którym miałam przejąć „panowanie”. Dopiero tuż przed wyjściem kurier dostarczył mi dokumentację boysbandu od poprzedniego rzecznika, w samochodzie miałam okazję przejrzeć owe papierki.
-The Wanted... -powiedziałam sama do siebie. Gdzieś jakbym już to słyszała, coś mi to mówiło, ale nie mogłam sobie nic więcej przypomnieć. Zaraz pod bogatym opisem dokonań znajdowała się dyskografia. -Chaising the sun... -wymamrotałam.
-Lubi ich pani? -taksówkarz pod głosił radio, w którym usłyszałam znaną mi melodię.
-To The Wanted? -zapytałam.
-Oczywiście. Chyba wszystkie nastolatki się w nich kochają. Szczerze powiedziawszy to nawet moja żona ich słucha. -mężczyzna uśmiechnął się i sam zaczął nucić pod nosem melodię. Na końcu dokumentacji znalazłam kilka zdjęć chłopaków. W tym momencie dostałam olśnienia. Przecież oni też są znani w Polsce, nie jednokrotnie widziałam ich teledyski w telewizji czy słuchałam ich w radio.
Nawet nie zauważyłam, gdy dotarliśmy na miejsce. Było to osiedle domków rodzinnych. Dom przed którym się zatrzymaliśmy nie był typowym domkiem dla rodziny z psem, tylko nowoczesną willą. Duże białe drzwi znajdowały się po prawej stronie, po lewej zaś dwie bramy garażowe. Nacisnęłam dzwonek i czekałam. Czekałam...czekałam...i czekałam.
-Pięknie się zaczyna. -mruknęłam po nosem i po raz setny wcisnęłam kuziczek dzwonka. -Na reszcie. -nagle usłyszałam przekręcenie kluczyka w drzwiach.
-Cześć... -zobaczyłam wysokiego chłopaka z kręconymi włosami. Nie byłam w stanie przypomnieć sobie jego imienia. -Ah, ty pewnie jesteś … -przymknął oczy i na chwilę zamilkł.
-Nową... -w tym momencie „kręcony blondyn” przerwał mi.
-No tak, nową dziewczyną Nathan'a. Proste! -wpuścił mnie do środka. -Nathan! Wybranka serca do ciebie! -stanął na schodach i wrzasnął, a potem jak gdyby nigdy nic uśmiechnął się do mnie.
-Ale to jakieś niepo...-chciałam zaprotestować.
-Wybranka serca, co za mocno powiedziane? Wiesz, ja myślę, że tak piękną dziewczynę to on nie może tak po prostu nazywać swoją laską, dziewczyną, tylko właśnie wybranką serca. -w tym momencie uświadomiłam sobie co miała na myśli Betti mówiąc: „Teraz poznasz naprawdę ten biznes. Szalony, pozbawiony granic i z wielkimi możliwościami, o których ci się nigdy nie śniło. Spotkasz ludzi, których nawet nie jesteś sobie w stanie wyobrazić.” Na schodach pojawił się brunet ze starannie ułożonymi włosami i koszulką z NY, najprawdopodobniej był to Nathan.
-Yyy, cześć. -chłopak był nieco zdezorientowany. -Ale to chyba jakaś pomyłka...
-Co ty odwalasz, taka piękność, takie cudo, a ty mi tu mówisz, że to pomyłka?! -blondyn uderzył kolegę.
-Nie, to znaczy... no jest ładna i w ogóle...
-Ej, frajerzy! -blondyn znów wrzasnął, a na piętrze można było usłyszeć trzask drzwi. -Czyja to dziewczyna?! -nagle tuż przede mną stało pięciu przystojnych chłopaków o nieziemskich uśmiechach.
-Ten anioł mógłby być mój. -łysawy kolega puścił do mnie oczko.
-Albo... -zaczął najwyższy z nich.
-Dobra, dobra! Spokój! -krzyknęłam i odłożyłam teczki na szklany stolik. -Będę czytała wasze imiona, a wy będziecie podnosić ręce. -po tym szybkim poznaniu, kto jak ma na imię było mi o wiele łatwiej. -Jestem waszym nowym menadżerem.
-Ta, a ja jestem królowa Elżbieta! - Tom zaczął się śmiać.
-W takim razie wyposaż się w kilka gustownych nakryć głowy. -podałam im kopie umowy.
-Na reszcie skończy się to bezkrólewie! -Siva zawtórował. Nareszcie mogliśmy usiąść i spokojnie porozmawiać.
Okazało się, że to wspaniali, pełni ciepła i humoru faceci, a na dodatek bardzo przystojni. Po kilku godzinach rozmów na temat ich dalszych planów i tego, jak chcieliby, aby ich zespół wyglądał, czułam, że zaczynam się rozpędzać w tym szaleństwie. Nie mogłam się doczekać dalszych wydarzeń i tego, co szykował dla mnie los.

Wróciłam kompletnie zmęczona do domu. Miałam ochotę coś zjeść i najnormalniej w świecie położyć się przed telewizorem i zasnąć z pilotem w ręce. Drzwi mieszkania były otworzone. Nie wydało mi się to dziwne, z pewnością Damond buszował po moim gniazdku.
-Witam panią menedżer! -stanął przede mną z wielkim bukietem kwiatów i butelką szampana.
-To dla mnie? -spojrzałam na niego zdziwiona. Wyglądał uroczo z tymi kolorowymi chabziami, ubrany w brązowe spodnie i beżową koszulę oraz potarganymi włosami.
-Nie. Idę na randkę, może być ? -obrócił się i udał do wyjścia. Eh, moja cicha nadzieja, że dostanę kwiaty pierwszy raz od nie pamiętnych czasów legły w gruzach.
-Tak... pewnie. Jest dobrze. -powiedziałam i zrezygnowana usiadłam na fotelu, by zdjąć buty.
-Proszę, na pocieszenie. W piekarniku jest tarta warzywna, więc jak chcesz... -podał mi jedną różę z bukietu i wyszedł.
-Nie wierzę. -powiedziałam sama do siebie i spojrzałam na zdjęcia na ścianie. Było ich bardzo dużo, a na większości z nich właśnie był on. On, ale kto? Jest mi obojętny, gdy codziennie pijemy kawę, przesiadujemy w swoich mieszkaniach na zmianę, a czuję się zdradzona i jakże zazdrosna, gdy wychodzi na spotkanie z inną kobietą. Kim jest dla mnie ten przystojny mężczyzna? Może to tylko wytwór mojej wyobraźni i tak naprawdę nie ma nikogo przy mnie na tych zdjęciach, a śniadanie jem sama? W sumie nie zdziwiłabym się. W końcu skąd taka osoba jak ja może mieć tak fantastycznego mężczyznę przy sobie? -To nie może być prawda. -przemyłam twarz wodą i spojrzałam w lustro nad umywalką. Ja, która ledwo co zrzuciła parę kilo, ale wciąż jestem „okrąglutka” tu tam, z krzywym zgryzem, nogami i okularami korekcyjnymi (no, one może i dodają mi nieco uroku – prawie cała miesięczna pensja na stylistę okularów się opłaciła) może zadawać się z takim przystojniakiem? Udałam się do kuchni i zajrzałam do piekarnika. -A może jednak? -wyciągnęłam brytfankę z ciastem. Sama bym tego nie upiekła. -Już idę! -wykrzyknęłam, gdy usłyszałam pukanie do drzwi. Pobiegłam otworzyć. Nagle powróciła nadzieja, że ten wieczór spędzę z Damond'em.
-Cześć. -w drzwiach zobaczyłam Nathan'a.
-Cześć. Wchodź. -uśmiechnęłam się i zaprosiłam do do środka.
-Chłopaki wysłali mnie z tymi dokumentami, o które prosiłaś. -podał mi teczkę.
-Świetnie, dzięki. -odłożyłam ją na barek. -Może się czegoś napijesz? Mam wspaniałą tartę, spróbujesz? -zaczęłam wyciągać talerze i sztućce.
-Przytulne mieszkanko. -chłopak rozglądał się po pomieszczeniu. Zaczął przyglądać się zdjęciom na ścianie. -Twój chłopak?
-Nie. -odpowiedziałam szybko, bez żadnego namysłu. -Kolega.
-Świetne zdjęcia z kolegą... czy bez. -uśmiechnął się i usiadł na stołku przy barku. -Apetycznie wygląda.
-Oby tak smakowało. -odpowiedziałam i zabraliśmy się za jedzenie. Było naprawdę przyjemnie. Okazało się, że mamy wiele wspólnych tematów, wciąż coś mówiliśmy, opowiadaliśmy, śmialiśmy się. Bratnia dusza? Jeżeli coś takiego istnieje, to Nath jest tego idealnym przykładem. Godziny mijały, a my wciąż „rajcowaliśmy” jak stare przekupki na targu.
-Chyba się zasiedziałem. -spojrzał na telefon.
-Nic nie szkodzi. -zabrałam talerze i schowałam je do zmywarki.
-Claudia! Musisz mnie pocieszyć. Ta randka to kompletny nie wypał! Szkoda było kasy na te badyle, tylko się oniosłem jak osioł jakiś...o, nie wiedziałem, że masz gościa. -Damond wpadł do mieszkania. Znieruchomiał na widok Nathan'a. -Damond Blake. -przywitał się z chłopakiem.
-Nath...
-Tak, wiem, wiem. Kojarzę. The Wanted.
-To ja już chyba pójdę. -Nath nieco speszony całą tą sytuacją wyszedł.
-Nie wiedziałem, że masz randkę. -szatyn spojrzał na mnie podejrzliwym wzrokiem.
-Nie muszę ci mówić o moich wszystkich planach. -odwróciłam się i powróciłam do sprzątania po kolacji. Chłopak usiadł na krześle i przyglądał mi się. Dałabym się pokroić za to, by dowiedzieć się o czym myślał w tym momencie. -Dobra. Ja spadam pod prysznic. Została jeszcze tarta, więc jak chcesz... -Damond wyciągnął korkociąg i otworzył butelkę wina, którą z powrotem przyniósł z nie udanej randki. Nic nie powiedział tylko smutnym wzrokiem odprowadził mnie do drzwi łazienki. Kąpiel była ukojeniem dla mojej duszy i ciała. Stałam przez wiele minut pod ciepłym strumieniem wody z zamkniętymi oczami i usiłowałam wyzwolić swoją głowę od myśli, od tego chaosu, który panował w niej przez cały dzień. Zapach szamponu i żelu sprawiał, że mogłam się rozluźnić. Wyszłam spod prysznica i owinęłam się cieplutkim ręcznikiem. Z moich włosów powoli sączyła się woda. Przetarłam ręką lustro i przeczesałam włosy palcami. Układały się teraz we wszystkie strony i były lekko pofalowane. Uśmiechnęłam się sama do siebie. To jeden z tych momentów, w których czułam się bardziej seksowa niż naprawdę byłam. Wciąż czułam zapach żelu, który na moim ciele pozostawił zapach ananasa i mleczka kokosowego. Udałam się do sypialni, by zarzucić jakieś sportowe ubranie. Stałam przed szafą i usiłowałam znaleźć ulubioną koszulkę. Niestety jak zwykle gdzieś się zawieruszyła. Na moim ciele pojawiły się ciarki, bo woda, która skapywała z włosów była już zimna.
-Cholera. -mruknęłam sama do siebie i zaczęłam rozglądać się po pokoju.
-Tego szukasz? -już miałam zrezygnować z akcji poszukiwawczej i włożyć pierwsze lepsze ciuchy, gdy Damond stanął w drzwiach sypialni i trzymał moją koszulkę.
-Oddawaj! -powiedziałam, wyciągając w jego stronę rękę. Niestety nie zanosiło się na to, by chciał ją oddać bez większych problemów. -No daj! Zamarznę zaraz. -podeszłam do niego, ale ten schował t-shirt za siebie. Od zawsze nienawidziłam, gdy ktoś się ze mną sprzeczał, to zawsze przypominało mi dzieciństwo, gdy jako najmłodszej, bracia cioteczni zabierali wszystkie zabawki, a gdy chciałam je odzyskać to drażnili mnie i tak upływały nam całe dnie. Usiłowałam wyrwać mu ukochaną bluzkę, jednak skończyło się to na tym, że złapał mnie w pasie, przyciągnął do siebie i lekko przycisnął do ściany. Spojrzałam w jego oczy. Pierwszy raz miałam okazję zobaczyć jego cudowne oczy, które teraz niespokojnie błądziły po mojej twarzy i dekolcie.
-Mógłbyś... -chciałam się oswobodzić z tego uścisku, bo nie czułam się zbyt komfortowo, jednak on wcale nie zamierzał mnie wypuścić. Przez chwilę zaczęłam się zastanawiać czy mógłby mi zrobić krzywdę, ale mój mózg jakoś szybko to dorzucił i wciąż stałam tak pomiędzy zimną ścianą a nim.
-Proszę. -nagle położył mi na ramieniu koszulkę i poszedł do kuchni. Usłyszałam tylko jak dolewał sobie wina do kieliszka. Po raz kolejny zostawił mnie całą rozdygotaną, ale nie tylko ze względu na mokrą głowę, ale i na chęć zbliżenia się do niego.
_________________________________________
Właśnie wczoraj, tak z nudów założyłam konto na Vogue. Wrzuciłam dwa zdjęcia, nie poszły. Dzisiaj kolejne dwa. W przeciągu 5 min jedno z nich zostało zaakceptowane i oficjalnie wpięte w moje portfolio. Ogłaszam iż francuskiemu Vogue'owi spodobało się moje zdjęcie! Prawie się popłakałam, nie wierzyłam, że zaakceptują, tym bardziej, że nawet wielcy fotografowie i bardziej doświadczeni ode mnie wrzucają dziesiątki, a nawet setki zdjęć, które nie są akceptowane. Ależ przeżycie. Mieć świadomość, że gdzieś hen daleko, w jakimś wielkim biurze jeden człowiek, swoim profesjonalnym wzrokiem oceniał moje zdjęcie i... spodobało mu się... Nie sprawia to oczywiście, że jestem już najlepsza, nie! Daje to jednak dużego kopniaka do dalszego działania i nieprzejmowania się "każdy kto kupi lustro udaje wielkiego fotografa", "weź zostaw te zdjęcia, zrób coś bardziej pożytecznego"!
Nowy rok, a tu od samego początku takie smaczki. Ah! I dostałam się na 7 tyg. na praktyki do wielkiej firmy w Niemczech. Jeah! Czekam jeszcze na odpowiedź z jeszcze jednej korporacji i zobaczymy co wybiorę. 
Oby ten rok był tak udany jak jego początki.
Hah, wczoraj była moja 2 jazda samochodem, tym razem pełne korki, centrum miasta! Ale się udało! Instruktor bardzo zadowolony, bo od 1 jazdy dużo się zmieniło (nareszcie skręcam jak trzeba i ruszam dosyć płynnie). Dobra, zgasł 2 razy przy ruszaniu ze wzniesienia bez ręcznego, ale to był mój pierwszy raz! Ah, pozdrawiam panią, która wtedy mnie obtrąbiła. Przez panią instruktor klął jeszcze przez kolejne 3 skrzyżowania, a mi mówił żebym się tym nie przejmowała. Urocze ;)
A czy Was już zaskoczył 2014?

piątek, 3 stycznia 2014

Rozdział 5

-Spóźnię się, jak nic się spóźnię! -biegałam po całym mieszkaniu w poszukiwaniu butów i spinek. Damon siedział przy barku i spokojnie popijał kawę. Szczerze powiedziawszy nawet nie wiem kiedy ten człowiek stał się moim najlepszym przyjacielem. Jestem w tym zwariowanym mieście prawie dwa tygodnie, a on wie o mnie więcej niż moja własna matka! Z dnia na dzień zamienił się z obcego faceta, który niesfornie wpadł na mnie, na kumpla, który każdego dnia wpraszał się do mnie o każdej porze dnia i nocy. Nie potrzebowaliśmy zbyt wiele. Nie musieliśmy rozmawiać, by przesiedzieć wspólnie w jednym pomieszczeniu dobre kilka godzin. Nie byliśmy wymagający względem siebie, zachowywaliśmy się tak, jakbyśmy znali się od wielu lat. -Błagam, zapnij mi ten cholerny łańcuszek! -pobiegłam do niego z rozpiętym złotym sznureczkiem, którego nie umiałam sama zapiąć przez trzęsące się ręce.
-Tadam. -powiedział ze stoickim spokojem i powrócił do kubka z kawą i ulubionego, męskiego czasopisma. Wybiegłam z domu. Nie musiałam zamykać drzwi, on miał klucze do mojego mieszkania, ja miałam do jego. Żyliśmy jak w jakimś nieoficjalnym związku, w czymś zupełnie dziwnym i nieoczywistym. Nie miałam czasu, by dłużej się zastanawiać nad sensem naszej relacji, bo pod kamienicą czekała już na mnie taksówka, która w niecałą godzinę miała przebić się na drugi koniec miasta. To była dopiero dziwna i nieoczywista sprawa, czy dojadę na spotkanie, które miało zapewnić naszej firmie kontrakt na wielkie pieniądze i prestiż. Kurczowo ściskałam laptopa, na którym nagrana była prezentacja, w drugiej ręce jeszcze mocniej trzymałam torebkę, w której znajdował się pendrive z kopią tej prezentacji. Na całe szczęście wpadłam do sali konferencyjnej w idealnym momencie. Wszyscy właśnie zasiadali do stołu. Betti już czekała na mnie i nieco stresowała się przed wystąpieniem dla bardzo ważnego klienta.
-Witam państwa bardzo serdecznie. Myślę, że zbędne są tu jakiekolwiek wstępy i przemowy, dlatego oddaję głos Betti, która przekaże państwu naszą ofertę. -prezes usiadł obok Betti, a ja obok szefowej. Blondynka poprawiła swoją fryzurę i rozpoczęła prezentację. Odetchnęłam i zaczęłam przyglądać się wszystkim zebranym gościom. Jedno z miejsc było wolne. Nagle drzwi sali otworzyły się i ukazał się w nich mężczyzna. Miał około 35, no może 36 lat. Ubrany był w siwy garnitur i białą koszulę. Jego włosy były starannie ułożone.
-Przepraszam za spóźnienie. -uśmiechnął się i zajął puste siedzenie. Prezes skinął do mnie porozumiewawczo głową. Najwidoczniej to był ten człowiek, dla którego tak się spieszyłam dzisiejszego poranka. Aktor, reżyser, producent, biznesmen i sponsor w jednej osobie. Spojrzałam jeszcze raz na niego. Był bardzo przystojny. Miał szarmancki uśmiech i … co tu dużo mówić, był prawdziwym uosobieniem przystojnego faceta. Nagle w mojej głowie nastąpiło coś w stylu zwarcia, nagłego olśnienia. Miałam ochotę krzyknąć: „przecież to Bradley Poor!” - odtwórca głównej roli w genialnym filmie, który zdobył Oscar'a i wiele innych prestiżowych nagród. Moje oczy zrobiły się duże, a poziom adrenaliny przekroczył wszelkie normy. Mój idol, do którego wzdychałam przez szklany ekran, nie jednokrotnie śnił mi się po nocach, teraz siedział przede mną. Moją burzę w głowie przerwała Betti, która niespodziewanie zamilkła i nagle wyszła w pośpiechu z sali. Udałam się za nią, by sprawdzić co się stało.
-Matko jedyna, Bet, co ci jest? -kobieta stała przy otwartym oknie i głęboko oddychała.
-Nic... nic. -ledwo co trzymała się na nogach. -Zaraz mi przejdzie... -podałam jej plastykowy kubeczek z zimną wodą. Jednak wciąż była blada. -Claudia... -oparła się o parapet i spuściła głowę.
-Słucham? Jak ci mogę pomóc?
-Musisz poprowadzić tą prezentację do końca. -wymamrotała i podała mi niewielki pilot do projektora.
-Ja?! -wykrzyknęłam.
-Robiłaś ten projekt razem ze mną, przeglądałaś go setki razy, uczyłaś się ze mną całego wystąpienia, nikt inny tego nie zrobi. -wcisnęła mi dłoń pilot.
-Ale...
-Występowałaś już przed ludźmi, dasz radę, jesteś zdolniejsza niż ci się wydaje. Idź już, bo jeszcze się rozmyślą. -niepewnie udałam się do sali. Wszyscy spojrzeli na mnie. Prezes na mój widok zbladł. Nie wierzył w to, że los jego firmy leżał teraz w rękach jakieś dziewczyny z prowincji, która zaledwie kilka dni UCZY się w jego agencji. Wzięłam głęboki wdech i zaczęłam swoje wystąpienie. Na początku byłam bardzo zestresowana, nie wiedziałam czy oni wszyscy rozumieją moją łamaną angielszczyznę i czy właśnie prezes nie wypisuje mojego dyscyplinarnego zwolnienia. Z każdym slajdem czułam się pewniej, raz kozie śmierć, kontynuowałam. Przypomniałam sobie setki prezentacji, które pokazywałam na różnych lekcjach, z których zawsze dostawałam oceny celujące. W końcu minęła najdłuższa godzina mojego życia. Zupełnie wyczerpana opadłam na krzesło, a pan Bradley wraz ze swoimi doradcami wyszedł na naradę do gabinetu obok.
-Byłaś rewelacyjna! - Betti podeszła do mnie i uściskała mnie. Nie miałam siły nic powiedzieć. -Prawda? -dodała i spojrzała na prezesa, który siedział z założonymi rękami i wpatrywał się w dokumenty leżące na stole.
-Jeżeli ten wielki gwiazdor nie zechce naszej oferty... -spojrzał na mnie złowieszczym wzrokiem. Już miałam ochotę rezerwować najbliższy lot do Polski. -to będzie największym kretynem świata! Taka oferta i do tego taka prezentacja! -w tym momencie do pomieszczenia wszedł „gwiazdor” ze swoim doradcą.
-Podjęliśmy decyzję. -Bradley spojrzał na naszą trójkę. -Byłbym największym kretynem gdybym nie przyjął takiej oferty. -uśmiechnął się.
-Czyli podpisujemy kontrakt? -prezes sięgnął po teczkę.
-Oczywiście. Powiem szczerze, że wszystkie oferty, które zostały mi złożone przez różne agencje są bardzo podobne, jednak profesjonalizm tylko na tej prezentacji był na najwyższym poziomie. Ta młoda dama...-wskazał na mnie.
-Claudia. -powiedziałam niepewnie.
-Claudia jest najlepszą konferansjerką jaką tylko można sobie wymarzyć! Opanowana, umie przejąć dowodzenie, zainteresować grupę znudzonych i śpiących facetów -w tym momencie spojrzał na swojego doradcę. -ta dziewczyna to skarb! Pan prezes ma wielkie szczęście, że właśnie ta młoda dama przedstawiła nam ofertę. -siedziałam i słuchałam tego. Nie byłam pewna czy, aby na pewno chodzi o mnie.
-W takim razie musi pan tylko dokonać wyboru menadżera. Oto karty z doświadczeniem każdego z naszych menadżerów. -prezes położył przed Poor'em segregator i umowę, w której widniało puste miejsce na imię i nazwisko menadżera.
-Czy mógłbym wiedzieć jak masz na nazwisko? -mężczyzna spojrzał na mnie.
-Winslet. -odpowiedziałam, a on tak po prostu wpisał moje dane na umowę.
-Jest pan pewien? Claudia pracuje u nas jako asys...-prezes spojrzał na Bet, by ta ratowała sytuację. W końcu to ona miała znaleźć się na tej umowie.
-Umowa jest już podpisana. Luke prześle ci wszystkie niezbędne dokumenty, z którymi się zapoznasz. -uścisnął moją dłoń, a ja wciąż zastanawiałam się czy to może być prawdą. -Moja nowa menadżer. Lepiej trafić nie mogłem. -poklepał po ramieniu doradcę i obaj wyszli z sali. Jeszcze długo siedzieliśmy tak i usiłowaliśmy jakoś zrozumieć całe to zajście, jednak żadne z nas nie potrafiło znaleźć jakiegoś realnego wytłumaczenia. Niestety po jakiś 15 minutach wpadłam w panikę, że nie poradzę sobie na tym stanowisku. W końcu ta umowa oznaczała mój jednoczesny awans! Przecież dopiero kilka dni pracuję jako asystentka, a za kilka dni mam stać się menadżerem! Byłam w szoku. Gdy to wszystko zaczęło do mnie docierać sama już nie wiedziałam, co mam robić.
-Nie.. ja rezygnuję... -powiedziałam obracając długopis w dłoni.
-Nie ma takiej opcji! W razie jakichkolwiek pytań przychodzisz z tym do Betti, ale po tym, co pokazałaś dzisiaj, podejrzewam, że nie będziesz miała żadnych problemów. -prezes jakby rozluźniony i spokojny wyciągnął się na krześle i spojrzał na sufit. -Wierzę w ciebie. -uśmiechnął się sam do siebie. -No, a ja ci chciałem dać na początek chłopaków z boysbandu, a ty od razu rwiesz się na największe kontrakty. -spojrzał na mnie, dokładnie przyglądając się mojej twarzy.
-Boysband? -nie rozumiałam co się dzieje.
-No tak. No, ale skoro nie to...
-Ale tak! Ja go chcę! -wykrzyknęłam jak opętana. -To znaczy, myślę, że poradzę sobie i z zespołem i z panem Bradley'em. -spuściłam wzrok i czekałam na reakcję szefa.
-Ok. Masz i rybki i akwarium. Jak dasz sobie z nimi wszystkimi radę to dostajesz premię 200 procent, oczywiście od wynagrodzenia na stanowisku menadżera, które zajęłaś z chwilą umowy Poor'a. -prezes wstał, zabrał kilka segregatorów i rozwiązując krawat opuścił salę.

-Ale zrobiłaś zadymę! -Beti klasnęła w ręce i wzięła łyk wody. -Jesteś genialna. Wiedziałam, że ci się uda, wiedziałam! -byłam zdziwiona, że nie jest na mnie zła za to, że podkradłam jej jednego z najlepszych klientów. -Szkoda tylko, że nie mam znowu asystentki... -zaczęła zbierać swoje dokumenty, które ledwo mieściły się jej w dwóch aktówkach. -I jeszcze ten zespół. Teraz poznasz naprawdę ten biznes. Szalony, pozbawiony granic i z wielkimi możliwościami, o których ci się nigdy nie śniło. Spotkasz ludzi, których nawet nie jesteś sobie w stanie wyobrazić. Powodzenia i mam nadzieję, że spotkamy się jeszcze na 8 piętrze naszego wieżowca. -Bet opuściła pomieszczenie, a ja siedziałam i próbowałam ułożyć sobie te kilka ostatnich godzin w głowie, niestety, nie dałam rady. Wróciłam do domu i zasnęłam przed telewizorem.
______________________________
Witam Was w 2014r.! Mam nadzieję, że hucznie przywitaliście Nowy Rok. Ja do domu wróciłam dopiero o 4, wytańczyłam się za wszystkie czasy. Nastał czas postanowień i zmian, jak to zawsze bywa z nadejściem kolejnego roku. Już zaczyna się dziać. W lutym 18-ste urodziny, zmiana nazwiska, właśnie wczoraj dostałam telefon, że pozytywnie przeszłam rekrutację w jednej z firm i już na całe wakacje mam pracę. Planuję również wybrać się na jakąś przyjemną wycieczkę, myślałam o zagranicy, ale chyba zaszyję się w jakimś cichym pensjonacie na mazurach i będę jeździła rowerem. Ah, no i zaczęłam prawo jazdy, muszę zdać jak najszybciej. Pierwsza jazda w miarę udana tzn. instruktor żyje, ja też, samochód cały czyli źle nie było :)
A co u Was? Jakie noworoczne postanowienia macie? Podzielcie się, może i ja dołączę je do swoich?