Witam Was na moim blogu
- niegdyś - story-the-wanted.blogspot.com !
W archiwum znajdziecie opowiadanie o The Wanted (rozdziały 1-59).
Zapraszam do czytania i komentowania!
Claudia Xyz

piątek, 27 grudnia 2013

Rozdział 4

W firmie od samego rana panował wielki chaos. Mnóstwo spraw do załatwienia, telefonów i ogólnie rzecz ujmując wszyscy chcieli skomplikować mi życie. Biegałam po całym 8 piętrze od księgowej do sekretarki wstępując po drodze do działu PR. Tego dnia nawet nie przysługiwała mi przerwa na lunch. Był nawet taki moment, gdy wydawało mi się, że pracy w ogóle mi nie ubywa i będę musiała przenocować w agencji, by podołać wszystkiemu.
-Pełne sprawozdanie ze wszystkimi poprawkami. -położyłam gruby plik papierów na biurku Bet.
-A egzemplarz dla prezesa i księgowej? -spojrzała na mnie jakby czekała na moje potknięcie.
-Już na biurku. -opadłam bezsilnie na krzesło i wygodnie się w nim usadowiłam. Szefowa przyglądała mi się bacznie. -Coś się stało? -otworzyłam szerzej oczy.
-Może ty mi powiedz. -blondynka oparła się o swój wygodny, skórzany fotel.
-Błagam, jeżeli to nic związanego z pracą to daruj mi, proszę. -wsparłam głowę na ręce i wbiłam wzrok w podłogę. Byłam tak zmęczona, że oczy same mi się zamykały.
-Chodź, odwiozę cię do domu.
-Przejdę się... -wymamrotałam.
-Daj spokój. Jadę akurat do... no w tamtą stronę, co mi szkodzi. -zabrała torebkę i wyszła z gabinetu, a ja powlokłam się za nią. Po kilkunastu minutach byłyśmy już pod moim mieszkaniem.
-Może wejdziesz? -zaproponowałam tylko z czystej grzeczności, jednak nie miałam ochoty nikogo widzieć, z nikim rozmawiać, marzyłam wyłącznie o łóżku i poduszce.
-Nie, innym razem. -Bet spojrzała na wyświetlacz telefonu. -Jutro przyjdź później do pracy, odeśpij dzisiejszy dzień i zjedz coś.
-Mam pustą lodówkę... zakupy! -oprzytomniałam, uderzyłam ręką w czoło i zaczęłam szukać w torbie
portfela z listą długą na kilometr. -Zapomniałam. Nie mam nawet masła. -jęknęłam na myśl, że będę musiała jeszcze biegać pomiędzy sklepowymi półkami, a następnie ciągnąć za sobą kilka reklamówek z produktami do domu. -Chyba sobie kucharkę zatrudnię co będzie mi pichciła i robiła zakupy.
-Taki przystojny kucharzyk w samym fartuszku gotujący pyszny krem z dyni... -Betti oparła się o samochód i spojrzała w niebo.
-Nie ma tak dobrze! Do sklepu, a potem do garów. -powiedziałam poirytowana długością listy. Przez chwilę zastanawiałam się czy aby na pewno potrzebne jest mi to wszystko.
-Dobry wieczór. -usłyszałam dobrze już mi znany męski głos.
-Cześć. -spojrzałam na szatyna, który nieco zmęczony podbiegł do nas w czarno czerwonym dresie z butelką wody w ręce. -A, to jest Betti, moja szefowa, Bet to jest Damond. -przedstawiłam ich sobie, a blondynka mało co nie pożarła wzrokiem chłopaka.
-Jogging? -spytała uważnie przyglądając się każdemu mężczyźnie.
-Tak, kilka razy w tygodniu i człowiek czuje się jak nowo narodzony. -odkręcił butelkę i przyłożył ją do ust. -Też biegasz?
-Nie, wolę rowerek i pilates. -Bet przeczesała włosy palcami uśmiechając się przy tym tak, że gdyby tylko odrobinę pociągały mnie dziewczyny już bym jej uległa. -Może dla odmiany wybierzesz się kiedyś na siłownię?
-Z przyjemnością, ale póki jest pogoda zostanę przy bieganiu. -Damond uśmiechnął się i poprawił kaptur przy bluzie. Miałam dosyć patrzenia na ich „słodzenie” i „spijanie sobie z dziubków”. Bolały mnie nogi, plecy w sumie co mnie nie bolało?!
-Ja spadam, do jutra Bet. -skierowałam się na schody i weszłam do budynku. Po chwili obok mnie pojawił się Damond.
-Fajna ta twoja szefowa. -powiedział, gdy ja siłowałam się z zamkiem, który widocznie się na mnie obraził tego wieczora.
-Nie musiałeś jej od razu podrywać. -powiedziałam wciąż szarpiąc kluczem w dziurce.
-Sama zaczęła flirtować, ja tylko chciałem być miły. -odsunął mnie od drzwi i sam sprawnie je otworzył. -Proszę... -przepuścił mnie w drzwiach. Od razu weszłam do sypialni i bez żadnego przebierania, rozbierania, położyłam się na łóżko. Miałam dosyć tego piekielnego dnia. -To ja coś zamówię do jedzenia i skoczę po zakupy. - chłopak zamknął lodówkę, w której nawet światło nie chciało świecić, a ja w tym czasie zasnęłam.

Obudziłam się dosyć wcześnie, jak nigdy czułam się wyspana i wypoczęta. Betti pozwoliła mi się „spóźnić” tego dnia do pracy, więc z czystym sumieniem mogłam wyleżeć się w ciepłym łóżeczku. Spacerkiem udałam się do biznesowej dzielnicy, w której czuć było zapach świeżo parzonej kawy. Sama zdecydowałam się na wstąpienie do jednej z urokliwych knajpek i zamówiłam białą kawę na wynos. Usiadłam przy stoliku na dworze i spoglądałam na słońce, które tego dnia było łaskawe dla wszystkich mieszkańców Londynu. Do stolika naprzeciwko mnie usiadł jakiś wysoki, przystojny brunet. Nasze spojrzenia spotkały się, uśmiechnął się, odłożył torbę z laptopem na krzesło, a sam usiadł naprzeciw mnie. Przymknęłam oczy i spojrzałam w słońce.
Od zawsze marzyłam o idealnym facecie, który byłby dla mnie wsparciem, podporą, osobą, z którą mogłabym dzielić każdy dzień, wzloty i upadki, płacz i śmiech. Nigdy nie wiedziałam i wciąż nie wiem, dlaczego nie potrafię znaleźć sobie chłopaka tak, jak inne moje koleżanki. Moja mama cały czas twierdziła, że to przez mój wygląd, a w szczególności przez moją wagę. Jednak przed studniówką zrzuciłam sporo zbędnych kilogramów. Faktem jest, że wtedy kilku chłopaków chciało koniecznie iść ze mną ten wyjątkowy bal, jednak ja nie chciałam ich znać, bo wiedziałam, że dla nich liczy się tylko wygląd, a nie charakter, osobowość. Mimo to nie udało mi się jeszcze znaleźć tej drugiej połówki, może za bardzo tego chcę, może za bardzo szukam, rozglądam się, może jestem ślepa, może najciemniej jest pod latarnią, ale którą latarnią? Jestem osobą z natury bardzo zorganizowaną, uporządkowaną, umiem zarządzać i przekonywać rzesze ludzi, mam silną osobowość. Kiedyś ktoś powiedział mi, że faceci właśnie boją się takich dziewczyn jak ja, które nie okazują słabości, są silne, potrafią zjednać sobie wielu ludzi, być w centrum, panować nad własnym życiem, że dla takich jak ja potrzeba kogoś z silnym ramieniem, jeszcze silniejszą psychiką, który będzie mnie wspierał, a (rzekomo) takich mężczyzn jest nie wielu. Większość z nich woli dziewczyny, które są delikatne, kruche, nie wiele wysiłku będzie potrzeba, by je utrzymać przy sobie i zadbać o nie. Stwierdziłam, że może warto byłoby się zmienić, ale po co? Po co udawać przed kimś, kogoś kim zupełnie nie jesteśmy? To, że mam silną osobowość nie oznacza, że nie płaczę, że nie potrzebuję wsparcia i wtulenia się w drugą osobę. Rzadko kiedy okazuję swój smutek, łzy, nawet gdy moje serce płacze, umiera z bólu, potrafię pójść między ludzi i sypać żartami na prawo i lewo, śmiać się i dyskutować, a zmartwienia trzymam w głębi siebie. Czy to oznacza, że będę na zawsze sama?
Zerknęłam na chłopaka, który pił już zamówioną wcześniej kawę i czytał jakiś męski magazyn o samochodach i ubraniach. Zastanawiałam się, czy tak może wyglądać mój przyszły partner, czy może być aż tak przystojny, ubierać się z takim gustem, codziennie układać włosy na piankę i zakładać markowy zegarek. Może mój będzie zupełnie inny? Codziennie będzie przywdziewał jeansy z lat młodości, w które cudem będzie się mieścił, na grzbiet będzie zakładał koszulkę polo, a cały poranek zacznie od papierosa i przeglądu gazety z wyszczególnieniem rubryki sport. Wzięłam łyk białego napoju i zerknęłam na zegarek, na moim nadgarstku. Dochodziła 10. Spojrzałam na ulice, które wcale nie pustoszały, wciąż ludzie gonili do swoich miejsc pracy obładowani stertami papierów, segregatorów i teczek, ale gdzieś pomiędzy tym wszystkim znajdował się kubek kawy, która miała sprawić, by ten dzień, ten poranek był piękniejszy, pełen siły i wigoru. Chyba trzeba było wejść do apteki i kupić zgrzewkę witamin, a nie raczyć się używkami od samego rana. Jeszcze raz spojrzałam na przyczynę moich rozmyślań, tajemniczy i nieznany mi mężczyzna wciąż siedział na swoim miejscu, wciąż czytał gazetę i wciąż nie wiedział, że zamieszał w mojej głowie w ten piękny, cudowny poranek. Zabrałam swoje rzeczy i wolnym krokiem udałam się do firmy, gdzie wszyscy już pracowali na pełnych obrotach. Uśmiechnęłam się pod nosem. Byłam w 100% przekonana, że żadna z tych osób, która teraz męczyła się z ksero, komputerem czy umowami nie wypiła tak wspaniałej kawy, to czyniło mnie wyjątkową, ale tylko pod tym względem, tylko w tej kwestii i niestety, tylko w mojej głowie, bo zaraz po przekroczeniu drzwi gabinetu czekały na mnie umowy i kolejne spotkania z klientami.
_______________________________
Witajcie. Wybaczcie, że nawet nie złożyłam Wam świątecznych życzeń, ale tuż przed tymi magicznymi dniami w domu panował chaos. Pakowanie, sprzątanie, sporo tego było. Cztery dni, w tym same święta, spędziłam w cudownym hotelu, gdzie "dopieszczali" nas przez te kilka dni, a wieczorem, siedząc na parapecie apartamentu ze szklanką grzanego wina, oglądaliśmy filmy. Było wspaniale! W 2-gi dzień świąt odwiedziliśmy babcię, a wieczorem rozpakowywanie. 
Jak Wam minęły święta? Dostaliście jakieś wyśnione i wymarzone prezenty? 


wtorek, 17 grudnia 2013

Rozdział 3

Okazało się, że to moja mama wydzwania do mnie od samego, bladego świtu. Musiałam z nią chwilę porozmawiać, jednak ledwo co siedziałam na łóżku. Po skończonej rozmowie udałam się pod prysznic. Tym razem był długi i ciepły jak nigdy. Owinęłam się dużym, beżowym ręcznikiem, włosy przeczesałam palcami i udałam się do kuchni, by wstawić wodę na kawę. Otworzyłam też okna, dzień zapowiadał się na bardzo gorący. Włączyłam laptopa i zaczęłam przeglądać zdjęcia z nocnego spaceru. Od razu kilka z nich nieco
ulepszyłam, wydrukowałam i przyczepiłam na ścianie w salonie. Od zawsze chciałam mieć właśnie takie miejsce w domu, gdzie mogłabym w dowolnej kolejności poprzyczepiać różne zdjęcia. Stwierdziłam, że muszę wyposażyć się w lampki, którymi będę mogła ozdobić ten fragment ściany. Usiadłam na kuchennym blacie, popijałam kawę i przyglądałam się ścianie, na której widniały również zdjęcia mojej rodzinki, znajomych i innych ludzi z Polski. Kawałek wspomnień, przeżyć, ważnych dla mnie ludzi spoglądał na mnie ze ściany mojego salonu. Od razu poczułam się lepiej. Moje rozmyślenia przerwał dzwonek do drzwi. Pobiegłam otworzyć.
-Upiekłeś coś o tej porze? -spojrzałam na Damond'a, który stał z niewielkim pudełkiem przed moimi drzwiami.
-No, można tak to powiedzieć... ja tylko byłem w cukierni za rogiem. -uśmiechnął się i bez żadnych ceregieli wszedł do kuchni, wyciągnął talerze i wyłożył na nie apetyczne rogale.
-Myślisz, że ja tego nie widzę. -powiedziałam do niego, gdy ten co chwila zerkał na mnie i uśmiechał się pod nosem. Było tak gorąco, że nie miałam ochoty zakładać ubrań, które i tak za chwilę byłyby mokre, więc paradowałam w ręczniku. Damond tym razem miał na sobie białe, materiałowe shorty i blado – różową koszulę, a do tego białe mokasyny, wyglądał bardzo szarmancko. Siedzieliśmy więc tak we dwoje, on ubrany jak normalny człowiek, a ja tylko owinieta zwilżonym ręcznikiem (gdyby tylko moja mama się o tym dowiedziała!), pijąc kawę i zajadając się świeżymi wypiekami, przyglądaliśmy się tak sobie nawzajem. Oboje uśmiechaliśmy się pod nosem, a w naszych głowach rodziły się niewyobrażalne sytuacje. Za każdym razem gdy na niego patrzyłam, rozbierałam go z tych eleganckich ubrań i usiłowałam przypomnieć sobie jego klatę, gdy tańczył w salonie kilka dni temu. Patrząc na jego minę, też coś kombinował, był skupiony, jednak na jego twarzy co chwila pojawiał się uśmiech. W niektórych momentach byłam przerażona, w mojej głowie pojawiała się chwila zastanowienia, przecież znam go dopiero jeden dzień! Jednak po chwili uświadamiałam sobie, że tylko raz się żyje, carpe diem, raz kozie śmierć, a co! Damond wypił kawę i odstawił kubek do zlewu. Zatrzymał się obok mnie. Czułam na sobie jego oddech, wzrok, po moim ciele przeszły ciarki. Myślałam, że za chwilę eksploduję! Czekałam na jego ruch, na jego gest, słowo...
-Wieczorem robię spaghetti, wpadniesz? -powiedział, zabierając portfel i kluczyki z blatu.
-Z miłą chęcią. -oderwałam usta od kubka. Wyszedł. Cała byłam roztrzęsiona, nie mogłam zebrać myśli, skupić się. Włożyłam na siebie sportową koszulkę i spodnie, włosy podwiązałam bandamką i zabrałam się za sprzątanie. To nic, że była niedziela, ale w mieszkaniu obok też słyszałam dźwięk odkurzacza.
Zbliżało się południe, gdy udało mi się doprowadzić mieszkanie do normalnego stanu. Przy okazji zrobiłam niewielkie przemeblowanie i w 100% poczułam, że jest to tylko moje gniazdko. Po południu zadzwoniła do mnie Bet z zapytaniem czy udało mi się samodzielnie przeżyć drugą dobę w tym zwariowanym mieście. Przez kilka dobrych godzin plotkowałyśmy o Damond'zie. Blondynka stwierdziła, że musi go koniecznie poznać, a w szczególności zobaczyć jak tańczy. Z trudem przyszło nam się rozłączyć, jednak zwyciężył argument, że muszę wybrać jakiś strój na wieczór. Udałam się na szybki prysznic i stanęłam przed szafą. Nie zbyt lubiłam sukienki i spódnice, więc nie miałam ich zbyt wiele, a nawet jeśli były to w starej formie, sprzed kilku lat. Dałam sobie spokój i postawiłam na ubrania, w których byłam sobą. Tym razem padło na cienkie, brązowe spodnie 7/8 i koszulkę z rękawem ¾ w beżowym kolorze. Włożyłam balerinki, wyprostowałam włosy, makijaż i byłam gotowa. Miałam już wychodzić, gdy w mojej głowie pojawiły się dziwne wątpliwości. Nie poznawałam sama siebie. Dziewczyna, która od zawsze stroniła od imprez, na własną studniówkę wymigiwała się, by nie pójść (jednak pod groźbą mamy musiałam pójść), nigdy nie związała się z żadnym chłopakiem na dłuższy i poważniejszy związek, a tym bardziej do sex'u nie było jej spieszno, teraz leciała jak na skrzydłach do obcego faceta, który wygląda jak bóg, a na dodatek ma idealny charakter. Nie, otrząsnęłam się i stwierdziłam, że kto nie ryzykuje ten nic nie zyskuje. W końcu jedna, no dobra, dwie kolacje do niczego nie zobowiązują, stracić nie mogę wiele, a zyskać... to się jeszcze okaże.
Do jego drzwi trafiłam bez problemu. Zapukałam i po chwili zobaczyłam sąsiada z fartuszkiem na szyi i wielką, drewnianą chochlą w sosie pomidorowym, którą trzymał w ręce.
-O, widzę, że praca wre. -uśmiechnęłam się i wyciągnęłam z torebki butelkę szampana i pudełko truskawek.
-Szykuje się prawdziwa uczta. Makaron będzie za... -podszedł do garnka i spróbował jedną nitkę. -4 minuty.
-No nie wiem czy wytrzymam. Nawet nie miałam czasu, by zjeść obiad. -usiadłam na stołku przy wyspie i przyglądałam się chłopakowi.
-W takim razie zaczynam się bać o własne życie.
-Dlaczego?
-No, jeszcze mnie zjesz na przystawkę. -puścił do mnie oczko, a ja kompletnie nie wiedziałam o co mu chodzi.
-To ci nie grozi. Wyglądasz na bardzo... -wkopałam się! Czemu ja zawsze palnę tak coś bez zastanowienia?! Czemu?! Damond spojrzał na mnie i uniósł brwi, oczekując na dokończenie mojej myśli, ale w mojej głowie zapanowała pustka. Co bym nie powiedziała to i tak było skazane na moją porażkę. -na bardzo słodkiego, nie chciałabym się zasłodzić przed daniem głównym.
-W takim razie pójdę na deser. -poprawił włosy, a ja z tych nerwów zaczęłam się śmiać. Bardzo zręcznie poradził sobie z odcedzeniem makaronu, nałożył sos, mięso i dla dekoracji starł odrobinę parmezanu, a z doniczki, stojącej na parapecie, urwał świeże listki bazylii.
-Podano do stołu! -usiadł naprzeciwko mnie i z zadowoleniem przyglądał się daniu na talerzu. Smakołyki znikały z talerzy w bardzo szybkim tempie. Wszystko było tak dobre, że szkoda nam było tracić czas na rozmowę, delektowaliśmy się w ciszy na każdym smaku i aromacie dania.
-Mam trochę filmów, ale wszystkie to horror'y. Co wybierasz? -podał mi wielką stertę opakowań.
-Horror'y... -powiedziałam pod nosem. Boję się tych wszystkich scen, w których muzyka zaczyna dobijać do naszych uszu, główny bohater nerwowo oddycha i rozgląda się aż nagle za jego plecami pojawia się tajemnicza postać. To nie mogło się tak skończyć, nie!
-Boisz się takich filmów? -spytał, gdy już wybrałam płytkę, z której opisu wynikało, że nie będzie aż tak straszny.
-Ależ skąd! Przecież to wszystko to fikcja... reżyserska fikcja! -połknęłam całą truskawkę, a w duchu modliłam się, by stało się coś, co przeszkodzi nam w oglądaniu tego filmu. Niestety, moje modły nie powiodły się, film się zaczął, a ja dygałam się już na obsadzie filmu. Minuty mijały, ja sama nakręcałam się jeszcze bardziej. Tak o to po niecałych 20 minutach siedziałam cała roztrzęsiona i właśnie nadeszła moja „ukochana” scena. Bohaterka wybiegła z domu w samej piżamie na bosaka, w lesie tuż przed nią dostrzegła światła i zdaje jej się, że coś widzi, nagle, ktoś chwyta ją za ramię i... zgasło światło. Cała dzielnica pogrążyła się w egipskich ciemnościach.
-No to się naoglądaliśmy. -Damond wstał i udał się po coś, czym moglibyśmy oświetlić salon.-Mam tylko jedną, małą, zapachową świeczkę. -zapalił ją i postawił na szklanym stoliku przed kanapą.
-Jasno... nie ma co. -wydukałam.
-W sumie to dobrze, że tak się stało, bo jeszcze minuta i byś padła ze strachu przed tym telewizorem. -zaczął się śmiać jak opętany. -Żebyś zobaczyła swoją minę!
-Czy normalny człowiek jest w stanie się nie bać czegoś takiego?! - oburzona odwróciłam się od niego i wtuliłam twarz w poduszkę. Wokół panowała przeraźliwa cisza. Słychać było cykanie zegara i kapanie wody z niedokręconego kranu, i oczywiście śmiech tego palanta, który układał się ze śmiechu na podłodze. Postanowiłam przemilczeć tą sprawę. Nagle chłopak zamilkł. Nie widziałam go w blasku ognia.
-Co ty kombinujesz? -wyprostowałam się i zaczęłam nerwowo rozglądać, niestety było tak ciemno, że nie widziałam nawet swojej dłoni wyciągniętej przed siebie. -Zabiję cię jak mnie wystraszysz! -wrzasnęłam, gdy usłyszałam szmer w kuchni. Moje serce mało mi nie wyskoczyło i plackiem nie spadło na podłogę. Nagle do moich uszu dobiegł dźwięk sztućców. Jezu, a jeśli on mnie teraz zabije?! Na jaką cholerę ja tutaj przychodziłam?! Matko jedyna! Ratunku! Wpadłam w nieopisaną panikę, jeszcze nigdy nie czułam się tak przerażona. Nie znałam jego mieszkania, nie wiedziałam dokładnie, w którą stronę znajduję się wyjście i gdzie on może być. Już miałam się zerwać i rzucić na oślep przed siebie, gdy...
-Mam pyszny serniczek, skusisz się? -w świetle świeczki dostrzegłam widelec, który spoczywał na talerzyku obok apetycznego ciasta. -Wszystko w porządku? -przysunął się do mnie i spojrzał mi prosto w oczy.
-Jasne. Uwielbiam sernik. -wzięłam talerz i wpakowałam do buzi od razu połowę kawałka, który przez długi czas przeżuwałam. Chciałam zapomnieć o wcześniejszej sytuacji. Na całe szczęście koło północy światło powróciło. Zdecydowałam się jednak, że pora wracać do domu. Damond zapakował mi kawałek ciasta i udałam się do swojego mieszkania.


-I-dio-tka! -wrzasnęłam, gdy tylko weszłam do domu. Jak można być tak beznadziejnym jak ja?! Mogłam przeżyć tej nocy najwspanialszy sex z boskim Damond'em, a ja wystraszyłam się horror'u i ciemności! Takiej kretynki jak ja to już chyba nie ma na świecie!
___________________________________
Mam wielką siłę w sobie, mam nareszcie cel w życiu. Znów czuję się nie zniszczalna, nie pokonana. Wiem, że mogę teraz osiągnąć wszystko. Chwilo trwaj! Tak silna, tak pewna siebie, tak niezależna i odważna. Błagam! Niech to wiecznie trwa.
Nareszcie odcięłam się od mojego dawnego życia. Moja przeszłość już nie wystaje pod moimi drzwiami, nie dzwoni, nie pisze - zrozumiał, że to koniec, definitywny. Własnie teraz wiem, że sama sobie poradzę, a w chwili zwątpienia poszukam wsparcia u rodziców, przyjaciół. Facet? Nie, dziękuję. 
Agencje złożyły mi konkurencyjne oferty, czekamy. Kariera (niepewna) czy szkoła? Jedno i drugie? Zobaczymy. 
Stwierdzam fakt. Wiem czego chcę, nikt mi tego nie zabierze. 
Podoba się rozdział ?   

poniedziałek, 9 grudnia 2013

Rozdział 2

Dni mijały jak szalone w wirze pracy i organizacji kolejnych przedsięwzięć. Betti okazała się wspaniałą szefową, która dawała mi wiele możliwości. Jak sama stwierdziła, poznała się na mnie i wie, że może mi zaufać i powierzać mi zdecydowanie więcej obowiązków. Szybko wdrążyłam się we wszystko, nawet język nie był dla mnie większą przeszkodą, bo już po kilku dniach ciągłego rozmawiania w tym języku czułam się, jakbym posługiwała się nim od urodzenia. Sama siebie zaskakiwałam, gdy bezwiednie puszczałam jakieś zwroty, które wydawały mi się obce, jednak teraz, w chwili praktyki przywoływałam je bez większego problemu. Polubiłam oglądanie brytyjskich produkcji wieczorami w telewizji i zaczęły mnie nawet śmieszyć niektóre ich żarty. Czułam się dobrze w tym miejscu, z tymi ludźmi, których spotykałam, jednak wciąż czekałam na więcej.

Nareszcie nastał piątek. Wracałam spacerkiem do domu. Nic mnie nie obchodziło, nigdzie mi się nie spieszyło. Zaglądałam w sklepowe gabloty i przyglądałam się ciekawym ekspozycjom. Właśnie wchodziłam na schody do kamienicy, gdy poczułam lekkie szturchnięcie.
-Przepraszam panią. -usłyszałam męski głos. Odwróciłam się i zobaczyłam mężczyznę w jeansach i koszuli
.
-Nic się nie stało. -uśmiechnęłam się i wyciągnęłam klucze od drzwi. Tajemniczy przechodzień przeszedł na drugą stronę, a ja pobiegłam do mieszkania. Wstawiłam wodę w czajniku na herbatę, która bardzo mi posmakowała. Piłam ją każdego dnia w dużych ilościach. Nie mogłam przestać delektować się jej smakiem i aromatem. Kolejny wieczór spędziłam na balkonie, owinięta kocem, spoglądałam na rozświetlone budynki, które widać było jak na dłoni. Rozmyślałam tak nad wszystkim, a czas nie ubłagalnie leciał i za każdym razem mnie zaskakiwał. W końcu przyzwyczaiłam się do oglądania wschodu słońca tuż przed zaśnięciem. To dawało mi ogromne poczucie wolności i niezależności, chociaż nigdy nie czułam się uwięziona gdziekolwiek czy z kimkolwiek.
Sobota była dla mnie dniem wolnym, dlatego też postanowiłam wybrać się na zakupy i trochę zorientować się gdzie, co jest. Okazało się, że moje gniazdko jest uwite w centrum sklepów, sklepików, marketów i butików. Zaledwie 3 przecznice dzieliły mnie od ekskluzywnej dzielnicy showroom'ów projektantów, a tylko 5 od wyjścia na brzeg rzeki. Nawet udało mi się trafić do sklepu z polską żywnością, co prawda mogłabym się posprzeczać nad „polskością” co niektórych produktów, jednak na typowego schabowego z mizerią czy bigos można było się tam wyposażyć w potrzebne składniki. Największa galeria handlowa zrobiła na mnie ogromne wrażenie, jednak masa ubrań i ludzi nie sprawiała warunków odpowiednich do zakupów. Zdecydowałam, że ubrania będę kupowała w butikach czy outlet'ach na przedmieściu. Miałam tyle zakupów, że postanowiłam taksówką wrócić do domu. Ich styl i klasa były niesamowite. Nowoczesne miasto, nowocześni ludzie, nowinki technologiczne na każdym kroku, a w tych samochodach nawet nie ma porządnej klimatyzacji! Mimo to byłam zafascynowana przejażdżką, która nie była wcale droga. Wysiadłam z tego magicznego środka transportu i udałam się w stronę kamienicy.
Znów ktoś we mnie wpadł, jednak skutkiem tego było upuszczenie przeze mnie kilku torebek.
-Przepraszam panią bar...- mężczyzna schylił się po reklamówki -Kto, by uwierzył. To już drugi raz wpadam na panią. -uśmiechnął się i podał mi reklamówki. -To chyba przeznaczenie.
-Po prostu musi pan się bardziej rozglądać. -uśmiechnęłam się i skierowałam na schody.
-Eh, co za dżentelmen ze mnie. Może pomogę? -stanął obok mnie i wyciągnął rękę po torby.
-Nie trzeba, poradzę sobie. Ale dziękuję. -pchnęłam drzwi i weszłam do środka. Miałam dziwne wrażenie, że już gdzieś tego mężczyznę widziałam, jednak nie mogłam sobie uświadomić gdzie.
Popołudnie spędziłam przygotowując kurczaka ze szpinakiem. Nawet przez chwilę poczułam się jak prawdziwy MasterChef. Gdy kurczak już siedział w piekarniku, a po domu rozchodził się wspaniały aromat, otworzyłam butelkę czerwonego wina i nalałam odrobinę do kieliszka. Stanęłam przy oknie i spojrzałam na spieszących się gdzieś przechodniów. Delikatny wiatr leciutko poruszał firanką i jednocześnie moją niespiętą grzywką. Usłyszałam muzykę i spojrzałam na kamienicę naprzeciwko, w okno, w którym kilka dni temu mój sąsiad dawał popis swoich tanecznych umiejętności. To właśnie stamtąd dobiegała ta głośna, ekspresyjna muzyka. Tym razem mężczyzna nie tańczył tylko, najwidoczniej, coś gotował, bo zawzięcie kroił coś na kuchennym blacie.
-Mam nadzieję, że już w panią nigdy nie wpadnę. -już miałam się odwrócić, by zobaczyć do piekarnika, gdy usłyszałam czyjś głos. Wychyliłam się przez okno do przystojnego mężczyzny, który z marchewką w ręce wyglądał przez okno.
-To się jeszcze okaże. -odpowiedziałam przyglądając się mu.
-Chociaż wpadanie na piękne kobiety jest w sumie przyjemne. -ugryzł marchewkę i pomachał mi. Zaczęłam się śmiać. Słodko wyglądał w potarganych włosach, porozciąganej koszulce i na dodatek z marchewką w ręce. -Damond.
-Claudia. -odpowiedziałam i udałam się do piekarnika, by przyjrzeć się wspaniałemu kurczakowi. Dopiero w tym momencie zaczęłam się zastanawiać kto to wszystko zje. Przecież sama będę go jadła dobry tydzień. Jednak zapach szpinaku i odrobiny wina pobudził mój apetyt. Po jakiejś godzinie wszystko było gotowe. Z każdą minutą czułam się co raz bardziej głodna. W końcu danie spoczęło na wielkim półmisku i zasiadłam do stołu.
-Kogo tam niesie? -usłyszałam pukanie do drzwi. Może to Betti z porcją papierków dla mnie, albo po prostu wpadła zobaczyć co u mnie słychać. Szczerze powiedziawszy miałam wielką ochotę zobaczyć jej blond włosy, które zawsze były starannie wymodelowane. Otworzyłam drzwi, przygotowana na widok mojej szefowej, jednak przystojny szatyn ubrany w czarne spodnie i koszulę w kratę w ogóle nie przypominał Bet. Byłam nieco zdziwiona i przez chwilę stałam przyglądając mu się.
-Yy... chciałem przywitać nową sąsiadkę. -powiedział nieco speszony. -Przyniosłem ciasto marchewkowe. -wskazał na niewielką brytfankę, którą trzymał w ręce.
-Wchodź. -powiedziałam rozbawiona całą tą sytuacją. Przed moimi oczami pojawił się widok chłopaka, który jeszcze godzinę temu siedział z marchewką w oknie, być może właśnie to samo warzywo spoczęło w tym smakowitym cieście.
-O, widzę, że wpadłem w idealnym momencie. -postawił ciasto na stole obok mojego kurczaka, który aż prosił się o pokrojenie.
-Faktycznie, potrzeba męskiej ręki do walki z tym kurakiem. -podałam mu nożyce, a on sprawnie podzielił mięso. Usiedliśmy na balkonie, który rozświetlały niewielkie lampiony.
-Czym się zajmujesz oprócz pieczenia ciast i wpadania na bezbronne dziewczyny?
-Jak już wiesz jestem Damond, stary ze mnie 24-letni kapeć. Oprócz pieczenia i wpadania w piękne dziewczyny, pracuję w wytwórni muzycznej, a z wykształcenia jestem grafikiem komputerowym. Moim hobby jest pieczenie ciast, wpadanie na piękne kobiety, wpraszanie się na kolacje do pięknych pań, muzyka i...
-Taniec. -powiedziałam pod nosem, przypominając sobie jego „występ” w szlafroku, przez który moje sny tej nocy były bardzo nie grzeczne.
-Widziałaś... -jęknął. Zaczerwienił się.
-Te okna takie duże...-co mu miałam powiedzieć, że ma boskie ciało?! Do tego tematu już nie powróciliśmy tego wieczora. Damond okazał się bardzo towarzyskim i humorystycznym chłopakiem. Mieliśmy dużo tematów do rozmów. Rozmawialiśmy i żartowaliśmy do samej nocy przy marchewkowym cieście.
-Zwiedzałaś już Londyn?
-Nie miałam na to czasu. Przydałby się jakiś dobry przewodnik czy książka...
-Tadam!
-Co, tadam?
-Eh... moja autoprezentacja poszła na marne. Tadam, to ja, dobry przewodnik. -założył ręce na biodra i uśmiechnął tak szeroko, że (jak to mawia mój tata) jakby nie miał uszu, to by się naokoło głowy śmiał.
-Aaa. -przeciągnęłam.
-Nie aaa, tylko wkładaj wygodne buciki i lecimy. -pociągnął mnie w stronę drzwi. Włożyłam pierwsze napotkane na mojej drodze adidasy i już po kilku minutach byliśmy przed kamienicą. Udaliśmy się nad rzekę, wzdłuż, której spacerowaliśmy przez wiele godzin. Widoki były niesamowite. Oświetlone miasto było cudowne. Z torby wyciągnęłam aparat i co chwilę zatrzymywałam się, by uchwycić jakiś ciekawy kadr. Damond co chwilę opowiadał mi o różnych ciekawostkach o mieście, mieszkańcach i obyczajach. W końcu i on sam stał się ciekawym obiektem fotografowania, okazał się bardzo fotogeniczny i nie mogłam napatrzeć się na niego na matrycy lustrzanki. Nasza włóczęga po całej okolicy trwała kilka dobrych godzin. Całe miasto już zasnęło, tylko gdzieniegdzie słychać było muzykę dochodzącą z klubów i młodych ludzi bawiących się na ulicach. Wróciliśmy na naszą dzielnicę koło 4 nad ranem. Gdy tylko weszłam do domu padłam na łóżko tak, jak stałam. Sen przyszedł szybko i niespodziewanie. Obudził mnie dopiero dzwoniący telefon, który wygrywał głupią melodyjkę w mojej torbie.