Siedzę
na krześle, w swoich dłoniach mam wplątaną dłoń Anthone'go. W
uszach mam słuchawki i na chwilę chcę zapomnieć o wszystkim
wokół. Jest jeszcze mrok, bo na zegarku dopiero dochodzi 6.15.
Chłopak rozgląda się po pomieszczeniu, które tak dobrze zna. Jego
oczy są puste, ciemne i zapadnięte.
„- Jeszcze noc się
wokół tli, a już wiem, że dzień jest zły,
zdjęcia gwiazd w
gazecie, chleb
i jak zwykle moja twarz
byle jaki wygląd ma,
a na
włosach jakiś spray...”- wsłuchuję się w tekst piosenki,
która brzmi w polskim języku. Czuję, że chłopak ściska mocniej
moją dłoń. Wyciągam jedną ze słuchawek i spoglądam na niego
wysilając się na uśmiech.
-Bądź
taka jak wcześniej. -Anth mówi prawie bez głosu.
-Czyli
jaka?
-Uśmiechnij
się jak dawniej, chcę zobaczyć dołeczki w kącikach twoich ust.
-dłoń chłopaka wędruje na mój policzek. -”Palę w piecu,
ciepło jest, moje wiersze – trochę wstyd...”- Anth zaczyna
nucić piosenkę, którą dobrze zna. Ze swoim brytyjskim akcentem
mówi tekst.
-”Gdzieś
na ścianie dyplom mam – trzecie miejsce w skoku w dal.” -
dokańczam. Czuję jego chłodną dłoń, która bezwładnie
opada na moje ręce.
-”Znowu
na nic przydam się, lepiej chyba pójdę spać...”-szepcze.
-Kocham Cię... zawsze będę.
-Anth,
co ty mówisz? -siadam na łóżku i głaszczę jego twarz.
-Gwiazdko
moja... ja... -przez chwilę wsłuchujemy się w dalszy tekst
piosenki, dobiegającej ze słuchawek.
„Nie oglądaj moich
zdjęć.
Bo nie ma we mnie nic i
nic nie jestem wart,
a czerwień mojej krwi to
tylko jakiś żart
i zapominać chcę tak
często jak się da,
że nie ma we mnie nic i
nic nie jestem wart.”
-Mogę
Panią na chwilę prosić? -lekarz staje w drzwiach i spogląda na
nas. Szybko wstaję i udaję się do doktora. -My już nic więcej
nie możemy zrobić. Zawiadomiliśmy już jego rodzinę. -nic do mnie
nie dociera. Stoję jak jakiś kołek i tylko wsłuchuję się w tą
beznadziejną melodię! Mężczyzna odwraca się i idzie z powrotem
do swojego gabinetu. Hm, wzruszam ramionami i mijam się z
pielęgniarką w drzwiach sali 123. Cała aparatura jest odłączona,
w pomieszczeniu panuje cisza, cisza tak cicha, że nawet zegarek na
ścianie nie jest tak głośny jak kilka minut temu. Kładę się
obok chłopaka i wsłuchuję się w jego oddech.
-Anth...
kocham Cię. -mówię mu do ucha. Czuję jak moje serce rozdziera się
z bólu.
-Gwiazdko,
ja Ciebie też. Wezmę tą miłość do grobu, rozumiesz? Jak w bajce
„aż po grób”. -nawet nie zauważyłam, że odtwarzacz muzyki
zatrzymał się. Anth włącza go i znów słyszymy melodię.
-”Ty
pilnuj moich snów i przychodź kiedy chcesz
Te chwile z moich dni do
jednej dłoni zbierz”-nucę
pod nosem, łzy spływają mi po policzkach, a potem na szpitalną
koszulkę chłopaka. To ciche łzy, takie, których nikt nie zobaczy,
takie łzy wstydliwe...
-”I
nie pocieszaj mnie i tak tu będę stał,
Bo nie ma we mnie nic i
nic nie jestem wart.” Będę
twoim aniołem, nie opuszczę cię ani na chwilę. Będę twoją
najjaśniejszą gwiazdą na niebie. -chłopak zamyka oczy.
-Anth...
jeszcze chwile. Nie teraz...
-Powiedz
mojej mamie, że za wszystko jej dziękuję. -spoglądam w drzwi. W
nich stoją jego rodzice, oni wydają się być spokojni, pogodzeni?
Nie, to nie możliwe, by pogodzić się ze śmiercią jedynego syna.
-Powiedz ojcu, że go przepraszam, że nie dałem rady w kancelarii.
-Synu,
dałeś radę. Jestem z ciebie dumny. -ojciec podchodzi do niego i
całuje w czoło. -Kocham cię Anth. -mężczyzna wraca do żony. Na
korytarzu dostrzegam moich rodziców, Darka, Amy, Natalię i cały
zespół. Wtulam się w ramiona chłopaka, zamykam oczy. Jego oddech
jest płytki i krótki.
-Kocham
Cię. -chłopak całuje mnie chłodnymi ustami w moje spierzchnięte
usta.
-Anth
nie zostawiaj mnie. -mówię cicho, ale zdaję sobie sprawę, że już
za późno.
-Cześć
wam. -chłopak unosi rękę w stronę drzwi, gdzie stoi zespół i
dziewczyny. -Do zobaczenia. Ty … -chłopak wskazał na Max'a. -masz
się nią zająć, bo jak nie to ja cię odwiedzę. -obaj się
uśmiechnęli. -Do widzenia. -Anth zamknął oczy i przechylił głowę
w moją stronę. Przez chwilę czuję jego oddech. Nagle cały świat
zastyga. Mam zamknięte oczy, chcę to przeczekać. Moja lewa ręka
leży na klatce chłopaka. Czuję jego serce. Odliczam sekundy
pomiędzy biciami.
„-Jeden,
dwa.”-mówię w myślach. „-Jeden, dwa, trzy”, „Jeden, dwa,
trzy, cztery, pięć, sześć, siedem, o...” -dalej już nie ma
sensu, jego już tu nie ma. Czuję jak jego ciało staje się co raz
chłodniejsze. Z korytarza słyszę płacz mamy chłopaka. Ściskam
mocniej oczy, jakby to miało mnie uchronić przed tym wszystkim.
-Claudia...-Max
dotyka mojego ramienia.
-Ja tu
zostaje. -mówię z zamkniętymi oczami.
Czas
mija, minuta po minucie. Nie słyszę już płaczu, krzyku rozpaczy.
Leżę koło mojego przyjaciela, który teraz prawdopodobnie wstępuje
do najpiękniejszej krainy wszechświata. W głowie mówię modlitwę.
Pierwszy raz od pamiętnych czasów składam słowa „Zdrowaś
Maryjo...”. Z każdą linijką mimowolnie przypominam sobie dalsze
słowa, jakby jakaś magiczna siła podpowiadała mi je z tyłu
głowy. Dopiero po jakiś 2 godzinach otwieram oczy. Koniec. Moja
siła ulatnia się jak gaz z niedokręconej butli. Koniec. Widzę
twarz chłopaka. Koniec. Sine usta, blada twarz, sine oczy. Koniec.
Moje serce bije jak oszalałe. Teraz dociera do mnie to wszystko.
Duszę się łzami i płaczem, chcę krzyczeć, ale nie mogę wydobyć
z siebie głosu. Stoję nad łóżkiem, gdzie Anthony i szpitalne
prześcieradło już niczym się nie różnią. Do sali wchodzi
Darek. Mocno chwyta mnie za ramiona, a ja szarpię się na wszystkie
strony, usiłując wykrzyczeć cholerne NIE! Dławię się łzami,
łapię powietrze jak ryba wyciągnięta z wody. Nagle do pokoju
wchodzi lekarz i pielęgniarka. Kobieta zakrywa twarz zmarłego, a ja
jeszcze bardziej chcę się wyswobodzić z uścisku Darka i przytulić
Anthonego. Darek i doktor zabierają mnie do zabiegowego. Dostaje
maskę z tlenem i jakiś zastrzyk na uspokojenie. Siedzę otępiała
i wpatruję się w krzyż, który wisi na ścianie. Nagle z korytarza
dochodzi do mnie dźwięk toczących się kółek. Widzę łóżko,
na którym przez tyle godzin leżałam, teraz pchane przez
pielęgniarzy. Koniec. Nie mam siły wyrwać się i zatrzymać ich,
jeszcze raz pocałować chłopaka w zimne usta. Koniec.
_____________________________________________
Taaa, uśmierciłam go. No, bywa.
Czemu? ;(
OdpowiedzUsuńEhh.. Świetnie to opisałaś, na prawdę ;)
Zaczytałam się, a tu nagle koniec..
Czekam na następny ;*;)
Ty zła kobieto..!
OdpowiedzUsuńJak mogłaś...!
Ale napisałaś to tak świetnie, że nie mogę się na ciebie złościć...!
Czekam na następny.
Ty okrutniku!! ;(
OdpowiedzUsuńPrzez Ciebie prawie się poryczałam!
I to "koniec" co chwile...
;(
Widzisz co ty robisz z ludźmi?!
Świetny rozdział, smutny, ale świetny...
Szybko pisz następny!
o tak szybko prosimy o nexta:D
OdpowiedzUsuńSię troche smutno zrobiło...
OdpowiedzUsuńAle to i tak nie zmienia faktu, ze świetnie opisane ;)
Czekam na next ;***
eee, CoCo Jambo i do przodu :D
OdpowiedzUsuńod Maxa sie troche odsunela, popraw to koniecznie :)
rozdzial swetny, czekamy na nn :P
tak, tak anthony'ego szkoda, ale Maxa też... jestem ciekawa dalszych losów tej pary...
OdpowiedzUsuńweny i dawaj szybko nexta:D
Witam! ;) Nominowałam Cie
OdpowiedzUsuńhttp://wartowierzywtocosikochaboniemoliwenie.blogspot.com/2013/02/nominacje.html
Prawie się popłakałam jak to czytałam :(
OdpowiedzUsuńPolecam ci mojego bloga:
http://big-time-rush-4-ever.blogspot.com
Płacze jak bóbr!!! Mega rozdział!!
OdpowiedzUsuń