Dni mijały jak szalone w wirze pracy i
organizacji kolejnych przedsięwzięć. Betti okazała się wspaniałą
szefową, która dawała mi wiele możliwości. Jak sama stwierdziła,
poznała się na mnie i wie, że może mi zaufać i powierzać mi
zdecydowanie więcej obowiązków. Szybko wdrążyłam się we
wszystko, nawet język nie był dla mnie większą przeszkodą, bo
już po kilku dniach ciągłego rozmawiania w tym języku czułam
się, jakbym posługiwała się nim od urodzenia. Sama siebie
zaskakiwałam, gdy bezwiednie puszczałam jakieś zwroty, które
wydawały mi się obce, jednak teraz, w chwili praktyki przywoływałam
je bez większego problemu. Polubiłam oglądanie brytyjskich
produkcji wieczorami w telewizji i zaczęły mnie nawet śmieszyć
niektóre ich żarty. Czułam się dobrze w tym miejscu, z tymi
ludźmi, których spotykałam, jednak wciąż czekałam na więcej.
Nareszcie nastał piątek. Wracałam
spacerkiem do domu. Nic mnie nie obchodziło, nigdzie mi się nie
spieszyło. Zaglądałam w sklepowe gabloty i przyglądałam się
ciekawym ekspozycjom. Właśnie wchodziłam na schody do kamienicy,
gdy poczułam lekkie szturchnięcie.
-Przepraszam panią. -usłyszałam
męski głos. Odwróciłam się i zobaczyłam mężczyznę w jeansach
i koszuli
.
-Nic się nie stało. -uśmiechnęłam
się i wyciągnęłam klucze od drzwi. Tajemniczy przechodzień
przeszedł na drugą stronę, a ja pobiegłam do mieszkania.
Wstawiłam wodę w czajniku na herbatę, która bardzo mi
posmakowała. Piłam ją każdego dnia w dużych ilościach. Nie
mogłam przestać delektować się jej smakiem i aromatem. Kolejny
wieczór spędziłam na balkonie, owinięta kocem, spoglądałam na
rozświetlone budynki, które widać było jak na dłoni. Rozmyślałam
tak nad wszystkim, a czas nie ubłagalnie leciał i za każdym razem
mnie zaskakiwał. W końcu przyzwyczaiłam się do oglądania wschodu
słońca tuż przed zaśnięciem. To dawało mi ogromne poczucie
wolności i niezależności, chociaż nigdy nie czułam się
uwięziona gdziekolwiek czy z kimkolwiek.
Sobota była dla mnie dniem wolnym,
dlatego też postanowiłam wybrać się na zakupy i trochę
zorientować się gdzie, co jest. Okazało się, że moje gniazdko
jest uwite w centrum sklepów, sklepików, marketów i butików.
Zaledwie 3 przecznice dzieliły mnie od ekskluzywnej dzielnicy
showroom'ów projektantów, a tylko 5 od wyjścia na brzeg rzeki.
Nawet udało mi się trafić do sklepu z polską żywnością, co
prawda mogłabym się posprzeczać nad „polskością” co
niektórych produktów, jednak na typowego schabowego z mizerią czy
bigos można było się tam wyposażyć w potrzebne składniki.
Największa galeria handlowa zrobiła na mnie ogromne wrażenie,
jednak masa ubrań i ludzi nie sprawiała warunków odpowiednich do
zakupów. Zdecydowałam, że ubrania będę kupowała w butikach czy
outlet'ach na przedmieściu. Miałam tyle zakupów, że postanowiłam
taksówką wrócić do domu. Ich styl i klasa były niesamowite.
Nowoczesne miasto, nowocześni ludzie, nowinki technologiczne na
każdym kroku, a w tych samochodach nawet nie ma porządnej
klimatyzacji! Mimo to byłam zafascynowana przejażdżką, która nie
była wcale droga. Wysiadłam z tego magicznego środka transportu i
udałam się w stronę kamienicy.
Znów ktoś we mnie wpadł, jednak
skutkiem tego było upuszczenie przeze mnie kilku torebek.
-Przepraszam panią bar...- mężczyzna
schylił się po reklamówki -Kto, by uwierzył. To już drugi raz
wpadam na panią. -uśmiechnął się i podał mi reklamówki. -To
chyba przeznaczenie.
-Po prostu musi pan się bardziej
rozglądać. -uśmiechnęłam się i skierowałam na schody.
-Eh, co za dżentelmen ze mnie. Może
pomogę? -stanął obok mnie i wyciągnął rękę po torby.
-Nie trzeba, poradzę sobie. Ale
dziękuję. -pchnęłam drzwi i weszłam do środka. Miałam dziwne
wrażenie, że już gdzieś tego mężczyznę widziałam, jednak nie
mogłam sobie uświadomić gdzie.
Popołudnie spędziłam przygotowując
kurczaka ze szpinakiem. Nawet przez chwilę poczułam się jak
prawdziwy MasterChef. Gdy kurczak już siedział w piekarniku, a po
domu rozchodził się wspaniały aromat, otworzyłam butelkę
czerwonego wina i nalałam odrobinę do kieliszka. Stanęłam przy
oknie i spojrzałam na spieszących się gdzieś przechodniów.
Delikatny wiatr leciutko poruszał firanką i jednocześnie moją
niespiętą grzywką. Usłyszałam muzykę i spojrzałam na kamienicę
naprzeciwko, w okno, w którym kilka dni temu mój sąsiad dawał
popis swoich tanecznych umiejętności. To właśnie stamtąd
dobiegała ta głośna, ekspresyjna muzyka. Tym razem mężczyzna nie
tańczył tylko, najwidoczniej, coś gotował, bo zawzięcie kroił
coś na kuchennym blacie.
-Mam nadzieję, że już w panią nigdy
nie wpadnę. -już miałam się odwrócić, by zobaczyć do
piekarnika, gdy usłyszałam czyjś głos. Wychyliłam się przez
okno do przystojnego mężczyzny, który z marchewką w ręce
wyglądał przez okno.
-To się jeszcze okaże.
-odpowiedziałam przyglądając się mu.
-Chociaż wpadanie na piękne kobiety
jest w sumie przyjemne. -ugryzł marchewkę i pomachał mi. Zaczęłam
się śmiać. Słodko wyglądał w potarganych włosach,
porozciąganej koszulce i na dodatek z marchewką w ręce. -Damond.
-Claudia. -odpowiedziałam i udałam
się do piekarnika, by przyjrzeć się wspaniałemu kurczakowi.
Dopiero w tym momencie zaczęłam się zastanawiać kto to wszystko
zje. Przecież sama będę go jadła dobry tydzień. Jednak zapach
szpinaku i odrobiny wina pobudził mój apetyt. Po jakiejś godzinie
wszystko było gotowe. Z każdą minutą czułam się co raz bardziej
głodna. W końcu danie spoczęło na wielkim półmisku i zasiadłam
do stołu.
-Kogo tam niesie? -usłyszałam pukanie
do drzwi. Może to Betti z porcją papierków dla mnie, albo po
prostu wpadła zobaczyć co u mnie słychać. Szczerze powiedziawszy
miałam wielką ochotę zobaczyć jej blond włosy, które zawsze
były starannie wymodelowane. Otworzyłam drzwi, przygotowana na
widok mojej szefowej, jednak przystojny szatyn ubrany w czarne
spodnie i koszulę w kratę w ogóle nie przypominał Bet. Byłam
nieco zdziwiona i przez chwilę stałam przyglądając mu się.
-Yy... chciałem przywitać nową
sąsiadkę. -powiedział nieco speszony. -Przyniosłem ciasto
marchewkowe. -wskazał na niewielką brytfankę, którą trzymał w
ręce.
-Wchodź. -powiedziałam rozbawiona
całą tą sytuacją. Przed moimi oczami pojawił się widok
chłopaka, który jeszcze godzinę temu siedział z marchewką w
oknie, być może właśnie to samo warzywo spoczęło w tym
smakowitym cieście.
-O, widzę, że wpadłem w idealnym
momencie. -postawił ciasto na stole obok mojego kurczaka, który aż
prosił się o pokrojenie.
-Faktycznie, potrzeba męskiej ręki do
walki z tym kurakiem. -podałam mu nożyce, a on sprawnie podzielił
mięso. Usiedliśmy na balkonie, który rozświetlały niewielkie
lampiony.
-Czym się zajmujesz oprócz pieczenia
ciast i wpadania na bezbronne dziewczyny?
-Jak już wiesz jestem Damond, stary ze
mnie 24-letni kapeć. Oprócz pieczenia i wpadania w piękne
dziewczyny, pracuję w wytwórni muzycznej, a z wykształcenia jestem
grafikiem komputerowym. Moim hobby jest pieczenie ciast, wpadanie na
piękne kobiety, wpraszanie się na kolacje do pięknych pań, muzyka
i...
-Taniec. -powiedziałam pod nosem,
przypominając sobie jego „występ” w szlafroku, przez który
moje sny tej nocy były bardzo nie grzeczne.
-Widziałaś... -jęknął.
Zaczerwienił się.
-Te okna takie duże...-co mu miałam
powiedzieć, że ma boskie ciało?! Do tego tematu już nie
powróciliśmy tego wieczora. Damond okazał się bardzo towarzyskim
i humorystycznym chłopakiem. Mieliśmy dużo tematów do rozmów.
Rozmawialiśmy i żartowaliśmy do samej nocy przy marchewkowym
cieście.
-Zwiedzałaś już Londyn?
-Nie miałam na to czasu. Przydałby
się jakiś dobry przewodnik czy książka...
-Tadam!
-Co, tadam?
-Eh... moja autoprezentacja poszła na
marne. Tadam, to ja, dobry przewodnik. -założył ręce na biodra i
uśmiechnął tak szeroko, że (jak to mawia mój tata) jakby nie
miał uszu, to by się naokoło głowy śmiał.
-Aaa. -przeciągnęłam.
-Nie aaa, tylko wkładaj wygodne buciki
i lecimy. -pociągnął mnie w stronę drzwi. Włożyłam pierwsze
napotkane na mojej drodze adidasy i już po kilku minutach byliśmy
przed kamienicą. Udaliśmy się nad rzekę, wzdłuż, której
spacerowaliśmy przez wiele godzin. Widoki były niesamowite.
Oświetlone miasto było cudowne. Z torby wyciągnęłam aparat i co
chwilę zatrzymywałam się, by uchwycić jakiś ciekawy kadr. Damond
co chwilę opowiadał mi o różnych ciekawostkach o mieście,
mieszkańcach i obyczajach. W końcu i on sam stał się ciekawym
obiektem fotografowania, okazał się bardzo fotogeniczny i nie
mogłam napatrzeć się na niego na matrycy lustrzanki. Nasza
włóczęga po całej okolicy trwała kilka dobrych godzin. Całe
miasto już zasnęło, tylko gdzieniegdzie słychać było muzykę
dochodzącą z klubów i młodych ludzi bawiących się na ulicach.
Wróciliśmy na naszą dzielnicę koło 4 nad ranem. Gdy tylko
weszłam do domu padłam na łóżko tak, jak stałam. Sen przyszedł
szybko i niespodziewanie. Obudził mnie dopiero dzwoniący telefon,
który wygrywał głupią melodyjkę w mojej torbie.
Świetny rozdział :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam ;)
Dziękuję :)
Usuńswietnie piszesz, tak sie lekko czyta :)
OdpowiedzUsuńdo nastepnego :>
Cieszę się, że Ci się podoba :)
UsuńDamnd - lubię gościa ;)
OdpowiedzUsuńfajnie się rozpoczyna, ciekawa jestem co masz w zamyśle, jaki opis tego opowiadania, czekam z niecierpliwością na kolejne rozdziały
http://lifeisntafunnygame.blogspot.com/
LOL epic fall xD
Usuńmiałam na myśli Damond ;)
damn it :D
hah, zostanie Ci to wybaczone ;p
UsuńDo następnego :)