Witam Was na moim blogu
- niegdyś - story-the-wanted.blogspot.com !
W archiwum znajdziecie opowiadanie o The Wanted (rozdziały 1-59).
Zapraszam do czytania i komentowania!
Claudia Xyz

poniedziałek, 9 grudnia 2013

Rozdział 2

Dni mijały jak szalone w wirze pracy i organizacji kolejnych przedsięwzięć. Betti okazała się wspaniałą szefową, która dawała mi wiele możliwości. Jak sama stwierdziła, poznała się na mnie i wie, że może mi zaufać i powierzać mi zdecydowanie więcej obowiązków. Szybko wdrążyłam się we wszystko, nawet język nie był dla mnie większą przeszkodą, bo już po kilku dniach ciągłego rozmawiania w tym języku czułam się, jakbym posługiwała się nim od urodzenia. Sama siebie zaskakiwałam, gdy bezwiednie puszczałam jakieś zwroty, które wydawały mi się obce, jednak teraz, w chwili praktyki przywoływałam je bez większego problemu. Polubiłam oglądanie brytyjskich produkcji wieczorami w telewizji i zaczęły mnie nawet śmieszyć niektóre ich żarty. Czułam się dobrze w tym miejscu, z tymi ludźmi, których spotykałam, jednak wciąż czekałam na więcej.

Nareszcie nastał piątek. Wracałam spacerkiem do domu. Nic mnie nie obchodziło, nigdzie mi się nie spieszyło. Zaglądałam w sklepowe gabloty i przyglądałam się ciekawym ekspozycjom. Właśnie wchodziłam na schody do kamienicy, gdy poczułam lekkie szturchnięcie.
-Przepraszam panią. -usłyszałam męski głos. Odwróciłam się i zobaczyłam mężczyznę w jeansach i koszuli
.
-Nic się nie stało. -uśmiechnęłam się i wyciągnęłam klucze od drzwi. Tajemniczy przechodzień przeszedł na drugą stronę, a ja pobiegłam do mieszkania. Wstawiłam wodę w czajniku na herbatę, która bardzo mi posmakowała. Piłam ją każdego dnia w dużych ilościach. Nie mogłam przestać delektować się jej smakiem i aromatem. Kolejny wieczór spędziłam na balkonie, owinięta kocem, spoglądałam na rozświetlone budynki, które widać było jak na dłoni. Rozmyślałam tak nad wszystkim, a czas nie ubłagalnie leciał i za każdym razem mnie zaskakiwał. W końcu przyzwyczaiłam się do oglądania wschodu słońca tuż przed zaśnięciem. To dawało mi ogromne poczucie wolności i niezależności, chociaż nigdy nie czułam się uwięziona gdziekolwiek czy z kimkolwiek.
Sobota była dla mnie dniem wolnym, dlatego też postanowiłam wybrać się na zakupy i trochę zorientować się gdzie, co jest. Okazało się, że moje gniazdko jest uwite w centrum sklepów, sklepików, marketów i butików. Zaledwie 3 przecznice dzieliły mnie od ekskluzywnej dzielnicy showroom'ów projektantów, a tylko 5 od wyjścia na brzeg rzeki. Nawet udało mi się trafić do sklepu z polską żywnością, co prawda mogłabym się posprzeczać nad „polskością” co niektórych produktów, jednak na typowego schabowego z mizerią czy bigos można było się tam wyposażyć w potrzebne składniki. Największa galeria handlowa zrobiła na mnie ogromne wrażenie, jednak masa ubrań i ludzi nie sprawiała warunków odpowiednich do zakupów. Zdecydowałam, że ubrania będę kupowała w butikach czy outlet'ach na przedmieściu. Miałam tyle zakupów, że postanowiłam taksówką wrócić do domu. Ich styl i klasa były niesamowite. Nowoczesne miasto, nowocześni ludzie, nowinki technologiczne na każdym kroku, a w tych samochodach nawet nie ma porządnej klimatyzacji! Mimo to byłam zafascynowana przejażdżką, która nie była wcale droga. Wysiadłam z tego magicznego środka transportu i udałam się w stronę kamienicy.
Znów ktoś we mnie wpadł, jednak skutkiem tego było upuszczenie przeze mnie kilku torebek.
-Przepraszam panią bar...- mężczyzna schylił się po reklamówki -Kto, by uwierzył. To już drugi raz wpadam na panią. -uśmiechnął się i podał mi reklamówki. -To chyba przeznaczenie.
-Po prostu musi pan się bardziej rozglądać. -uśmiechnęłam się i skierowałam na schody.
-Eh, co za dżentelmen ze mnie. Może pomogę? -stanął obok mnie i wyciągnął rękę po torby.
-Nie trzeba, poradzę sobie. Ale dziękuję. -pchnęłam drzwi i weszłam do środka. Miałam dziwne wrażenie, że już gdzieś tego mężczyznę widziałam, jednak nie mogłam sobie uświadomić gdzie.
Popołudnie spędziłam przygotowując kurczaka ze szpinakiem. Nawet przez chwilę poczułam się jak prawdziwy MasterChef. Gdy kurczak już siedział w piekarniku, a po domu rozchodził się wspaniały aromat, otworzyłam butelkę czerwonego wina i nalałam odrobinę do kieliszka. Stanęłam przy oknie i spojrzałam na spieszących się gdzieś przechodniów. Delikatny wiatr leciutko poruszał firanką i jednocześnie moją niespiętą grzywką. Usłyszałam muzykę i spojrzałam na kamienicę naprzeciwko, w okno, w którym kilka dni temu mój sąsiad dawał popis swoich tanecznych umiejętności. To właśnie stamtąd dobiegała ta głośna, ekspresyjna muzyka. Tym razem mężczyzna nie tańczył tylko, najwidoczniej, coś gotował, bo zawzięcie kroił coś na kuchennym blacie.
-Mam nadzieję, że już w panią nigdy nie wpadnę. -już miałam się odwrócić, by zobaczyć do piekarnika, gdy usłyszałam czyjś głos. Wychyliłam się przez okno do przystojnego mężczyzny, który z marchewką w ręce wyglądał przez okno.
-To się jeszcze okaże. -odpowiedziałam przyglądając się mu.
-Chociaż wpadanie na piękne kobiety jest w sumie przyjemne. -ugryzł marchewkę i pomachał mi. Zaczęłam się śmiać. Słodko wyglądał w potarganych włosach, porozciąganej koszulce i na dodatek z marchewką w ręce. -Damond.
-Claudia. -odpowiedziałam i udałam się do piekarnika, by przyjrzeć się wspaniałemu kurczakowi. Dopiero w tym momencie zaczęłam się zastanawiać kto to wszystko zje. Przecież sama będę go jadła dobry tydzień. Jednak zapach szpinaku i odrobiny wina pobudził mój apetyt. Po jakiejś godzinie wszystko było gotowe. Z każdą minutą czułam się co raz bardziej głodna. W końcu danie spoczęło na wielkim półmisku i zasiadłam do stołu.
-Kogo tam niesie? -usłyszałam pukanie do drzwi. Może to Betti z porcją papierków dla mnie, albo po prostu wpadła zobaczyć co u mnie słychać. Szczerze powiedziawszy miałam wielką ochotę zobaczyć jej blond włosy, które zawsze były starannie wymodelowane. Otworzyłam drzwi, przygotowana na widok mojej szefowej, jednak przystojny szatyn ubrany w czarne spodnie i koszulę w kratę w ogóle nie przypominał Bet. Byłam nieco zdziwiona i przez chwilę stałam przyglądając mu się.
-Yy... chciałem przywitać nową sąsiadkę. -powiedział nieco speszony. -Przyniosłem ciasto marchewkowe. -wskazał na niewielką brytfankę, którą trzymał w ręce.
-Wchodź. -powiedziałam rozbawiona całą tą sytuacją. Przed moimi oczami pojawił się widok chłopaka, który jeszcze godzinę temu siedział z marchewką w oknie, być może właśnie to samo warzywo spoczęło w tym smakowitym cieście.
-O, widzę, że wpadłem w idealnym momencie. -postawił ciasto na stole obok mojego kurczaka, który aż prosił się o pokrojenie.
-Faktycznie, potrzeba męskiej ręki do walki z tym kurakiem. -podałam mu nożyce, a on sprawnie podzielił mięso. Usiedliśmy na balkonie, który rozświetlały niewielkie lampiony.
-Czym się zajmujesz oprócz pieczenia ciast i wpadania na bezbronne dziewczyny?
-Jak już wiesz jestem Damond, stary ze mnie 24-letni kapeć. Oprócz pieczenia i wpadania w piękne dziewczyny, pracuję w wytwórni muzycznej, a z wykształcenia jestem grafikiem komputerowym. Moim hobby jest pieczenie ciast, wpadanie na piękne kobiety, wpraszanie się na kolacje do pięknych pań, muzyka i...
-Taniec. -powiedziałam pod nosem, przypominając sobie jego „występ” w szlafroku, przez który moje sny tej nocy były bardzo nie grzeczne.
-Widziałaś... -jęknął. Zaczerwienił się.
-Te okna takie duże...-co mu miałam powiedzieć, że ma boskie ciało?! Do tego tematu już nie powróciliśmy tego wieczora. Damond okazał się bardzo towarzyskim i humorystycznym chłopakiem. Mieliśmy dużo tematów do rozmów. Rozmawialiśmy i żartowaliśmy do samej nocy przy marchewkowym cieście.
-Zwiedzałaś już Londyn?
-Nie miałam na to czasu. Przydałby się jakiś dobry przewodnik czy książka...
-Tadam!
-Co, tadam?
-Eh... moja autoprezentacja poszła na marne. Tadam, to ja, dobry przewodnik. -założył ręce na biodra i uśmiechnął tak szeroko, że (jak to mawia mój tata) jakby nie miał uszu, to by się naokoło głowy śmiał.
-Aaa. -przeciągnęłam.
-Nie aaa, tylko wkładaj wygodne buciki i lecimy. -pociągnął mnie w stronę drzwi. Włożyłam pierwsze napotkane na mojej drodze adidasy i już po kilku minutach byliśmy przed kamienicą. Udaliśmy się nad rzekę, wzdłuż, której spacerowaliśmy przez wiele godzin. Widoki były niesamowite. Oświetlone miasto było cudowne. Z torby wyciągnęłam aparat i co chwilę zatrzymywałam się, by uchwycić jakiś ciekawy kadr. Damond co chwilę opowiadał mi o różnych ciekawostkach o mieście, mieszkańcach i obyczajach. W końcu i on sam stał się ciekawym obiektem fotografowania, okazał się bardzo fotogeniczny i nie mogłam napatrzeć się na niego na matrycy lustrzanki. Nasza włóczęga po całej okolicy trwała kilka dobrych godzin. Całe miasto już zasnęło, tylko gdzieniegdzie słychać było muzykę dochodzącą z klubów i młodych ludzi bawiących się na ulicach. Wróciliśmy na naszą dzielnicę koło 4 nad ranem. Gdy tylko weszłam do domu padłam na łóżko tak, jak stałam. Sen przyszedł szybko i niespodziewanie. Obudził mnie dopiero dzwoniący telefon, który wygrywał głupią melodyjkę w mojej torbie.  

7 komentarzy:

  1. Świetny rozdział :)
    Pozdrawiam ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. swietnie piszesz, tak sie lekko czyta :)
    do nastepnego :>

    OdpowiedzUsuń
  3. Damnd - lubię gościa ;)
    fajnie się rozpoczyna, ciekawa jestem co masz w zamyśle, jaki opis tego opowiadania, czekam z niecierpliwością na kolejne rozdziały

    http://lifeisntafunnygame.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. LOL epic fall xD
      miałam na myśli Damond ;)
      damn it :D

      Usuń
    2. hah, zostanie Ci to wybaczone ;p
      Do następnego :)

      Usuń