To już
kilka dni, od kiedy Amy leży w szpitalu. Nasza „rodzina” stała
się chodzącym cieniem. Wszyscy zamyśleni, gdzieś z głowami
pośród błękitnych chmur, które rozciągają się nad Londynem.
Amy straciła walkę, swoją zawziętość i pewność siebie.
Kilkakrotnie chciała się zabić. Siva obwinia się o wszystko. Nie
powiem, że nie jest winny, ale ta choroba już taka jest –
wszystko za wszelką cenę.
Od
tamtego dnia nie byłam w szpitalu, nie widziałam mojej
blondyneczki. Siedzę zamknięta w pokoju i staram się nie
przyjmować żadnych informacji, które docierają do mnie z
zewnątrz. Jest jeszcze jedna sprawa. Teraz również martwię się o
Toma. Co raz częściej zagląda do kieliszka, sprowadza nowe
panienki. Już prawie w ogóle nie odzywamy się do siebie.
-Rodzice
Amy dzisiaj przylecieli z Nowego Jorku. -Max wszedł do pokoju.
-To
fajnie. -rzuciłam od niechcenia i powróciłam do czytania książki.
-Może
pojedziesz do niej? Ona tak bardzo chce się z tobą zobaczyć. Pyta
o ciebie. -chłopak usiadł na brzegu łóżka.
-Nie.
Zostanę tutaj.
-Przecież
nie będziesz tutaj siedziała non stop!
-To już
tylko zależy ode mnie...
-Nie
widzisz co się dzieje?
-Widzę,
wszystko widzę! Rozpadamy się jak domek z kart! Frr i już jesteśmy
na dnie! -rzuciłam książkę na podłogę i pobiegłam do kuchni.
Nie miałam ochoty na kłótnie. Usiadłam przy stole z sokiem w ręce
i przyglądałam się szklance.
-Cześć.
-zobaczyłam Sivę. Nie odpowiedziałam mu nic. -Chciałem ci
powiedzieć, że... -chłopak usiadł naprzeciwko mnie. -Z Amy jest
już dużo lepiej. Za kilka dni wyjdzie ze szpitala. Postanowiłem
zabrać ją do swoich rodziców... chcę się jej oświadczyć. To
chyba ją do końca przekona, że ją kocham i zależy mi na niej.
-chłopak przyglądał mi się, a ja jak zahipnotyzowana wlepiłam
swój wzrok w napój.
-To
dobrze. -burknęłam i wysiliłam się na lekki uśmiech. Siva
wyszedł. Z lekka poczułam się lepiej. Amy nareszcie znów ma
szansę na powrót do normalności. Z pewnością ucieszą ją
oświadczyny i wtedy stanie na nogi. Gdy tak sobie rozmyślałam
pojawił się Max.
-Przepraszam.
-powiedziałam gdy on szukał czegoś w lodówce. Podeszłam do
wysepki i oparłam się na rękach. Czułam, że wszystko teraz
zacznie się układać.
-Wiesz,
że cię kocham? -chłopak stanął po drugiej stronie blatu.
-Wiem.
-powiedziałam. Max uśmiechnął się i pogłaskał mój policzek. W
tej chwili usłyszeliśmy dzwonek do drzwi. Chłopak udał się, by
zobaczyć kogo tam niesie. Usłyszałam jakieś rozmowy.
-Xavier?!
-krzyknęłam, gdy zobaczyłam brata z dwoma walizkami.
-No ja.
-chłopak stanął z rękami na biodrach. -Miałaś po mnie
przyjechać na lotnisko, stoję, sterczę, a ciebie nie ma!
-Co ty
gadasz? -spojrzałam na małolata.
-Uuh!
Mama napisała ci sms'a, że razem z ojcem lecą do Miami na wakacje,
Han pojechała do siebie, więc ty masz się mną zajmować dotąd,
aż rodzice nie wrócą! -zły usiadł na kanapie. Spojrzałam na
Max'a, który tylko z politowaniem spoglądał na mnie. Było mi
głupio, że 15-latek sam tłuk się taxówką po Londynie, no cóż.
Życie.
-Dobra,
dobra. Chodź pokażę ci twój pokój, a potem pojedziemy na obiad,
bo w domu nic nie ma. -Max zabrał walizki i z chłopakiem udali się
na górę. Musiałam znaleźć jakąś pościel i poduszkę dla
Xiver'a i ogarnąć mu pokój. W międzyczasie odnalazłam sms'y od
mamy, w których faktycznie pisała mi, że brat do mnie przyjedzie.
Po jakiś dwóch godzinach postanowiliśmy pojechać do knajpki.
-Pójdę
po Tom'a. -powiedziałam do czekających w samochodzie chłopaków.
Pobiegłam na górę i zapukałam w drzwi, na których wisiała
karteczka z napisem „swoim i obcym wstęp wzbroniony”.
Nie
usłyszałam żadnej odpowiedzi, więc po cichu weszłam do pokoju.
Chłopak leżał na łóżku, w jednej dłoni trzymał telefon, a w
drugiej butelkę whisky.
-Tom?
-podeszłam do łóżka i usiadłam obok brata.
-Hmm.
-mruknął, nie otwierając oczu.
-Przyjechał
Xav i jedziemy z Max'em na obiad, chodź z nami. -powiedziałam.
-Idźcie
sami... -wymamrotał.
-Chodź!
W domu nic nie ma do jedzenia, kiedy ty ostatnio coś jadłeś, hm?
-poczochrałam go za włosy.
-Dobra...
daj mi 10 minut! -zerwał się z łóżka i najzwyczajniej w świecie
wyrzucił mnie za drzwi. Wzruszyłam ramionami i udałam się do
samochodu.
-Jedzie?
-Max już siedział zniecierpliwiony za kierownicą.
-No niby
tak. -powiedziałam wsiadając do auta. Po kilkunastu minutach
pojawił się Tom. Pojechaliśmy do centrum.
Było
dziwnie siedzieć tak wobec trzech bardzo bliskich mi mężczyzn i
udawać, że wszystko jest w porządku. Max przez te wszystkie dni
bardzo mnie wspierał, był cierpliwy i wyrozumiały na wszystkie
moje humorki. Nie zostawił mnie w tym trudnym momencie, chociaż
równie dobrze mógł się odwrócić i odejść. Tom kompletnie
pogubił się w swoim życiu. Od teraz jego główną miłością, a
raczej toksycznym związkiem był alkohol i panienki. Tom zamknął
się w sobie, gdzieś, nie wiadomo gdzie, wybyła jego radość i
szaleństwo. Stał się wrakiem człowieka, na którego tak przykro
patrzeć. Xavier, mój ukochany braciszek teraz już stał się 15
letnim chłopakiem. Nawet nie zauważyłam, kiedy przeminął ten
czas, gdy skończył bawić się drewnianymi klockami i samochodami
na baterie. Teraz siedział przede mną prawie już 16 -letni
chłopak, który jest bardzo dobrym tenisistą. Dopiero teraz
dostrzegłam jego męskie rysy twarzy i oczy, które były zupełnie
inne niż za czasów piaskownicy i robienia babek z piasku.
Obiad
zjedliśmy w ciszy. Każdy tylko przyglądał się sobie, ktoś od
czasu do czasu rzucił jakieś zdanie. W końcu wróciliśmy do domu,
gdzie była już cała ekipa. Wszyscy panowie zasiedli do konsoli, a
ja z Sharl siedziałyśmy na tarasie.
-Myślisz,
że najgorsze już za nami? -dziewczyna siedziała na płytkach i
spoglądała na mnie.
-Nie
wiem. Mam jednak nadzieję, że teraz już będzie lepiej, a nawet,
jeśli cokolwiek się zdarzy to już jesteśmy tak umocnieni i
podbudowani tymi wszystkimi doświadczeniami, że poradzimy sobie z
każdym problemem.
-Racja...
-Sharl uniosła głowę do góry.
-Jak się
układa tobie i Jay'owi ?
-Dobrze...
chyba jest ok-ej. -na twarzy dziewczyny pojawił się uśmiech, a jej
oczy zapłonęły. -Jest ok-ej.
-Jak to
się stało, że...
-Po
prostu tak jakoś... to wyszło. Samo. -przerwała mi. Zrozumiałam,
że nie dowiem się od niej nic więcej. Siedziałyśmy w ciszy do
samej północy.
-Dobra,
panowie, do łóżek! -weszłam do salonu i wyłączyłam telewizor.
-Siostra,
no jeszcze! -Xav uklęknął przede mną. -Są wakacje, uczyć się
nie trzeba, pliss!
-No
właśnie, siostra... -Tom'as uklęknął obok małolata.
-Nic z
tego. Do łóżek! -wskazałam im wejście na górę. Wszyscy
posłusznie udali się do pokoi.
Z samego
rana obudziły mnie jakieś krzyki, płacz i odgłos rozbijającego
się szkła.
-Co się
tam do cholery... -Max pospiesznie włożył koszulkę i spodnie, i
popędził na dół. Ja zaś powlekłam się za nim. Stanęliśmy na
schodach. Naszym oczom ukazał się następujący widok: wszystkie
meble z salonu poustawiane były pod ścianami, na środku wzdłuż
linii ułożone były książki i gazety, to, co najbardziej rzuciło
się nam w oczy to rozbite drzwi prowadzące na taras.
-Co wy
wyprawiacie?! -wrzasnęłam, gdy zobaczyłam pokaleczonego Xaviera.
-Tylko
się nie denerwuj... -zaraz za nim ukazał się Tom, Nathan i Jay.
-Co się
tu stało? - z góry zeszła Amy i Siva.
-Bo
my... no, bo dzisiaj pada deszcz i chcieliśmy... to znaczy...
-Xavier wymachiwał swoją rakietą, która była rozwalona.
-Wymyśliliśmy,
że zagramy w tenisa. Młody miał dwie rakiety, więc urządziliśmy
mały meczyk. No i tak się jakoś... no dobra. Przegrywałem no i w
końcu zamachnąłem się i … tadam. -Tom wskazał na rozbite
szyby.
-Czy wy
kompletnie zgłupieliście?! -wrzasnęłam. Czułam jak moje tętno
przyspiesza. -Do cholery! Czy wy jesteście małe dzieci, że trzeba
wam tłumaczyć w co się można w domu bawić?! Czym ty teraz
będziesz grał!? Oryginalną rakietę szlak trafił! Nie wspomnę
już o oknach! -stałam jak matka nad dwójką nieznośnych
dzieciaków. -Dzwoń teraz i zamawiaj nowe okna, na już! A ty
dowiedz się czy tą rakietę da się naprawić. I do sprzątania! I
wy też! -wskazałam na stojących w oddali Nath'a i Jay'a.
-Claudia,
bo... -Xav przyglądał się rakiecie.-Ja mam mecz jutro i … no tej
rakiety nikt mi nie naprawi w ciągu 24 godzin. Samo naciąganie
żyłki to 2 dni.
-Czy wy
sobie ku.wa jaja ze mnie robicie?! -wrzasnęłam po polsku. -Ubieraj
się, jedziemy po nową, a ty się zajmiesz oknami i tym bałaganem –
powiedziałam do Tom'a. -Ja się zabiję! -dodałam i poszłam do
pokoju, by się przebrać.
Po
jakiejś godzinie byliśmy już w potężnym centrum sportowym.
-Która
będzie dobra? -spojrzałam na wielki segment z tysiącami rakiet.
-Ja się na tym kompletnie nie znam. -burknęłam pod nosem.
-W czym
mogę pomóc? -obok mnie zjawił się mężczyzna w koszulce z nazwą
sklepu.
-Rakietę,
potrzebuję rakietę. To znaczy nie ja, tylko on. -pociągnęłam
brata za rękę, stawiając go przed sprzedawcą.
-Xavier!
Co ty tu robisz? -mężczyzna przywitał się z moim bratem.
-Rozwaliłem
sprzęt, szukam nowego.
-Wy się
znacie? -spojrzałam na nich.
-To Lee,
jest 3. w rankingu OpenAge. -Xav wyjaśnił mi, a ja i tak nie
wiedziałam o jakie zestawienie chodzi.
-I
dorabia sobie w sklepie sportowym... -powiedziałam pod nosem.
-A
skądże, po prostu biorę udział w akcji i pomagam w doborze rakiet
przez kilka dni. -Lee uśmiechnął się do mnie. Był wysokim
brunetem o niebieskich oczach. Koszulka podkreślała jego dobrze
zbudowaną sylwetkę.
-Dobra,
bierz jakąś rakietę i się zmywamy. -rzuciłam do Xaviera. Lee i
Xav zniknęli gdzieś pomiędzy półkami na kilka minut. Po chwili
brat wrócił do mnie ze sprzętem, szczelnie zamkniętym w
nowiutkiej torbie.
-Mam.
-powiedział na mój widok.
-Chociaż
wytrzyma jutrzejszy mecz?- zapytałam dla pewności.
-To
najnowszy model, który testował Roger Federer. Wytrzymała,
doskonała, lekka, ale wystarczająco ciężka, z fenomenalną rączką
i dynamiką. -cokolwiek, by to nie znaczyło, chyba ten przeuroczy
gościu chciał powiedzieć, że to najlepsza rakieta z całego
sklepu, a z pewnością jedna z najlepszych na świecie, na którą
właśnie naciągnął mnie mój rodzony brat! Nie pomyliłam się,
gdy przy kasie usłyszałam cenę, ale to pominę.
___________________________________
Już wracam. Już !
2 dni temu wróciłam z Włoch, po drodze zawitałam do Berlina i teraz już jestem ;)
Następny rozdział już za kilka dni ;) A teraz...
PISAĆ KOMCIE !
Genialny! Bo nie ma to jak granie w tenis w domu. :)
OdpowiedzUsuńCzasami mam wrażenie, że ona jest ich matką, a nie ich siostrą,
Rozdział wspaniały. Publikuj następny.
Zawsze coś odwalą , jak to The WANTED :D
OdpowiedzUsuńUfff... jak dobrze że wróciłaś
Rozdział jak zawsze BOSKI !
Nie ma to jak naciąganie przez swojego rodzonego brata ...
Tak , znam ten ból ;/
czekam na nn <3
a więc rozdział jest świetny :) jak zawsze to nie nowość :)
OdpowiedzUsuńczekam na kolejny rozdział z niecierpliwością bo chcę wiedzieć co dalej z bohaterami opowiadania :)
no i życzę weny!!!!!!!
cieszę się że wróciłaś:D stęskniłam się za naszymi bohaterami:D
OdpowiedzUsuńrozdział super!!! tylko weny życzyć i czekać na następny:D
wycieczka udana? :D
OdpowiedzUsuńswietny rozdzial, do nastepnego ;)
No w końcu wróciłaś. :D
OdpowiedzUsuńRozdział cudeńko. ;*
Dawaj nexta, tylko szybko. ;p
U mnie nowy, wbijaj. ^^
http://ifoundyou-twstory.blogspot.com/
mam nadzieję że wyjazd się udał:D
OdpowiedzUsuńRozdział bardzo na tak:d a w następnym poproszę więcej świrowania i Maxa:D
wiedziałam że to nie koniec a rozdział jeszcze lepszy niż poprzedni:D
OdpowiedzUsuńczekam na następny i weny:D
kochane świry!
OdpowiedzUsuńfajnie że wróciłaś z rozdziałem:D czekam na next:D