Witam Was na moim blogu
- niegdyś - story-the-wanted.blogspot.com !
W archiwum znajdziecie opowiadanie o The Wanted (rozdziały 1-59).
Zapraszam do czytania i komentowania!
Claudia Xyz

piątek, 5 kwietnia 2013

40


To już kilka dni, od kiedy Amy leży w szpitalu. Nasza „rodzina” stała się chodzącym cieniem. Wszyscy zamyśleni, gdzieś z głowami pośród błękitnych chmur, które rozciągają się nad Londynem. Amy straciła walkę, swoją zawziętość i pewność siebie. Kilkakrotnie chciała się zabić. Siva obwinia się o wszystko. Nie powiem, że nie jest winny, ale ta choroba już taka jest – wszystko za wszelką cenę.
Od tamtego dnia nie byłam w szpitalu, nie widziałam mojej blondyneczki. Siedzę zamknięta w pokoju i staram się nie przyjmować żadnych informacji, które docierają do mnie z zewnątrz. Jest jeszcze jedna sprawa. Teraz również martwię się o Toma. Co raz częściej zagląda do kieliszka, sprowadza nowe panienki. Już prawie w ogóle nie odzywamy się do siebie.

-Rodzice Amy dzisiaj przylecieli z Nowego Jorku. -Max wszedł do pokoju.
-To fajnie. -rzuciłam od niechcenia i powróciłam do czytania książki.
-Może pojedziesz do niej? Ona tak bardzo chce się z tobą zobaczyć. Pyta o ciebie. -chłopak usiadł na brzegu łóżka.
-Nie. Zostanę tutaj.
-Przecież nie będziesz tutaj siedziała non stop!
-To już tylko zależy ode mnie...
-Nie widzisz co się dzieje?
-Widzę, wszystko widzę! Rozpadamy się jak domek z kart! Frr i już jesteśmy na dnie! -rzuciłam książkę na podłogę i pobiegłam do kuchni. Nie miałam ochoty na kłótnie. Usiadłam przy stole z sokiem w ręce i przyglądałam się szklance.
-Cześć. -zobaczyłam Sivę. Nie odpowiedziałam mu nic. -Chciałem ci powiedzieć, że... -chłopak usiadł naprzeciwko mnie. -Z Amy jest już dużo lepiej. Za kilka dni wyjdzie ze szpitala. Postanowiłem zabrać ją do swoich rodziców... chcę się jej oświadczyć. To chyba ją do końca przekona, że ją kocham i zależy mi na niej. -chłopak przyglądał mi się, a ja jak zahipnotyzowana wlepiłam swój wzrok w napój.
-To dobrze. -burknęłam i wysiliłam się na lekki uśmiech. Siva wyszedł. Z lekka poczułam się lepiej. Amy nareszcie znów ma szansę na powrót do normalności. Z pewnością ucieszą ją oświadczyny i wtedy stanie na nogi. Gdy tak sobie rozmyślałam pojawił się Max.
-Przepraszam. -powiedziałam gdy on szukał czegoś w lodówce. Podeszłam do wysepki i oparłam się na rękach. Czułam, że wszystko teraz zacznie się układać.
-Wiesz, że cię kocham? -chłopak stanął po drugiej stronie blatu.
-Wiem. -powiedziałam. Max uśmiechnął się i pogłaskał mój policzek. W tej chwili usłyszeliśmy dzwonek do drzwi. Chłopak udał się, by zobaczyć kogo tam niesie. Usłyszałam jakieś rozmowy.
-Xavier?! -krzyknęłam, gdy zobaczyłam brata z dwoma walizkami.
-No ja. -chłopak stanął z rękami na biodrach. -Miałaś po mnie przyjechać na lotnisko, stoję, sterczę, a ciebie nie ma!
-Co ty gadasz? -spojrzałam na małolata.
-Uuh! Mama napisała ci sms'a, że razem z ojcem lecą do Miami na wakacje, Han pojechała do siebie, więc ty masz się mną zajmować dotąd, aż rodzice nie wrócą! -zły usiadł na kanapie. Spojrzałam na Max'a, który tylko z politowaniem spoglądał na mnie. Było mi głupio, że 15-latek sam tłuk się taxówką po Londynie, no cóż. Życie.
-Dobra, dobra. Chodź pokażę ci twój pokój, a potem pojedziemy na obiad, bo w domu nic nie ma. -Max zabrał walizki i z chłopakiem udali się na górę. Musiałam znaleźć jakąś pościel i poduszkę dla Xiver'a i ogarnąć mu pokój. W międzyczasie odnalazłam sms'y od mamy, w których faktycznie pisała mi, że brat do mnie przyjedzie. Po jakiś dwóch godzinach postanowiliśmy pojechać do knajpki.
-Pójdę po Tom'a. -powiedziałam do czekających w samochodzie chłopaków. Pobiegłam na górę i zapukałam w drzwi, na których wisiała karteczka z napisem „swoim i obcym wstęp wzbroniony”.
Nie usłyszałam żadnej odpowiedzi, więc po cichu weszłam do pokoju. Chłopak leżał na łóżku, w jednej dłoni trzymał telefon, a w drugiej butelkę whisky.
-Tom? -podeszłam do łóżka i usiadłam obok brata.
-Hmm. -mruknął, nie otwierając oczu.
-Przyjechał Xav i jedziemy z Max'em na obiad, chodź z nami. -powiedziałam.
-Idźcie sami... -wymamrotał.
-Chodź! W domu nic nie ma do jedzenia, kiedy ty ostatnio coś jadłeś, hm? -poczochrałam go za włosy.
-Dobra... daj mi 10 minut! -zerwał się z łóżka i najzwyczajniej w świecie wyrzucił mnie za drzwi. Wzruszyłam ramionami i udałam się do samochodu.
-Jedzie? -Max już siedział zniecierpliwiony za kierownicą.
-No niby tak. -powiedziałam wsiadając do auta. Po kilkunastu minutach pojawił się Tom. Pojechaliśmy do centrum.

Było dziwnie siedzieć tak wobec trzech bardzo bliskich mi mężczyzn i udawać, że wszystko jest w porządku. Max przez te wszystkie dni bardzo mnie wspierał, był cierpliwy i wyrozumiały na wszystkie moje humorki. Nie zostawił mnie w tym trudnym momencie, chociaż równie dobrze mógł się odwrócić i odejść. Tom kompletnie pogubił się w swoim życiu. Od teraz jego główną miłością, a raczej toksycznym związkiem był alkohol i panienki. Tom zamknął się w sobie, gdzieś, nie wiadomo gdzie, wybyła jego radość i szaleństwo. Stał się wrakiem człowieka, na którego tak przykro patrzeć. Xavier, mój ukochany braciszek teraz już stał się 15 letnim chłopakiem. Nawet nie zauważyłam, kiedy przeminął ten czas, gdy skończył bawić się drewnianymi klockami i samochodami na baterie. Teraz siedział przede mną prawie już 16 -letni chłopak, który jest bardzo dobrym tenisistą. Dopiero teraz dostrzegłam jego męskie rysy twarzy i oczy, które były zupełnie inne niż za czasów piaskownicy i robienia babek z piasku.
Obiad zjedliśmy w ciszy. Każdy tylko przyglądał się sobie, ktoś od czasu do czasu rzucił jakieś zdanie. W końcu wróciliśmy do domu, gdzie była już cała ekipa. Wszyscy panowie zasiedli do konsoli, a ja z Sharl siedziałyśmy na tarasie.
-Myślisz, że najgorsze już za nami? -dziewczyna siedziała na płytkach i spoglądała na mnie.
-Nie wiem. Mam jednak nadzieję, że teraz już będzie lepiej, a nawet, jeśli cokolwiek się zdarzy to już jesteśmy tak umocnieni i podbudowani tymi wszystkimi doświadczeniami, że poradzimy sobie z każdym problemem.
-Racja... -Sharl uniosła głowę do góry.
-Jak się układa tobie i Jay'owi ?
-Dobrze... chyba jest ok-ej. -na twarzy dziewczyny pojawił się uśmiech, a jej oczy zapłonęły. -Jest ok-ej.
-Jak to się stało, że...
-Po prostu tak jakoś... to wyszło. Samo. -przerwała mi. Zrozumiałam, że nie dowiem się od niej nic więcej. Siedziałyśmy w ciszy do samej północy.
-Dobra, panowie, do łóżek! -weszłam do salonu i wyłączyłam telewizor.
-Siostra, no jeszcze! -Xav uklęknął przede mną. -Są wakacje, uczyć się nie trzeba, pliss!
-No właśnie, siostra... -Tom'as uklęknął obok małolata.
-Nic z tego. Do łóżek! -wskazałam im wejście na górę. Wszyscy posłusznie udali się do pokoi.

Z samego rana obudziły mnie jakieś krzyki, płacz i odgłos rozbijającego się szkła.
-Co się tam do cholery... -Max pospiesznie włożył koszulkę i spodnie, i popędził na dół. Ja zaś powlekłam się za nim. Stanęliśmy na schodach. Naszym oczom ukazał się następujący widok: wszystkie meble z salonu poustawiane były pod ścianami, na środku wzdłuż linii ułożone były książki i gazety, to, co najbardziej rzuciło się nam w oczy to rozbite drzwi prowadzące na taras.
-Co wy wyprawiacie?! -wrzasnęłam, gdy zobaczyłam pokaleczonego Xaviera.
-Tylko się nie denerwuj... -zaraz za nim ukazał się Tom, Nathan i Jay.
-Co się tu stało? - z góry zeszła Amy i Siva.
-Bo my... no, bo dzisiaj pada deszcz i chcieliśmy... to znaczy... -Xavier wymachiwał swoją rakietą, która była rozwalona.
-Wymyśliliśmy, że zagramy w tenisa. Młody miał dwie rakiety, więc urządziliśmy mały meczyk. No i tak się jakoś... no dobra. Przegrywałem no i w końcu zamachnąłem się i … tadam. -Tom wskazał na rozbite szyby.
-Czy wy kompletnie zgłupieliście?! -wrzasnęłam. Czułam jak moje tętno przyspiesza. -Do cholery! Czy wy jesteście małe dzieci, że trzeba wam tłumaczyć w co się można w domu bawić?! Czym ty teraz będziesz grał!? Oryginalną rakietę szlak trafił! Nie wspomnę już o oknach! -stałam jak matka nad dwójką nieznośnych dzieciaków. -Dzwoń teraz i zamawiaj nowe okna, na już! A ty dowiedz się czy tą rakietę da się naprawić. I do sprzątania! I wy też! -wskazałam na stojących w oddali Nath'a i Jay'a.
-Claudia, bo... -Xav przyglądał się rakiecie.-Ja mam mecz jutro i … no tej rakiety nikt mi nie naprawi w ciągu 24 godzin. Samo naciąganie żyłki to 2 dni.
-Czy wy sobie ku.wa jaja ze mnie robicie?! -wrzasnęłam po polsku. -Ubieraj się, jedziemy po nową, a ty się zajmiesz oknami i tym bałaganem – powiedziałam do Tom'a. -Ja się zabiję! -dodałam i poszłam do pokoju, by się przebrać.

Po jakiejś godzinie byliśmy już w potężnym centrum sportowym.
-Która będzie dobra? -spojrzałam na wielki segment z tysiącami rakiet. -Ja się na tym kompletnie nie znam. -burknęłam pod nosem.
-W czym mogę pomóc? -obok mnie zjawił się mężczyzna w koszulce z nazwą sklepu.
-Rakietę, potrzebuję rakietę. To znaczy nie ja, tylko on. -pociągnęłam brata za rękę, stawiając go przed sprzedawcą.
-Xavier! Co ty tu robisz? -mężczyzna przywitał się z moim bratem.
-Rozwaliłem sprzęt, szukam nowego.
-Wy się znacie? -spojrzałam na nich.
-To Lee, jest 3. w rankingu OpenAge. -Xav wyjaśnił mi, a ja i tak nie wiedziałam o jakie zestawienie chodzi.
-I dorabia sobie w sklepie sportowym... -powiedziałam pod nosem.
-A skądże, po prostu biorę udział w akcji i pomagam w doborze rakiet przez kilka dni. -Lee uśmiechnął się do mnie. Był wysokim brunetem o niebieskich oczach. Koszulka podkreślała jego dobrze zbudowaną sylwetkę.
-Dobra, bierz jakąś rakietę i się zmywamy. -rzuciłam do Xaviera. Lee i Xav zniknęli gdzieś pomiędzy półkami na kilka minut. Po chwili brat wrócił do mnie ze sprzętem, szczelnie zamkniętym w nowiutkiej torbie.
-Mam. -powiedział na mój widok.
-Chociaż wytrzyma jutrzejszy mecz?- zapytałam dla pewności.
-To najnowszy model, który testował Roger Federer. Wytrzymała, doskonała, lekka, ale wystarczająco ciężka, z fenomenalną rączką i dynamiką. -cokolwiek, by to nie znaczyło, chyba ten przeuroczy gościu chciał powiedzieć, że to najlepsza rakieta z całego sklepu, a z pewnością jedna z najlepszych na świecie, na którą właśnie naciągnął mnie mój rodzony brat! Nie pomyliłam się, gdy przy kasie usłyszałam cenę, ale to pominę.
___________________________________
Już wracam. Już ! 
2 dni temu wróciłam z Włoch, po drodze zawitałam do Berlina i teraz już jestem ;) 
Następny rozdział już za kilka dni ;) A teraz...
PISAĆ KOMCIE ! 

9 komentarzy:

  1. Genialny! Bo nie ma to jak granie w tenis w domu. :)
    Czasami mam wrażenie, że ona jest ich matką, a nie ich siostrą,
    Rozdział wspaniały. Publikuj następny.

    OdpowiedzUsuń
  2. Zawsze coś odwalą , jak to The WANTED :D
    Ufff... jak dobrze że wróciłaś
    Rozdział jak zawsze BOSKI !
    Nie ma to jak naciąganie przez swojego rodzonego brata ...
    Tak , znam ten ból ;/
    czekam na nn <3

    OdpowiedzUsuń
  3. a więc rozdział jest świetny :) jak zawsze to nie nowość :)
    czekam na kolejny rozdział z niecierpliwością bo chcę wiedzieć co dalej z bohaterami opowiadania :)
    no i życzę weny!!!!!!!

    OdpowiedzUsuń
  4. cieszę się że wróciłaś:D stęskniłam się za naszymi bohaterami:D
    rozdział super!!! tylko weny życzyć i czekać na następny:D

    OdpowiedzUsuń
  5. wycieczka udana? :D
    swietny rozdzial, do nastepnego ;)

    OdpowiedzUsuń
  6. No w końcu wróciłaś. :D
    Rozdział cudeńko. ;*
    Dawaj nexta, tylko szybko. ;p
    U mnie nowy, wbijaj. ^^
    http://ifoundyou-twstory.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  7. mam nadzieję że wyjazd się udał:D
    Rozdział bardzo na tak:d a w następnym poproszę więcej świrowania i Maxa:D

    OdpowiedzUsuń
  8. wiedziałam że to nie koniec a rozdział jeszcze lepszy niż poprzedni:D
    czekam na następny i weny:D

    OdpowiedzUsuń
  9. kochane świry!
    fajnie że wróciłaś z rozdziałem:D czekam na next:D

    OdpowiedzUsuń