Kiedyś ktoś powiedział mi, że
mężczyźni boją się być z takimi kobietami, jak ja. Żaden z
nich nie lubi mieć przy sobie dziewczyny o silnym charakterze,
pewnej siebie, niepokazującej słabości i takiej, która sama
kieruje całym swoim życiem. Trzeba dobrze mnie poznać, by
dowiedzieć się o moich słabych stronach i przekonać się, że ja
też potrzebuję silnego ramienia, które dawałoby mi schronienie i
wsparcie. Czy to znaczy, że już na zawsze będę sama? Czy dla mnie
nie ma mężczyzny, który mógłby odważyć się, zadać sobie trud
poznania mnie? Nie. Nie dość, że mój charakter jest tak poprany
to Bóg nie dał mi nawet szczupłej i smukłej sylwetki bym mogła
kusić mężczyzn swym wyglądem. Utrudnił mi jeszcze bardziej
życie.
Bóg nigdy nie był dla mnie łaskawy.
Wszystko co osiągnęłam w swoim życiu było tylko moją ciężką
pracą okupioną łzami, nerwami i nieprzespanymi nocami. Nigdy nikt
nie wyciągnął pomocnej dłoni, wręcz przeciwnie, to jeszcze ja
sama musiałam ratować świat. Czemu? Dlaczego jednym Bóg daje i
urodę, i talent, i szczęście, innych każe tak jak mnie, a jeszcze
innym zabiera zdrowie, skazuje na śmierć? Wiem, że niektórzy mają
gorzej ode mnie, zdaję sobie z tego sprawę, ale jak trudno jest
samemu przeżyć każdy dzień, stawić czoła wszystkim
przeciwnościom.
Miałam wtedy 13 lat. To był czas,
kiedy nic się w moim życiu nie układało. Kontakt z rodzicami się
zacierał, wokół tylko kłótnie i pretensje. Jedna jedyna kąpiel.
Zamknięte drzwi łazienki. Maszynka do golenia. Długo obracałam ją
w dłoniach. Łzy spływały po moich policzkach i skapywały wprost
do wanny. Chwyciłam ją mocno i przycisnęłam do nadgarstka.
Upuściłam ją i roztrzęsiona schowałam twarz w dłonie. Nie
wierzyłam, że życie sprowadziło mnie do tego. Chwyciłam ją
ponownie z większą odwagą. „Przecież mama będzie
rozpaczać...”- pomyślałam, ale przecież byłam tak na nią
wściekła. „Jak ona sobie poradzi?” Odłożyłam maszynkę i
zobaczyłam mocno fioletowe żyły. Roztrzęsiona wyszłam z wanny,
próbowałam opanować łzy. Do dzisiaj, gdy patrzę na nadgarstek
widać blizny i uświadamiam sobie, że mam mocny charakter, że
jestem silna, bo odważyłam się przeciwstawić życiu, losowi i
walczę z nim, a przecież miałam szansę, próbowałam pozbawić
się życia. Nawet gdybym przez mój charakter, mój wygląd i Bóg
wie co jeszcze, miała całe swoje życie przeżyć sama, bez
„silnego ramienia” to... było warto. Było warto odłożyć
maszynkę i spróbować zmierzyć się ze wszystkim, a nie wybrać
drogę na skróty.
-Wiesz... było warto.- szliśmy powoli
do hotelu w blasku ulicznych latarni.
-Zawsze jest warto.- Damond zdjął
marynarkę i położył ją na moich ramionach. Zatrzymaliśmy się.-
Żałujesz?
-Odkąd mieszkam w Londynie niczego nie
żałuję...- uśmiechnęłam się i dotknęłam dłonią jego
policzka.
-A ja żałuję...- chwycił moją rękę
i przyciągnął mnie do siebie.- Żałuję, że jeszcze nigdy cię
nie pocałowałem.- czułam jego szybki i krótki oddech. Staliśmy z
opartymi o siebie czołami i spoglądaliśmy na siebie.
-Żyj tak, żeby niczego nie
żałować...- szepnęłam i pocałowałam go. Cały świat wokół
zatrzymał się, nic innego nie liczyło się jak tylko ta chwila,
ten moment, to uczucie, które towarzyszyło naszemu pocałunkowi.
Tacy piękni, w eleganckich strojach staliśmy na przedmieściach
Paryża, w tle wieża, a dookoła nas atmosfera jak nie z tego
świata.
-Koch...- przyłożyłam palec do jego
ust.
-Nie warto... nie teraz... nie już. To
zobowiązuje.- powolnym krokiem odeszłam od niego, pozostawiając go
samego w tym cudownym miejscu.
-Masz rację.- podbiegł do mnie i
chwycił mnie za rękę.- Może kiedyś.- spojrzał na rozgwieżdżone
niebo i uśmiechnął się. Wróciliśmy do hotelu i zasnęliśmy...
każdy w swoim pokoju.
Z samego rana udaliśmy się na
śniadanie. Siedzieliśmy na przepięknym tarasie hotelu, z którego
mieliśmy widok na całe miasto. Wokół porozstawiane były wielkie
donice z pelargoniami i cudownymi różami, a wszystko to dopełniała
fontanna pośrodku balkonu przystrojona tymi samymi kwiatami, z
której dzieci wychlapywały wodę. Delektowaliśmy się świeżo
pieczoną bagietką i wszelakimi serami pleśniowymi oraz pysznym
sokiem ze świeżo wyciśniętych pomarańczy. Zerkaliśmy na siebie,
nie mówiąc nic. To właśnie byliśmy my. Każde z nas myślało o
drugim, jednak nikt się nie odezwał, nawet nie udawał, że zależy
mu na rozmowie, jednak żadnemu z nas nie przeszkadzała ta cisza.
Nasze spojrzenia nie były zobowiązujące. Nie musiałam odwracać
wzroku za każdym razem, gdy on przyłapałam mnie na tym, że patrzę
na niego, nie, on robił to samo. W tych momentach nie musieliśmy
się uśmiechać, bo tylko w naszych głowach roiły się różne
pytania, odpowiedzi, myśli, o których wiedzieliśmy tylko my.
-Idziemy do Notre-Dam, potem zahaczymy
o dworzec i wrócimy na obiadokolację.- Damond stał z folderami
przy recepcji i z wielkim skupieniem je przeglądał.
-Tak jest, panie pilocie.- oparłam się
o jego ramię.
-W takim razie nogi za pas i idziemy.-
starannie złożył niewielką mapę i pociągnął mnie w stronę
wyjścia. Tego dnia było wyjątkowo gorąco. Ukojenie przyniosły
nam zimne mury katedry, w której przez dłuższą chwilę
przyglądaliśmy się surowemu wnętrzu. Potem wedle planów
weszliśmy na stary dworzec, który przepełniony był atmosferą z
poprzednich lat. Jakby czas zatrzymał się w tym miejscu. Z wielką
łatwością można było sobie wyobrazić podróżnych w brązowych
płaszczach i kapeluszami na głowach, niosących wielkie, skórzane
walizki, spieszących się na pociąg, który właśnie ustawiał się
przy pierwszym peronie. Gdzieś w górze, można usłyszeć było
głos sympatycznego pana, który oznajmiał odjazd pociągu. Wszystko
to sprawiło tylko zamknięcie oczu, głęboki oddech i chwila w tym
niecodziennym miejscu.
-Claudia?- usłyszałam znajomy mi
głos. Otworzyłam oczy i rozejrzałam się dookoła.
-Charls?- zobaczyłam chłopaka tuż
przed sobą. To musiał być sen. Po raz kolejny widziałam go przed
sobą, ale to nie mogło być prawdą! Tak wielkie miasto i jedna
moja wycieczka tutaj nie może zaraz spowodować, że tak przez
przypadek się spotkaliśmy!
-Damond!- krzyknęłam i zaczęłam
rozglądać się za chłopakiem. Po chwili pojawił się z mapą i z
zaciekawieniem przyglądał się blondynowi. Myślałam, że szatyn
zaraz stanie się prywatnym detektywem i to tylko będzie oznaczało
sen, ale nie. Damond stał i pytająco spoglądał na mnie, i na
chłopaka.
-Co ty tu robisz...- wydusiłam z
siebie.
-Moja firma ma biura na górze...ale,
co ty tu robisz?
-Nie ważne. Fajnie było cię spotkać
i pogadać.- ominęłam go i udałam się do wyjścia.
-Claudia!- chłopak pobiegł za mną.-
Błagam cię, nie traktuj mnie tak. Nie udawajmy, że nigdy nic nas
nie łączyło.
-Łączyło, ale już nie łączy.-
pchnęłam mocno drzwi.
-Ja nic nie mogłem zrobić, rozumiesz?
Twoi rodzice tak szybko cię zabrali, mnie wywieźli do ciotki na
południe, nie miałem z nikim kontaktu przez wiele miesięcy. Przez
ten czas byłem przekonany, że... że on żyje, że zabrałaś go do
Polski, ale dopiero ojciec powiedział mi prawdę. Wiem, wiem, że
nie tak to powinno się skończyć... ale ty wciąż jesteś dla mnie
ważna. Nie jestem w stanie z nikim się związać, myślę o...
-Czy ty myślisz, że mi jest łatwo?!
Straciłam dziecko, które przez tyle miesięcy nosiłam pod sercem!
Nie ma dnia żebym o nim nie myślała, nie ma nocy bez łez! A na
dodatek ty mnie zostawiłeś! Nie zadzwoniłeś, nie napisałeś,
nic! Tyle miesięcy, lat... jak mogłeś? Wierzyłam, miałam
nadzieję, że przyjedziesz, że zabierzesz mnie, a ty nawet nie
napisałeś?! Zniknij, zapomnij o mnie i uwolnij się od tego! Ty
skończyłeś ze mną w chwili gdy mnie zostawiłeś w szpitalu. Nic
nie jest w stanie cię usprawiedliwić.
-Wiem...
-Obyśmy już nigdy więcej się nie
spotkali.- odwróciłam się i odeszłam. Łzy spływały po moich
policzkach, a w głowie panował chaos.
-Claudia...- Damond biegł za mną.
Złapał mnie w talii i mocno przytulił do siebie. O nic nie pytał
tylko trzymał mnie silnymi ramionami.
-Wracajmy do Londynu.- wyszlochałam.
Po kilku godzinach byliśmy już w
„domu”. Nasze mieszkania nic się nie zmieniły. Wszystko jakby
zastygło do czasu naszego przyjazdu. Tylko sekretarka przy telefonie
swoim czerwonym światełkiem oznajmiała, że wielu ludzi usiłowało
złapać ze mną kontakt.
-Masz 36 nieodebranych wiadomości.-
usłyszałam i bezsilnie opadłam na kanapę, by w skupieniu
wysłuchać ich wszystkich. Siedziałam z notesem i zapisywałam do
kogo mam zadzwonić, do kogo pojechać, komu jakie papiery
przygotować. Powróciłam do rzeczywistości, skończył się Paryż,
skończyło się leniuchowanie, czas wracać do pracy.
______________________________________
Nowy rozdział się pojawił co oznacza, że... zdałam egzamin wewnętrzny na prawko! Co prawda wczoraj i to za pierwszym razem, ale czas nie pozwolił mi zajrzeć tutaj nawet na chwilkę. Dzisiaj miałby być gotowe papiery do zabrania, ale jeszcze jakiś podpisików brakuje i z pewnością już w następnym tygodniu czeka mnie egzamin teoretyczny w WORD'zie.
Zapraszam Was na nowego bloga, który powoli będzie nabierał moich prywatnych notek :)
Ten początek taki prawdziwy i wgl, przemówił do mnie ;)
OdpowiedzUsuńDamond prawie TO powiedział *.*
Było tak romantycznie <3 a tu nagle Charls o.o Szok!
Gratuluję zdania egzaminu i powodzenia na następnym :)
Cieszę się, że pojawił się blog :D
Początek jest prosto z mojego życia. Tak kiedyś ktoś mi powiedział i chyba miał rację...
UsuńDo następnego :)
NO TO PIEKNIE, JESTESMY DUMNI! <3
OdpowiedzUsuńrozdzial jest cudowny :)
Dziękuję :)
Usuńpiękne! naprawdę super!
OdpowiedzUsuńprzy okazji zapraszam do mnie:
http://theeternalkids.blogspot.com/