Nasze
poszukiwania zaczęliśmy od razu. Niestety tylko ja, Amy i Tom
byliśmy wstanie normalnie myśleć, więc wsiedliśmy w samochód i
pojechaliśmy pod wielką karuzelę, symbol tego miasta. Obeszliśmy
cały obiekt kilkanaście razy, ale Max'a nigdzie nie było.
-Szukają
państwo kogoś? -jeden z pracowników karuzeli podszedł do nas.
-Kolegi...
-powiedzieliśmy bez namysłu.
-Może
takiego łysawego w skórzanej kurtce i białej koszuli ?
-spojrzeliśmy ze zdziwieniem na mężczyznę. -Chodźcie.
-zaprowadził nas do niewielkiej budki, w której ochroniarze mieli
swoją „kanciapę”. Na kanapie pod oknem leżał Max.
-Znaleźliśmy
go nad ranem, był na jednym z najwyższych koszy na karuzeli. Nie
mam pojęcia jak on się tam znalazł. A, i to miał jeszcze przy
sobie. -podał nam dużą, pustą butelkę po szampanie.
-Bardzo
pana przepraszam... -Tom podniósł Max'a i zaprowadził go do
samochodu.
-Co za
dzień, jeden frajer też w nocy usiłował wejść, ale policja go
ściągnęła... to znaczy z samolotu linę spuszczali i w ogóle
dużo zamieszania było,a tego to nikt nie widział jak wchodził.
-spojrzałam jednoznacznie na Amy. Wróciliśmy do domu. Panowie
zerwali niezły wykład na temat minionego wieczoru, jednak i tak
uśmialiśmy się przy tym jak nigdy. Kaca leczyliśmy do końca tego
wspaniałego dnia.
Pozostało
magiczne 5 dni do naszego Big Day. Wszyscy mówili o tylko o tym,
każdy z przejęciem zastanawiał się czy wszystko jest już gotowe,
czy aby o czymś nie zapomnieliśmy. Po południu przyjechała mama,
by zabrać mnie do naszego domu, gdzie miałam odpocząć i
zregenerować siły. Zabrałyśmy wszystkie moje szpargały i
pojechałyśmy do posiadłości. Kilka dni bez tego szaleństwa
powinno dobrze mi zrobić, ostatnio nawet ból głowy nie daje mi
spokoju, ale czemu się dziwić? Organizacja wesela i praca
magisterska to dosyć sporo obowiązków. Max również miał
wieczorem pojechać do swoich rodziców i spędzić trochę czasu z
rodziną.
Wieczorem
byłyśmy już na miejscu. Po domu rozchodził się zapach pieczeni i
świeżych przypraw.
-Claudia,
upolowaliśmy z sąsiadem wspaniałego, genialnego jelonka! -tata
wyskoczył z kuchni z zawiązanym na szyi fartuszkiem i czapką
kucharza na głowie, a w ręce trzymał wielki nóż.
-Musi
być przepyszny! -wykrzyknęłam i jeszcze raz nabrałam dużo
powietrza, by poczuć ten wspaniały zapach.
-Zjemy
na tarasie! -ojciec wykrzyknął i niemalże w podskokach udał się
do kuchni.
Noc była
ciepła i spokojna. Niebo rozgwieżdżone, a księżyc ogromny jak
nigdy. Raczyliśmy się kolejnymi kawałkami pysznej dziczyzny z
wyśmienitymi warzywami. Śmialiśmy się i rozmawialiśmy jak nigdy.
Było przyjemnie spędzić trochę czasu z własnymi rodzicami.
Uświadomiłam sobie, że moje wielkie wejście w dorosłość było
tak szybkie, tak stresujące i pożerające mnie, że relacje z
rodzicami zatarły się jak nigdy. Już nie pamiętam gdy mama robiła
mi śniadanie, tata zaganiał do obowiązków w jego gabinecie, a
szef ochrony nie ganiał za mną po całym ogródku. Uśmiechnęłam
się pod nosem. Tak wiele wody upłynęło już w naszym jeziorze,
tak wiele owoców zrodziły drzewa w naszym grodzie, tak wiele
wschodów i zachodów słońca widział ten dom, czas leci, a my
razem z nim...
-Nie
idziesz spać? -mama spojrzała na mnie, gdy wkładałam bluzę.
-Nie,
pójdę się przejść. -zeszłam po schodach wprost na miękką,
zieloną trawę. Udałam się na pomost. Deski lekko zaskrzypiały, a
z sitowia wyleciały kaczki. Usiadłam na końcu mostu i spoglądałam
na taflę wody, w której odbijały się gwiazdy i księżyc.
-Kiedyś
siedzieliście tutaj do 3, a czasem to do 4 nad ranem z wielkim
pudełkiem ciastek, butelką mleka i rozmawialiście całą
noc...-obok mnie usiadł Math – wcześniej wspomniany szef
ochrony.-nie mam zielonego pojęcia o czym takie smrody mogły
rozmawiać dzień w dzień.
-W sumie
to godziny nam jakoś same uciekały, nie trzeba było mieć garść
tematów do rozmów. A skąd ty w ogóle wiesz, że my tu z tymi
ciastkami...
-Hah,
oglądaliśmy was sobie na monitoringu jak tu rajcowaliście, ogólnie
to... my widzieliśmy wszystko. -spojrzał na mnie z roześmianymi
oczami. -To za tujami też. -dodał po chwili i spojrzał w stronę
drzew. Przypomniałam sobie, gdy miałam jakieś 11 no może 12 lat i
właśnie w tych tujach pierwszy raz się pocałowaliśmy. Potem
robiliśmy co raz częściej wraz z wiekiem. Przyjemnie było
przypomnieć sobie jego miękkie, jedwabne usta, które niemalże
każdego wieczora żegnały mnie tuż przed snem, a rano witały w
blasku słońca, mgły i rosy, która spowijała każdą gałązkę
ozdobnych drzewek. W blasku słońca i księżyca, nic nie
przeszkodziło nam, by chodź na chwilę przylgnąć pragnącymi
bliskości ustami do siebie, zapomnieć się na chwilę.
-A no
było...- uśmiechnęłam się pod nosem. Jeszcze długo siedzieliśmy
na brzegu i wspominaliśmy moje dzieciństwo. Ja pamiętałam wiele
rzeczy, a on pamiętał je z nagrań monitoringu.
Z samego
rana w domu panował wielki chaos. Przyleciała rodzina z Polski,
Darek z rodzicami, ciotki i cioteczki, wujkowie i stryjkowie, było
tam zaledwie 17 osób! Jeszcze smacznie spałam, gdy limuzyny
podjechały pod dom. Obudził mnie klakson jednej z nich. Mama szybko
zbiegła na dół, by ich przywitać. Wyjrzałam przez okno wprost na
podjazd. Mama jak zwykle była już wyszykowana, ubrana w eleganckie
spodnie i ulubioną białą bluzkę z koronką, którą kiedyś
sprawialiśmy jej z tatą pod choinkę. Tata wyszedł tuż za nią,
nieco zaspany, ale jak zwykle nienagannie ubrany w siwy garnitur.
Spojrzałam w lustro mojej toaletki – ja nie świeciłam
przykładem. Porozciągany dres, każdy włos w inną stronę,
rozmazany makijaż. Postanowiłam szybko to zmienić. Włożyłam
beżowe rurki i luźną tunikę, do tego balerinki no i oczywiście
makijaż i ułożone włosy w niewielkiego irokeza.
-Już
lepiej. -powiedziałam sama do siebie i poprawiłam koszulkę.
Usłyszałam pukanie do drzwi. -Proszę! -powiedziałam nieco
głośniej.
-Wszyscy
już są. -Math wszedł niepewnie do środka.
-Idę,
no idę... -jeszcze w pośpiechu przeciągnęłam błyszczykiem po
ustach i udałam się w stronę wyjścia. Zeszliśmy na dół.
Wszyscy śmiali się i żartowali. Jeszcze dobrze nie stanęłam na
parterze domu, a już wszyscy przylgnęli do mnie, by mnie wycałować.
-Zapraszam
do ogrodu, zjemy coś. -mama wskazała na wyjście, na taras.
Usiedliśmy przy ogromnym stole. Rozmów nie było końca!
Siedzieliśmy tak przez cały dzień z niewielkimi przerwami na
zjedzenie obiadu, podwieczorku i kolacji. Co chwila ktoś odchodził,
by się przejść czy udać do pokoju na odpoczynek. Dzień minął
nam dosyć szybko. Wieczorem z młodszym gronem siedzieliśmy nad
jeziorem, piliśmy i bawiliśmy się do białego rana. Zbliżała się
jakaś 5 może 6 nad ranem, gdy usłyszeliśmy zbliżający się
helikopter. Po chwili był już nad naszymi głowami, a niecałą
minutę później lądował po drugiej stronie jeziora.
-To wy
tu macie lą...lądowisko? -wujaszek chwiejnym krokiem skierował się
na pomost. Po chwili zobaczyłam mężczyznę wysiadającego ze
śmigłowca.
-Lee!
-wykrzyknęłam i pobiegłam w stronę chłopaka.
-Przywiozłam
Ci jeszcze jednego gościa. -chłopak wskazał na Xavier'a, który
wysiadł z wielkim pucharem w ręce.
-Mistrzostwo
w grupie Junior! -wykrzyknął i uniósł swoje trofeum do góry.
-Po...pogratulować.
-zakręciło mi się w głowie, jednak Lee w porę schwytał mnie za
ramię. Obaj udali się do domu, a my dalej bawiliśmy się na
pomoście.
Trzy dni
do ślubu, a przygotowania zastygły. Wszyscy spaliśmy w moim pokoju
porozrzucani po wszystkich kątach.
-Claudia...-usłyszałam
szept.
-Hmm...-jęknęłam
z zamkniętymi oczami.
-Za
godzinę przyjeżdża trener. - tata złapał mnie za ręce i z
impetem przeciągnął mnie przez cały pokój, a na koniec z hukiem
rzucił na korytarz.
-Już...już.
-usiadłam oparta o ścianę i spojrzałam na ojca. -Jaki trener?!
Czy ja jestem gruba?! A zresztą, na odchudzanie to już chyba za
późno.
-Wszystko
z tobą ok'ej, ale mały sparing nikomu jeszcze nie zaszkodził. Z
resztą, idę z tobą, muszę sprawdzić czy masz dobrą, starą
kondycję. -ojciec zaczął podskakiwać i ściągnął bluzę od
dresów. Podniosłam się ospale i udałam po dres, który ledwo co
wygrzebałam z końca szafy. Szczerze powiedziawszy dopięłam się!
Związałam swoje krótkawe włosy w prowizoryczny kucyk i grzywkę
podpięłam kilkoma spinkami. Wyszłam za dom dom. Obok basenu tata
już podskakiwał i robił przysiady.
-No,
rozgrzej się troszkę! -teraz robił skłony i pajacyki na zmianę.
-Matko...
- powiedziałam przez zęby i zaczęłam kręcić biodrami, ale ręce
wciąż trzymałam w kieszeni.
-Witam
Państwa! Dzisiaj troszkę po boksujemy. -mężczyzna przyszedł ze
stertą sprzętu do boksu.
-Świetnie!
-ojciec zaczął wymachiwać rękami.
-Jestem
Steve. - chłopak podszedł do mnie i wyciągnął rękę. Spojrzałam
na niego. Jego tors mało nie wyskoczył z obcisłej koszulki,
bicepsy były wielkie jakby w ramiona powkładał arbuzy, a
umięśnione nogi sexownie wyglądały w luźnych, sportowych
bokserkach.
-Claudia...
- uśmiechnęłam się jednak wiedziałam, że to będzie ciężki
sparing na kacu. Ten cholerny trener był bezwzględny! Przez ponad
2,5 godziny biegaliśmy, skakaliśmy i nie wiadomo co jeszcze
robiliśmy! Ten człowiek nie miał dla mnie litości! Przez ostatnią
godzinę boksowania myślałam, że wypluję sobie płuca! Niestety
musiałam wytrwać do końca. Szczerze to byłam pod wrażeniem
kondycji mojego ojca, który w tym wieku był lepszy sprawnościowo
ode mnie. Spocona usiadłam na jednym z leżaków i wypiłam całe 2
litry wody. Miałam dosyć tego dnia!
Magiczne
odliczanie dobiega końca – jutro nadchodzi ten dzień. Dzisiaj już
cała rodzina w komplecie gościla się przy wielkim stole w jadalni.
Smakołyków nie było końca. Mama była zadowolona jak nigdy, a
tata chodził dumny jak paw! Ten dzień chciałam spędzić w ciszy i
spokoju, dlatego z samego rana zapakowałam się do mojego kabrioletu
i pojechałam do pobliskiego spa.
Tam
czekała już na mnie przesympatyczna pani, która wypełniła mój
dzień przeróżnymi zabiegami i masażami. Chwila zapomnienia dobrze
mi zrobiła!
___________________________________
Nie wierzę, nie wierzę! Jeszcze dwa rozdziały i koniec. Dziwnie się z tym czuję, nie wiem dlaczego. Mam wrażenie jakbym wyrzuciła to wszystko z mojej głowy, jakbym na prawdę się z kimś rozstała. Zaczynam prace nad kolejnym blogiem, w nieco innej odsłonie z innymi bohaterami, raczej nie będzie już to zespół The Wanted.
Komentujcie i bądźcie na bieżąco :)
ej jaki koniec ?!! to nie jest śmieszne !!! proszę cię ja tutaj snuje jakieś historie, ze coś się stanie na ślubie a ty tu z "KONIEC" wyjeżdżasz ??!! matko nieeeeee , proszę ,ja sie nie zgadzam na koniec i pewnie reszta też nie !!! :P a rodzial jak zwykle cud, miód i orzeszki ^^ :P
OdpowiedzUsuńjeszcze 2 rozdziały, a ostatni wyszedł mi na 5 stron - obiecuję, będzie się działo :)
Usuńo jejuu no koniec ;C
OdpowiedzUsuńco ja bede wnukom czytac jak skonczysz???
a moze tak druga czesc? :)
z takim zakończeniem jakie mi wyszło trudno będzie o 2 część, ale obiecuję, że zacznę pisać nowe opo, może nie koniecznie z chłopakami z TW, ale mam nadzieję, że inni bohaterowie też sie Wam spodobają. :)
UsuńNo wiesz co ja tu czytam się rozkręcam a tu nagle patrze i ostatni rozdział w archiwum. A muszę powiedzieć że opowiadanie mi się bardzo podoba wszystkie rozdziały przeczytałam w jeden dzień a rzadko tak mam z opowiadania jeżeli już to naprawdę muszą mi się spodobać i proszę daj następny rozdział plis
OdpowiedzUsuń